* * *
Wylądowałem na spadochronie pośrodku dużej polany oświetlonej bezchmurnym słońcem...
Czekało tam na mnie wielkie SZCZĘŚCIE - pod postacią pięknej, kruczowłosej kasjerki, która wypłaciła mi kolosalną ilość pieniędzy. Tak kolosalną, że nie potrafiłem TEGO unieść w ogromnej walizce...
Usiadłem zrozpaczony obok uśmiechniętej piękności, pogłaskałem ją po policzku i zostałem tak do końca snu.
* * *
Nagle znalazłem się w jakiejś magmie o zapachu nieskończoności - nie do opisania i nie do porównania...
Przedzierałem się przez tłum przezroczystych, zwiewnych ludzkich kształtów o twarzach bez wyrazu. To byli NIEISTNIEJĄCY. Albo już nieistniejący, albo jeszcze nieisteniejący. Miliony milionów byłych albo przyszłych ludzi, których nigdy nie spotkałem i nigdy nie spotkam. Prawie ich dotykałem, ale nie widzieli mnie. Czekali! Czekali, a ja szukałem wśród nich SIEBIE...
Ale znalazłem tylko kilku moich sobowtórów, którzy nosili moje imię i nazwisko, albo będą nosili...
Mam nadzieję, że będą nosili lekko i przyjemnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz