Dziadek siedział przy pianinie na kręconym
krzesełku i usiłował grać gamę.
We wnęce kuchennej, z której rozchodził się
zapach duszonego mięsa, królowała Terenia – dziewczyna o egzotycznej urodzie,
mniej więcej dwudziestoletnia, z długimi nogami, które zakryte były do połowy
fartuszkiem z wydrukowanymi krasnoludkami.
- Głowa mnie już boli od tego grania,
Dziadku - powiedziała, wystawiając głowę zza framugi.
- Trudno. Muszę się nauczyć . Głodny jestem.
Co dzisiaj? - spytał Dziadek.
- Pieczeń po hindusku. Z rodzynkami -
odparła Terenia.
- Z rodzynkami? - zdziwił się Dziadek.
- Z rodzynkami…
- Niech będzie z rodzynkami. Ale dodaj też
majeranku…
Dziadek zagrał pełną gamę, nawet bez
pomyłki. Podczas ostatniego dźwięku, bez pukania, wtoczył się do mieszkania
młody człowiek, taszcząc duży zegar.
- Ktoś przyszedł? - spytała Terenia.
- Tylko Duduś! - wyjaśnił Dziadek. - Z
zegarem, stojącym.
- Boże święty, znowu coś przyniósł? -
Terenia wyjrzała z kuchni.
- Od przybytku głowa nie boli - zachichotał
Dziadek.
- Co dzisiaj, Tereniu? - spytał Duduś,
stawiając zegar obok akwarium bez rybek.
- Pstro! - prychnęła Terenia i zniknęła w
kuchni.
- Pieczeń po hindusku. Z rodzynkami! -
oznajmił Dziadek.
- Może być z rodzynkami, czemu nie… Dziadku,
która godzina? - spytał Duduś.
- Pięć minut po wpół do ósmej. - Dziadek
schował kieszonkowy zegarek. - Pawełek się spóźnia…
- On zawsze się spóźnia. - Duduś potrząsnął
zegarem, który milczał. - Nie chodzi …
- Co to za stojący zegar, niechodzący? –
skrzywił się Dziadek.
- Słowo honoru, chodził jeszcze na schodach.
- Duduś bił się w piersi. - Mam odnieść?
- Zostaw. Może się sam naprawi. Ze starymi
rzeczami nieraz tak jest - powiedział Dziadek i znowu zaczął grać gamę.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i wszedł
mężczyzna w ciemnej kurtce, starszy od Dudusia najwyżej o kilka lat.
- Dobry wieczór - powiedział, rozglądając
się wkoło.
- O, Pawełek! - Dziadek przestał grać.
- Znowu się spóźnił - przypomniał Duduś.
- Nie próżnowałem… A to co znowu? - Pawełek
spojrzał na zegar.
- Nie widzisz? Cenny zegar - powiedział
Duduś.
- Zwariować można. Jeszcze jeden zegar, nie
wiem po co . - Pawełek przyłożył do niego ucho. - Stoi, nie chodzi…
- Bo stojący, ale będzie chodził - zapewnił
Duduś.
Dziadek się zdenerwował.
- Psiakrew, Pawełku, nie wtrącaj się do nie
swoich rzeczy!
- Dobrze, już dobrze. Nie będę… Tereniu, co
dzisiaj na obiad? - spytał Pawełek, zaglądając do kuchni. Terenia przegoniła go
ścierką, bez słowa.
- Pieczeń po hindusku, z rodzynkami -
zakomunikował Dziadek.
- Z rodzynkami? - zdziwił się Pawełek.
- Możesz nie jeść, jeśli ci nie odpowiada -
wtrącił się Duduś.
- Co ma mi nie odpowiadać. Mnie tam wszystko
jedno. Złaziłem z dziesięć kilometrów. Zjem nawet gwoździe, taki jestem głodny
- powiedział Pawełek w stronę kuchni.
Dziadek uderzył w czarny klawisz, potem w
biały.
- No, nachodziłeś się, Pawełku, to teraz mów,
co tam ciekawego na świecie - powiedział uroczystym tonem.
Pawełek zrzucił z jakiegoś krzesła kolekcję
pudełek po indyjskiej herbacie i usiadł, wyjmując z kieszeni notes.
- A więc - zawiesił głos - liście opadają z
drzew!
- Normalnie, jesień - Duduś się roześmiał. -
Na wiosnę znowu urosną i tak w kółko.
- Nie mądruj się, Duduś. Lepiej reperuj
zegar - powiedział Dziadek. - Mów dalej, Pawełku. Już jest jesień? Jak ten czas
leci, Boże święty.
- Wczesna jesień - dodał Pawełek.
-
Ładna pogoda? - spytał Dziadek. - Bo bym wyszedł…
- Po co?! - powiedzieli jednocześnie Duduś i
Pawełek.
- Po nic. Tak. Dawno nie wychodziłem. A
kiedyś często spacerowałem po świecie. Prawda, Tereniu?
- Co dziadek mówi? - Terenia wyjrzała z
kuchni.
- Dziadek mówi, że często spacerował - Duduś
zachichotał.
- Tak! Spacerował i wszystko się zaczęło.
Nigdzie Dziadek nie wyjdzie! - Terenia zamachała ścierką. - Wyjdzie i
przyciągnie jeszcze trzeciego. Już nie wiem, do czego. Nie będzie żadnego
wychodzenia. Basta! - powiedziała i zniknęła w kuchni.
- O jednego za dużo - powiedział Duduś,
niezbyt głośno.
- Tak, o jednego takiego, co znosi graty i
Dziadek nie może wyjść spod nich, biedny. Tereniu, prawda, że o jednego za
dużo? - Pawełek podszedł ostrożnie bliżej kuchni.
- O wiele za dużo! - odpowiedziała Terenia
ze swojej wnęki.
Duduś zaśmiał się tryumfalnie.
- Oczywiście, że za dużo tych gratów. Jak w
takim czymś można żyć?
- Nigdy nie jest za dużo. Ani mienia, ani
wiedzy. Zawsze to można jakoś spożytkować – powiedział Dziadek uroczyście. – A
wy, chłopcy się nie kłóćcie bez przerwy. Odkąd pamiętam, na świecie same
kłótnie, swady, podboje, wojenki. Sam brałem udział w trzech czy czterech.
- Dziadek żartuje! – powątpiewał Pawełek.
- Wojenka to nie żarty. Szast—prast i cię
nie ma. – Dziadek zagrał na pianinie jakiś rewolucyjny abstrakcyjny utwór,
całkiem zgrabny zresztą, chociaż bez melodii. – Dosyć jałowego gadania –
powiedział, zacierając ręce. – Pawełek! Dalsze wiadomości proszę!
Pawełek usiadł na krześle, zrzucając pudełka
po indyjskiej herbacie, które znowu położył tam Duduś. Wyjął z kieszeni notes.
- A więc… Liście opadają z drzew, ale to już
mówiłem…
Dziadek zamruczał niecierpliwie.
- Dalej… Na teatrze, przy ulicy Zygmunta ktoś
namalował świńskie słowo. Nie powiem jakie, bo Terenia może usłyszeć – Pawełek
spojrzał w stronę kuchni.
- Niech się uczy życia. Jakie słowo? –
spytał Dziadek
- D-u-p-a, Dziadku!
Duduś zachichotał.
- Nie śmiej się, Duduś. To nie jest wcale śmieszne.
Ktoś zbezcześcił teatr, świątynię sztuki. Straszne! Świat idzie do katastrofy,
jeśli bezcześci się sztukę i kulturę! – powiedział Dziadek, chyba naprawdę
oburzony.
- Może to Duduś wymalował, Dziadku. Kilka
razu widziałem, jak tam się kręcił, wnosząc i wynosząc jakieś rzeczy…
- Ja? W życiu takich słów nie używam! I
omijam teatr z daleka, bo tam trzeba siedzieć – oburzył się Duduś, biorąc do
ręki puste pudełko po indyjskiej herbacie, jakby chciał nim uderzyć Pawełka.
Ale nie uderzył.
- Cisza ma tu być! - Dziadek uderzył pięścią
w klawisze pianina. - Pawełku, dalsze wiadomości. Słucham…
Pawełek przekartkował gruby notes.
- Na skwerku Zgody było dzisiaj trzydzieści
pięć papierków i jedna pusta butelka - powiedział lekko znudzonym tonem.
- O! -
ucieszył się Dziadek. - Pięć papierków mniej niż wczoraj. A z butelkami chyba
rekord. Ile było wczoraj? Bo nie pamiętam.
Pawełek udał, że zagląda do notesu
- Osiemnaście…
- Bo to był wstyd nieziemski. Turyści przyjeżdżają i patrzą. A
potem opisują. A co jest napisane, staje się dowodem. - Dziadek podniósł wysoko
palec wskazujący.
- Na skwerku Zgody był też parasol - dodał
Pawełek, patrząc na dziadkowy palec.
- Czyj parasol? - spytał Dziadek.
- Nie wiem. Niczyj - powiedział Pawełek.
- Cały? - zaciekawił się Dziadek.
- Nie sprawdzałem, śpieszyłem się tutaj…
Duduś zaklaskał.
- Brawo! To on nie mógł przynieść przy
okazji? Ręka by mu uschła?...
- To do mnie nie należy - powiedział dumnie
Pawełek.
- Duduś! Jutro, jak będzie tam leżał,
przyniesiesz - rozkazał Dziadek.
- Jak będzie leżał, ha - mruknął Duduś.
- Pawełku, dalej… - Dziadek się
niecierpliwił.
- Padał deszcz! - przeczytał Pawełek.
Duduś zaśmiał się hałaśliwie.
- Ciekawe, nie widziałem żadnego deszczu!
- Psiakrew! Duduś usiądź pod nowym zegarem i
nie przeszkadzaj - powiedział zły Dziadek.
Terenia wystawiła głowę z kuchni.
- Nie wie ktoś, gdzie jest hinduska miseczka
do ucierania majeranku? - spytała. - W tym domu nic nie można znaleźć .
-
Duduś! Przynieś jutro dużo miseczek, żeby Terenia była zadowolona - powiedział
Dziadek.
- To dzisiaj nie będzie majeranku! - Terenia
zniknęła w kuchni.
- Trudno – westchnął Dziadek. - Niech będą
tylko te rodzynki.
Pawełek wstał i zaczął przeciskać się w
stronę kuchni.
- Ciekawe, skąd on to wszystko bierze?
Zegary, meble, miseczki, szabelki. Może być z tego jakieś nieszczęście -
powiedział nie wiadomo do kogo.
- Dziadku! - odezwał się Duduś ostrzegawczo.
- Będzie nieszczęście, jak za karę nie
dostaniesz pieczeni po hindusku! - Dziadek uderzył w kilka czarnych klawiszy
pianina. - Ja cały czas czekam na twoją solidną relację ze świata.
- Na świecie wybuchły cztery nowe wojny. Ale
lokalne - powiedział Pawełek zrezygnowany, siadając z powrotem na krześle.
- Znalazłam miseczkę - odezwała się Terenia
z kuchni.
- No, u mnie nic nie ginie - ucieszył się
Dziadek. - Pieczeń będzie z rodzynkami i majerankiem.
- Mam mówić? - spytał Pawełek.
- Mów!... Co jest dzisiaj?...
- Środa. Słońce wzeszło piąta pięćdziesiąt
pięć, zaszło szesnasta czterdzieści dziewięć. Imieniny odchodzą – Ludwik i
Dionizy - odczytał Pawełek z notesu.
- Znałem jednego Dionizego, ale dawno -
przypomniał sobie Dziadek.
- Ale kłamie, dzisiaj sobota - mruknął Duduś
i głośniej: - To ja lepiej pójdę po ten parasol, może nikt go jeszcze nie
podwędził.
- Tak, idź, Duduś! Im więcej parasoli w domu
, tym lepiej. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać - powiedział Dziadek.
- Idę!
Duduś wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Ktoś przyszedł? - spytała Terenia z
kuchni.
- Nie. Tylko Duduś sobie poszedł po parasol,
który znalazłem na skwerku Zgody. Cham jeden, trzaska drzwiami - wyjaśnił
Pawełek.
- Zgoda buduje, niezgoda rujnuje!
Pamiętajcie - powiedział Dziadek i podniósł wskazujący palec w stronę
niemalowanego od dawna sufitu. - Czy jakoś tak…
Po wyjściu Dudusia, Paweł nabrał pewności
siebie. Zbliżył się do Dziadka, na wyciągnięcie ręki.
Ale nagle Duduś wrócił.
- Tylko niech Dziadek nie słucha, co on na
mnie będzie gadał - powiedział.
- Ktoś przyszedł? - spytała Terenia z
kuchni.
- Nie. To Duduś wrócił. Ale zaraz pójdzie
sobie - wyjaśnił Pawełek, oddalając się od Dziadka.
- Wrócę, wrócę. I przyniosę parasol. Nie
ten, to inny! - Duduś wyszedł, znowu trzaskając drzwiami.
- Skaranie boskie, wchodzą i wychodzą, jak w
jakiejś poczekalni - powiedziała Terenia, wystawiając na chwilę głowę.
Pawełek zbliżył się ponownie do Dziadka.
- Nie za dużo tych gratów? Jakby to wszystko
sprzedać, byłoby dużo pieniędzy. Dziadek mógłby ze mną i Terenią podróżować po
świecie. Niedługo otworzą wszystkie granice - powiedział do Dziadka, nie za
głośno.
- Co ty, Pawełku, za głupstwa opowiadasz -
oburzył się Dziadek. - Sprzedać! Zawsze jest czas sprzedać. I gdzie nam
podróżować, kiedy wojny na świecie. Ja się już naoglądałem wojen… Tereniu!
Pawełek chce sprzedać rzeczy!
Terenia wyszła z kuchni z dwiema ścierkami.
- Nie będzie sprzedawania rzeczy. Niech
stoją. Jak się sprzeda, to je wyniosą, Dziadek znowu wyjdzie i wiadomo.
- No, zgadzam się. Jak są, to są! Czuję się
pewnie wśród rzeczy stworzonych przez ludzi. To magazyny czasu. Ktoś to musiał
zrobić, ktoś inny kupił, dotykał, kochał. Teraz są u mnie… Tereniu, mogłabyś
zająć się pieczenią po hindusku? Wszyscy są głodni…
- Tak jest, Dziadku - powiedziała Terenia,
nie uśmiechając się i zniknęła w kuchni.
Dziadek jakby się zadumał.
- Tak, niektóre te dzieła rąk ludzkich są
starsze ode mnie, a trwają - zagrał połowę gamy. - I będą trwały, dopóki czas ich nie pożre.
Pawełek kręcił się po pokoju.
- Trwają! A moje wiadomości? Nie ma ich? Są
mniej ważne? To ja będę znosił zegary i parasole…
- Do przynoszenia wystarczy jeden. Rzeczy
rzeczami, ale ja muszę wiedzieć, co dzieje się na świecie szerokim. Nie można
tak sobie żyć i nic nie wiedzieć. Trzeba mi jak najwięcej wiadomości. Mój umysł
jest spragniony i głodny – Dziadek przerwał na chwilę. - Na świecie trzy
miliardy ludzi, a każdy z nich posyła jakieś wiadomości…
- Przeszło siedem miliardów! - poprawił
Pawełek. - Dusz i ciał…
- Boże święty - jęknął Dziadek. - Siedem
miliardów? Jak przeszło?
Pawełek zerknął do notesu.
- Dokładnie na dzień dzisiejszy: siedem
miliardów dwieście czterdzieści pięć milionów sto osiemdziesiąt pięć tysięcy sześćset
dwadzieścia jeden - odczytał.
- Coś niebywałego! - wykrzyknął Dziadek.
- Co się stało? - odezwała się Terenia z
kuchni.
- Nic. Wyobraź sobie, że Pawełek policzył
wszystkich ludzi na świecie!...
- No, chyba nie ściągnie ich wszystkich do
Dziadka? - Terenia zaśmiała się, pierwszy raz dzisiaj.
- To z gazety - poinformował skromnie
Pawełek. - Wydrukowane.
Westchnął.
- Więcej przynoszę wiadomości niż Duduś tych
gratów. Staram się jak mogę. Oczy i uszy mnie już bolą od patrzenia i słuchania,
nogi puchną od chodzenia. Nie narzekam, ale niech mi Dziadek szczerze powie, co
jest dla Dziadka ważniejsze: wiadomości, czy te przedmioty?…
Dziadek zachichotał.
- I jedno, i drugie. Zależy jak się spojrzy…
- Dziadek to jest dyplomata - mruknął
Pawełek.
- To dzięki wiadomościom! Nie tylko twoim. Wiadomości zbieram od
urodzenia, jak znaczki pocztowe. Mam ich całe albumy. Z nich czerpię wszelkie
nauki dla was, dla waszego pożytku… Tylko na tym cholernym pianinie nie mogę
się nauczyć. Twarda sztuka - Dziadek zagrał gamę, prawie do końca. - O, raz
wychodzi, raz nie.
- To tak jak w życiu - powiedział Pawełek
poważnie.
- No proszę, nauczyłeś się trochę mądrości
ode mnie… Tereniu! Zrób nam dobrej herbaty. Może być indyjska, do kompletu! -
Dziadek wykrzyknął w stronę kuchni.
- Będzie po pieczeni! - odpowiedziała
Terenia. - Nie mam czterech rąk.
- Dobrze, dobrze. Po obiedzie, to po
obiedzie - mruknął Dziadek. - Będzie z niej kiedyś doskonała żona…
Zamknął oczy, jakby przysnął, albo się
głęboko zadumał.
Nagle rozległo się – JESTEM i do mieszkania
wpadł Duduś, wlokąc za sobą sporego słonia na biegunach.
- Jest już ta pieczeń po hindusku? - spytał
głośno, zasapany.
Dziadek otworzył
szeroko oczy, patrząc na słonia z trąbą skierowaną w dół.
- Nie ma jeszcze! - odkrzyknęła Terenia z
kuchni. - Możesz wracać, skąd przybyłeś!
- Co to jest? - zdziwił się Dziadek.
- Duduś zwariował. Będzie nam tu urządzał
ZOO - drwił Pawełek.
- Co to jest?! - powtórzył Dziadek. - To ma
być parasol?
- Nie ma parasola, bo na pewno go nigdy nie
było! - Duduś zaśmiał się sztucznie. - Za to widziałem wielki pożar, którego
Pawełek nie raczył zauważyć…
- Był parasol, nie było żadnego pożaru -
Pawełek bił się w pierś.
- Wymyślił deszcz i parasol!... A to jest
wspaniały słoń na biegunach. Stał w bramie, to przyniosłem - Duduś siadł na
słonia i zaczął się bujać.
- W naszej bramie? - spytał Dziadek.
- W naszej…
- Jaki tam słoń? Prawie zniszczony. Dla
małych dzieci do bujania. Ktoś wyrzucił, bo dzieci wyrosły - Pawełek poszarpał
słonia za trąbę.
- Zostaw! - warknął Duduś. - Dobry słoń,
można na nim siadać, gdy ktoś się zmęczy. Miękki.
- Do pianina go nie przystawię. Ale nich
zostanie. Będzie jakieś zoologiczne urozmaicenie… Tereniu! Chodź, coś zobaczysz
- zawołał Dziadek.
- Co znowu? - Terenia wyszła z kuchni.
- Zobacz, jaki ładny słoń. Chcesz go do
kuchni? Będzie wszystko do kompletu: pieczeń po hindusku, miseczka hinduska,
rodzynki hinduskie z majerankiem i słoń indyjski - Dziadek zaklaskał, ucieszony
jak dziecko.
- Na pewno indyjski? - spytała Terenia,
oglądając słonia.
- On jest afrykański, ma duże uszy -
stwierdził Pawełek
- Chyba Dziadek wie lepiej, indyjski - Duduś
zszedł ze słonia i pogłaskał go czule po głowie.
- Może być. Postaw go tam, tylko nie
porozbijaj naczyń, bo dostaniesz ścierką. Będę mogła na nim siedzieć. Nogi bolą
mnie od stania - powiedziała Terenia i wróciła dostojnym krokiem do kuchni.
- Widzisz?! - Duduś spojrzał tryumfująco na
Pawełka i zataszczył słonia do królestwa Tereni, podśpiewując pod nosem Tango
Milonga.
Po chwili Duduś wyskoczył z kuchni jak
oparzony.
- Dostałeś? - Pawełek zachichotał.
- To teraz powiedz, Duduś, co z tym pożarem.
I gdzie. Widziałeś ogień? - spytał Dziadek wyraźnie podniecony.
- Straszny ogień! W sklepie z rowerami.
Pełno straży pożarnej. Nie dopuszczali gapiów pawełkowatych. Nie znam
szczegółów. Zresztą to do mnie nie należy - powiedział Duduś, dyskretnie
masując lewy policzek.
- Pawełku, dawno nie było pożarów. Mówię
wam, kiedyś to była dla miasta atrakcja - powiedział Dziadek i nie wiedzieć
czemu, westchnął.
Pawełek przekartkował notes.
- Ostatnio… Dwa miesiące temu. Dokładnie 22
lipca, w godzinach od siódmej do piętnastej. Palił się kiosk z gazetami i dwa
auta, stojące obok: fiat i mercedes - zakomunikował dumnie Pawełek.
- He, he! A podpaliła go dziewczynka z
zapałkami - wypalił Duduś. - Powinien tam iść do tego sklepu z rowerami, róg
Zgody i Zygmunta. Tam na pewno jeszcze się pali jak talala…
- Iść, Dziadku? - spytał niechętnie Pawełek.
Dziadek zatarł ręce.
- To by mnie interesowało. Wojny, pożary,
powodzie, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, tajfuny, gradobicia. Straszne te
żywioły. Biedny świat musi to znieść… Idź, kochany Pawełku i dowiedz się
wszystkiego dokładnie…
- A pieczeń po hindusku z rodzynkami? -
jęknął Pawełek.
- Nie przejmuj się, nie zjemy twojej porcji.
Zresztą Terenia zbytnio się nie śpieszy. Ewentualnie ci podgrzeje - pocieszył
Dziadek, nie patrząc Pawełkowi w oczy. - Widzę, że się bardzo starasz. Dowiedz
się dokładnie: ile ofiar, jakie straty materialne, ile jednostek straży
pożarnej i temu podobne. Sam wiesz.
- Dobrze. Powiem, że jestem z prasy. Mam
nawet autentyczną legitymację z „Naszego Dnia” - Pawełek westchnął i skierował
się w stronę drzwi. - Idę. Ale zaraz wracam, Duduś!...
- Tak, pośpiesz się. I przynieś mi nową
krzyżówkę, bo mi się skończyły - powiedział Dziadek.
- Przepraszam bardzo - Pawełek się
zatrzymał. - Krzyżówki przynosi Duduś!
- Tak, przynoszę. Ale proszę mi wyjaśnić,
dlaczego ja. Krzyżówki, to wiadomości, a to należy do Pawła - powiedział Duduś.
- Boże święty - westchnął Dziadek. - Ale to
także przedmioty, w jakimś sensie. Kto przyniesie, ten dostanie premię.
- Jaka?! - Duduś i Pawełek spytali
jednocześnie.
- Przyniesie, to zobaczy - zaśmiał się
Dziadek.
- Idź już, kochany Pawełku, bo pożar się
skończy i będziesz musiał zmyślać - powiedział Duduś z fałszywym uśmiechem.
Pawełek udał, że spluwa i wyszedł,
delikatnie zamykając drzwi.
- Jestem z was bardzo zadowolony -
powiedział Dziadek i obrócił się dwa razy na krześle.
Duduś podszedł bliżej pianina.
- Tak nam było dobrze - westchnął. - Terenia
miała mniej gotowania. Po co Dziadek go przyprowadził?
- Nie mów. Powinieneś się cieszyć. Masz
mniej roboty…
- Ja roboty się nie boję…
- Powiedziałem! Jestem z was bardzo
zadowolony. Nie znalazłbym lepszych chłopaków - powiedział dobitnie Dziadek i
stuknął w biały klawisz pianina.
Duduś wygładził perską narzutę na komodzie i
znowu westchnął.
- Do takich wiadomości nie trzeba osobnego
człowieka. Ja bym to załatwił przy okazji…
Dziadek się zniecierpliwił.
- Ty nie mieszaj się do tego! Ja tu decyduję
o wszystkim. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej…
- Ja to rozumiem. Dziadek decyduje
oczywiście - Duduś speszył się, ale nie za bardzo. - Ale chciałbym zapewnić
tylko Dziadka, że on to wszystko ssie z palca. Z tym deszczem, choćby. Żadnego
deszczu nie było. Od tygodnia, a może nawet od dwóch, nie padał deszcz. Ani
jednej chmurki. Mogę to Dziadkowi przynieść na piśmie z urzędu, z pieczątką.
- Dla mnie ważne są wiadomości, a nie fakty!
- Dziadek się zniecierpliwił. - Ale ty tego nie rozumiesz, może za dużo masz
mięśni…
- Mam - Duduś wypiął pierś. - Fakt, nie
rozumiem. Chyba lepiej znać prawdę, nie? Nawet w podstawówce mnie uczyli, że
prawda to prawda. Najważniejsza. Dziadek też kiedyś mówił, że świat powinien
stać na prawdzie i sprawiedliwości, czy jakoś tak.
- Mówiłem?... Bo powinien stać! Ale ogólnie,
na prawdzie absolutnej i sprawiedliwości kosmicznej. Ale ty mylisz prawdę z
faktami, wiadomości z prawdą, prawdę z wiadomościami…
- Faktycznie, nic nie rozumiem. To za
skomplikowane - bąknął Duduś.
- Co chcesz?
- spytał Dziadek - Żebym zobaczył ten deszcz, żebym zmókł, żebym się
przeziębił, dostał zapalenia płuc i umarł?...
- Co też Dziadek opowiada - oburzył się
Duduś.
Dziadek się rozgadał…
- Wystarczy mi wiadomość od Pawełka: pada
deszcz! Resztę sobie wyobrażam: mokro, chlupocze, woda leje się za kołnierz,
koszmar. A ja siedzę sobie w domku, z przyjaznymi ludźmi, z ulubionymi
przedmiotami i uczę się grać na pianinie. A na zewnątrz wszyscy mokną…
Dziadek zamilkł i zamknął oczy. Duduś chciał
coś powiedzieć, ale wolał poczekać, aż Dziadek znowu się odezwie.
- Gdy zamknę oczy, jestem młodszy od ciebie.
Od ciebie, Pawełka i nawet od Tereni - powiedział Dziadek wreszcie po dłuższym
milczenia. - Na koniu galopuję, na koniu z rozwianą grzywą. Z szabelką,
szast-prast! Jeździłeś kiedyś na koniu?
- Nigdy, Dziadku – odparł Duduś
niespodziewanie rozbawiony . - Teraz nie ma już koni.
- Wiem - Dziadek się skrzywił. - Są tylko te
śmierdzące auta. Boże wielki, co to za świat bez pięknych koni i bez podków,
które przynosiły szczęście. Na wojenkach się bywało, na niejednej kulbace się
spało i pod niejednym niebem swawoliło się z dziewczętami - westchnął.
- Słyszy Terenia, co Dziadek opowiada? -
spytał Duduś, zaglądając ostrożnie do kuchni.
- Znam to na pamięć - odezwała się Terenia z
głębi kuchennej wnęki.
Dziadek zagrał całkiem zgrabnie pełną gamę;
pomylił się tylko raz.
- Dziadku! - Duduś szukał zdań w głowie. - A
jak ja przynoszę jakiś przedmiot, to jest fakt, nie? I niech Dziadek patrzy, to
wiadomość też jest. Bo mówię: przyniosłem to i to. Nawet prawda w tym jest.
Przynoszę przecież prawdziwe przedmioty, które można dotknąć, powąchać,
zobaczyć, mieć. Dziadek zamknie oczy w nieskończoność, a one i tak będą,
namacalne niezmiennie. Więc co, kto jest lepszy? Ja czy Paweł-kłamca?
- Ha, ha, ha ! - zaśmiał się Dziadek głośno.
- Ty wcale nie jesteś taki głupi!
- Ciszej! Głowa mnie boli - usłyszeli
Terenię.
- Jak Terenię boli głowa, to jest wiadomość
o fakcie? - spytał cicho Duduś.
- Tak - szepnął Dziadek.
- Ale czy to prawdziwy fakt? - szepnął
Duduś.
- Spytaj Terenię. Tylko ona wie…
- O, nie ma głupich…
Zamilkli.
Dziadek zagrał jednym palcem kilka taktów.
- O! - zdziwił się Duduś. - Melodia…
- Wlazł kotek na płotek - powiedział z dumą
Dziadek.
- Jakbym to gdzieś słyszał - przypomniał
sobie Duduś.
- Terenu! Jak zagrałem? - Dziadek zapomniał
już, że ją boli głowa.
Terenia wyszła z kuchni bez ścierki i
wygarnęła:
- Nie znam się na tym! To wszystko przez
ciebie, cholerny Dudusiu. Przytaskałeś to pianino w częściach i wszystko się
zaczęło. Jak nie było pianina i ciebie, panował święty spokój. I było nam z
Dziadkiem dobrze!
- Co to znaczy? - wtrącił się nieśmiało
Dziadek. - Teraz nie ma spokoju?
- Wiem, co mówię! - prawie wykrzyczała
Terenia. – Ten cholerny Duduś przytaskał to cholerne czarne pianino i Dziadek
zaczął grać. A jak zaczął grać, to rzadko wychodził, a jak rzadko wychodził,
był spragniony wiadomości ze świata. A Dziadek jest zawsze diabelnie ciekawy,
jak dziecko. Więc wyszedł ostatni raz i przyprowadził cwanego Pawełka, aby mu
donosił – Terenia wzięła głęboki oddech i mówiła dalej. - Teraz już jest za
późno na przestanie. Kiedy Dziadek przestanie grać, to będzie jeszcze gorzej.
Wyjdzie na spacer i przyprowadzi trzeciego, już nie wiadomo do czego… To niech
już Dziadek lepiej gra te kotki na płotki. - Terenia sapnęła, szukając w ręku
ścierki, którą zastawiła w kuchni.
- Tereniu! - powiedział z podziwem Dziadek.
- Nigdy tak dużo nie mówiłaś.
- Sam Dziadek mówił, że nic nie jest nigdy
za dużo. Raz mogę powiedzieć, co myślę, nie?…
- Tereniu - powiedział cicho Duduś.
- A ty mi się tu nie odzywaj. Nic tu nie masz
do gadania - Terenia zbliżyła się do Dudusia z wyciągniętą ręką.
Duduś schował się za dwoma krzesłami.
- Jesteś niesprawiedliwa - nie patrzył jej w
oczy. - Przynoszę ci wszystko, czego tylko chcesz. Pianino też przyniosłem dla
ciebie.
- Mówiłam ci, że nie umiem grać! - wykrzyczała Terenia.
- Żebyś się nauczyła…
- Nie mam ochoty na takie plumkanie. Lubię
inną muzykę…
- Jaką?...
- Guzik cię obchodzi!...
- Teraz ja się uczę! - Dziadek starał się
załagodzić. - Jak się nauczę, to was też nauczę. Zobaczycie… Potrzeba mi
jeszcze trochę czasu… A Ty, kochana Tereniu, skończ wreszcie to gotowanie.
Głodni jesteśmy!
- Jasne, baba do kuchni!... Nie sztuka
skończyć! - Terenia się roześmiała. - Tak Dziadek kiedyś często mówił do mnie.
Już pewnie nie pamięta… Jak tych dwóch nie było, to Dziadek często siadywał ze
mną na jednym krześle i opowiadał o ciekawych rzeczach. A teraz muszę siedzieć
w kuchni i gotować. Może Dziadek myśli, że to bardzo przyjemne?... Ja nie mogę
zamknąć oczu i wyobrażać sobie różnych przyjemności, które znam. Bo bym się
poparzyła…
Dziadek zrobił zmartwioną minę.
- Tereniu, skarbie, co cię ugryzło dzisiaj?
Myślałem, że ci u mnie dobrze…
- Gdyby mi nie było dobrze, to bym tu nie
siedziała. Gdzie indziej mogło być o wiele gorzej - powiedziała Terenia,
kierując się w stronę kuchni. - W porządku, już nie będę narzekać. Pieczeń po
hindusku będzie bardzo dobra - i Terenia zniknęła, zasuwając za sobą kotarę
ozdobioną księżycami, którą Duduś powiesił tydzień temu.
- To świetna dziewczyna - powiedział cicho
Dziadek.
- Zgadza się - Duduś wyszedł zza krzeseł.
- Przypomnieć ci, Duduś, kiedy odkurzałeś? -
Dziadek zmienił ton. - Przynosisz rzeczy, to o nie dbaj. Przedmioty, jak
ludzie, rozlatują się, gdy są zaniedbywane! Przede wszystkim odkurz cenne
szable. Z daleka widzę na nich kurz.
- No dobrze, Dziadku, powiedzmy, że dawno
nie odkurzałem - Duduś westchnął, wziął do ręki patyk z kogucimi piórami i
zaczął odkurzać, kaszląc co jakiś czas.
A kurz żył sobie swoim życiem i nie zwracał
na nich uwagi, przemieszczając się z miejsca na miejsce, w niekończącej się
nigdy podróży…
Duduś mozolnie odkurzał, Terenia dusiła
pieczeń po hindusku – z odchodzącą już powoli wściekłością, a Dziadek grał
wlazł kotek na płotek, raz lepiej raz gorzej, aż przerwał zmęczony.
- No, widzisz, potrafisz się postarać -
powiedział do Dudusia, który natychmiast przerwał odkurzanie i odłożył patyk z
kogucimi piórami na jedno ze swoich miejsc. - Przede wszystkim dbaj o szable.
One dla mnie najważniejsze. Dużo widziały…
- Zardzewiałe - stwierdził Duduś.
- Od krwi…
- Od krwi? Nie było wtedy karabinów i
rakiet?...
- Nie było…
- Prymitywne czasy, nie to co teraz - Duduś
zerknął w stronę kuchni, ale Terenia była ukryta za kotarą z księżycami.
- Nie mów głupot - oburzył się Dziadek. -
Szabla to szlachetna broń. To były
wspaniałe czasy.
Mężczyzna stał oko w oko z mężczyzną. Szabla w szablę. A teraz byle fajtłapa
może strzelić zza węgła i jest taki sam skutek, ale jakże niehonorowy!
- Właśnie, Dziadku - powiedział niepewnie
Duduś.
- Co, właśnie?...
- No, skutek - Duduś usiadł na brzegu
dębowego biurka, odsuwając ozdobne wazony bez kwiatków. - Taki sam!
Dziadek się zdenerwował.
- Nie skutek ważny, a sposób! Zapamiętaj to
sobie…
- Chyba cel ważniejszy? - Duduś nie bardzo
wiedział, dlaczego Dziadek się denerwuje.
- Cel
można sobie zmieniać w zależności od ideologii. Relatywizm, mój drogi,
relatywizm! Cel może być nawet nieosiągalnie daleko - powiedział dobitnie
Dziadek.
- No dobrze, ale
wtedy, przy tych szablach, cele były bardzo blisko. Oko w oko z wrogiem, jak
Dziadek mówił - przekonywał Duduś.
Dziadek westchnął.
- Nic nie rozumiesz… Zejdź z tego biurka, bo
go uszkodzisz. Ważysz pewnie ze sto kilo…
- Dokładnie: sto pięć - powiedział Duduś z dumą i zsunął się z
biurka.
- Usiądź, jak człowiek, na krześle. Krzeseł
u nas dostatek. Mógłby u nas cały szwadron...
Dziadek nie dokończył zdania, Duduś nie
zdążył usiąść, bo wpadł zziajany Pawełek, wściekły niebywale.
- Mogę zakląć, Dziadku?...
- Nie możesz! - odpowiedział Dziadek
Pawełek patrzył groźnie na Dudusia, ale
Duduś nie bał się, bo był od niego wyższy o głowę.
- Nie było żadnego pożaru. Ani śladu dymu! -
wysyczał przez zęby Pawełek. - W ogóle na rogu Zgody i Zygmunta nie ma sklepu z
rowerami, tylko pijalnia soków warzywnych.
- Może to była pijalnia soków, nie widziałem
z daleka. Strażacy nie pozwalali podchodzić - powiedział spokojnie Duduś.
- Ani śladu dymu, śladu wody, śladu straży
pożarnej!… Pawełek wymachiwał rękami.
- Bo on myśli, że pożar to przedmiot i trwa
w nieskończoność. Pożar jest, gasi się i go nie ma… - Duduś uważnie patrzył na
Dziadka.
Dziadek westchnął.
- To był ten pożar, czy go nie było?...
- Był!...
- Nie było!!!...
- Co to za wiadomość, Pawełku: „nie było
pożaru”? Więcej się nie zdarzyło na świecie, niż zdarzyło. Tak jak więcej
rzeczy nie ma, niż jest… Tak jak więcej jest nieistnienia, niż istnienia! - Dziadek
podniósł wskazujący palec w stronę Nieba nad szarym sufitem. - Miliardy zdarzeń
czeka w poczekalni czasu, aby się narodzić. Nieprzeliczone przedmioty czekają,
aby ktoś zrobił… I mrowie ludzi czeka tam gdzieś, aby zaistnieć na naszej
jedynej Ziemi…
-
Gdzie czeka? – wyrwało się Dudusiowi.
- Gdzieś! Nikt nie wie - powiedział smutno
Dziadek.
- Nawet genialny Pawełek od pewnych
wiadomości - zaśmiał się Duduś.
Pawełek zacisnął pięści.
- Dobrze! Jutro podpalę pijalnię soków
warzywnych - warknął.
- Nie złość się, Pawełku. Tak tylko
wyjaśniałem ogólnie… Niczego nie podpalaj. Przyjmę „nie było pożaru” jako
wiadomość. I po sprawie - Dziadek uśmiechnął się łagodnie.
Duduś coś mruknął.
- Pawełku, przyniosłeś przynajmniej
krzyżówki? – spytał Dziadek.
- Przyniosłem…
Pawełek był jeszcze nadąsany. Położył przed
Dziadkiem kilka krzyżówek z ładnymi dziewczynami na okładkach.
Dziadkowi rozjaśniły się oczy.
- Co on na mnie gadał, jak mnie nie było? -
spytał Pawełek.
- Skąd wiesz, że gadał na ciebie? - mruknął
Dziadek, uważnie oglądając lekko rozebrane dziewczęta.
- Czułem to przez skórę - odparł Pawełek.
- A ty nie wygadujesz na mnie, jak mnie nie
ma? - odparował Duduś.
- A ty skąd wiesz, że on na ciebie wygaduje,
jak cię nie ma? - zaśmiał się Dziadek
- Też czuję…
Dziadek rozłożył
patriarchalnie ręce.
- Intuicja i czucie najważniejsze! Są
najbliższe prawdy. Pamiętajcie!
Pawełek nie dawał za wygraną.
- On czuje się taki ważny, bo był pierwszy…
- Pierwszy to byłem ja! - powiedział ostro
Dziadek.
- Oczywiście, ale Dziadek wie, o co chodzi -
Pawełek się speszył.
- Może wiem, może nie wiem. Dosyć tych
kłótni. Ma panować pokój wieczny, jaki był przed wami… Z Terenią ani razu się
nie kłóciłem. Prawda, Tereniu? - spytał głośno Dziadek.
Terenia wystawiła głowę zza kotary.
- Znowu się kłócą? A niech się kłócą. Mnie
to nie przeszkadza. Ludzie, od których zabrał mnie Dziadek, nie takie
wyprawiali harce. Wrzask był od rana do nocy i od nocy do rana. Nawet mi tego
nieraz brakuje - zaśmiała się na te wspomnienia i zniknęła; tylko księżyce na
kotarze zafalowały przez moment.
- Tak, przeszła swoje, biedna - powiedział
cicho Dziadek. - A jest na co popatrzeć - powiedział jeszcze ciszej. -
Pięknieje z każdym dniem. A jakie ma nogi… Do samego nieba. Możecie sobie tylko
to wyobrazić.
Pawełek potarł nerwowo ręce.
- Jeśli już o wyobraźni mowa, to czy Dziadek
wyobraża sobie Dudusia jako męża Tereni? – spytał, patrząc w stronę kuchni,
skąd słychać było bieg słonia indyjskiego na biegunach.
- O,
Pawełek byłby lepszym mężem, he, he… Chuchro jedne! - Duduś wypiął
pierś.
Dziadek zagrał
jakąś abstrakcyjną melodię i przerwał.
- Nie ma się do czego śpieszyć, chłopcy.
Nieznane są ścieżki ludzi. Biegną równoległe, a wystarczy je ruszyć, a się
zbiegają - powiedział, przymykając oczy. - Co komu pisane, to przyjdzie
znienacka, niespodziewanie, jak za przeproszeniem, zgon.
I przez chwilę zrobiło się smutno. Ale chyba
wszyscy trzej wyobrażali sobie co innego.
- Dziwne to wszystko - westchnął Pawełek.
- Co cię tak dziwi? - spytał drwiąco Duduś.
- Świat, powiedzmy. Tylko ty jesteś taki
pewny siebie, bo nie trudzisz się myśleniem - odparł Pawełek.
- Masz rację, Pawełku. Trzeba się dziwić
cały czas. Świat, to jedna wielka tajemnica - powiedział Dziadek i pokręcił się
dookoła na krześle. - Codziennie rano powinno się przemywać oczy zdziwieniem…
- Ja już się nadziwiłem w życiu, Dziadku -
Duduś zerknął w stronę kuchni. - Teraz chcę z tego zdziwienia trochę
skorzystać.
Dziadek zaklaskał.
- Koniec filozofowania!... Bym zapomniał…
Golenie! Który z was dzisiaj?
- Ja mogę - mruknął Duduś.
- Wczoraj Dziadka golił - zaprotestował
Pawełek.
- Zapomniałeś z tego wszystkiego. Ty
goliłeś! - zapewniał Duduś. – Ale możemy polosować. Niech będzie wreszcie
sprawiedliwie w tym domu.
- Zgoda. Losujcie! Zgoda buduje, niezgoda
rujnuje… Tereniu! Chodź, kochanie, na chwilę. Aha i przynieś łaskawie zapałki!
- zawołał Dziadek.
Ukazała się Terenia z zapałkami, bez
fartuszka, pokazując światu nogi do nieba.
- Co znowu? - spytała. - Jak będziecie mi przeszkadzać, to dostaniecie
hinduską pieczeń za tydzień. Po co wam zapałki? Chcecie podpalić chałupę, żeby
była realna wiadomość dla straży pożarnej?
Duduś i Pawełek gapili się na jej nogi bez
słowa.
- Chłopcy będą losować, kto mnie będzie
golił - wyjaśnił Dziadek.
- Racja, bez losu ani rusz… Ale nie trzeba
zapałek. Ja ich wylosuję… Stańcie obok siebie! - rozkazała Terenia. - Albo nie
trzeba… Entliczek, pętliczek, zielony stoliczek, na kogo wypadnie, na tego,
bęc…
Wypadło na Dudusia.
- Ja się tak nie bawię. – zaprotestował
Pawełek. - Duduś się przesunął!
- Dobra - roześmiała się Terenia. - Jeszcze
raz… Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje. Idę!…
Wypadło na Pawełka.
- Bawcie się, chłopcy w golenie -
powiedziała Terenia i zniknęła w kuchni.
- Załóż, z łaski swojej, fartuszek! -
zawołał za nią Dziadek.
- Dobrze, Dziadku, założę! Chociaż tu
cholernie gorąco - odpowiedziała Terenia.
- Do diabła, to kto w końcu mnie goli? -
spytał Dziadek i walnął pięścią w klawisze, aż pianino zapłakało.
- Niech będzie. Ustępuję. Możesz golić
Dziadka. Tylko go nie zatnij, jak ostatnio - powiedział Pawełek do Dudusia.
- Ja zaciąłem? Ja? - zaperzył się Duduś.
- Tak, pamiętam. Któryś mnie zaciął. Ale nie
wiem doprawdy który - przypomniał sobie Dziadek.
- Paweł!...
- Duduś!...
- Więc proszę mnie golić ostrożnie. Mam
tylko jedną szyję… Zatem, Duduś, do dzieła - powiedział Dziadek i nadstawił twarz,
trochę już ozdobioną siwiejącym zarostem.
Duduś kręcił się po pokoju
- Krem mam, ale gdzie jest brzytwa, Dziadku?
- spytał.
- Oni mnie golą, a ja mam wiedzieć, gdzie
jest brzytwa! - Dziadek się zezłościł.
- Daję głowę, że Paweł ją dobrze schował -
warknął Duduś, szukając we wszystkich zakamarkach bałaganu.
Nagle, między kolekcją dzwonków z całego
świata znalazł egzotyczny flet. Długi, czarny, piękny w swojej prostocie.
- Do diabła! Co to jest? - spytał
zaskoczony.
- Nie widzisz? Fujarka - odpowiedział za
niego Pawełek i zaśmiał się głupawo.
- Fujarka?!... A skąd tu fujarka? - Duduś
oglądał flet, trzymając go w dwóch palcach.
- Jak jest, to niech jest! Nie baw się
fujarką. Szukaj brzytwy! - rozkazał Dziadek.
Duduś się wściekł…
- Nie przynosiłem tu żadnej fujarki, żadnego
instrumentu oprócz pianina! - krzyczał. - Co to ma znaczyć? Ja się tak nie
bawię. Pamiętam każdy przedmiot, jaki przyniosłem.
- On ma wszystko zapisane - mruknął Pawełek.
- Nie rozumiem, Duduś, o co robisz ten
raban. Powinieneś się cieszyć, że przybyła rzecz bez żadnego wysiłku -
powiedział spokojnie Dziadek. - Będzie na twoim koncie…
- Ale skąd tu się wzięła, skąd?! - pytał
Duduś, wymachując fletem.
- Nie wiem. Pokaż…
Dziadek odebrał flet Dudusiowi i uważnie go
pooglądał.
- Może z Indii? Ma dziwne znaki, pewnie
buddyjskie - powiedział.
Duduś zrobił groźną minę i zacisnął pięści.
- Z Indii? Ciekawe. Dzisiaj wszystko jest
hinduskie, jakby umówione. Ja kategorycznie chcę wiedzieć, jakim cudem to się
tu znalazło? Może Paweł przyniósł?
- Jeszcze czego - burknął Pawełek.
- Boże święty, może było tu już przedtem.
Przed tobą - Dziadek się zniecierpliwił.
- Przede mną? Jak tu przyszedłem, to był
tylko Dziadek, Terenia i ten stół - mówił Duduś gorączkowo. - Oraz jedno krzesło, już nie wiem które.
Dziadek westchnął.
- Fujarka niepozorna rzecz. Mogła leżeć
gdzieś w kącie. Na pewno zostawił ją poprzedni lokator. Bardzo się śpieszył z
przeprowadzką…
- Chyba że tak. – powiedział Duduś trochę
uspokojony, ale jeszcze niezupełnie.
Dziadek położył delikatnie flet na pianinie
i zagrał bezbłędnie gamę.
- Słyszeliście?! Idealnie…
- Bardzo dobrze - przypochlebiał się
Pawełek. - Ale co będzie z tym goleniem, Dziadku?
- Trudno, trochę obrosnę. Albo zapuszczę
brodę. W moim wieku będę z nią przystojniejszy - powiedział Dziadek, chichocząc
po swojemu. - Nieraz czuję się, jakbym miał sto lat, a mam? Zgadnijcie, ile?
- Sześćdziesiąt? Siedemdziesiąt?...
Osiemdziesiąt? - strzelał Duduś.
- Może dziewięćdziesiąt – dodał Pawełek.
- Ile mam lat? Tereniu! - zawołał Dziadek.
- Nie za dużo i nie za mało - odezwała się
Terenia zza kuchennej kotary. - Tyle, ile trzeba dla mężczyzny…
- Ma rację. To zależy od dnia… Dzisiaj,
nieogolony czuje się bardziej wiekowo. Ale jutro, po goleniu, będę znowu
młodszy od was - Dziadek zaśmiał się. - Duduś, przynieś nową brzytwę, bo
zrobiło się niepotrzebnie zamieszanie z tym szukaniem…
- Oczywiście. Przyniosę. Nawet dwie, na
zapas - Duduś spojrzał wymownie na Pawełka.
- No, dobrze… Krzyżówkę rozwiążemy po
jedzeniu… A przed jedzeniem, gimnastyka - oznajmił Dziadek. - Dla zdrowia
ciała, a może i duszy. Zdejmijcie koszule…
- Ja muszę? - spytał Pawełek. - Zawsze
zwalniałem się z wuefu.
- Nie musisz - powiedział Duduś, zdejmując
koszulę i napinając mięśnie. - Nie masz, co pokazywać. Najwyżej swoją duszę, za
przeproszeniem,,,
- Pawełku, możesz ćwiczyć w koszuli, tak jak
ja - zgodził się Dziadek. - Ustawcie się równo… Nie za blisko siebie, bo się
poobijacie… Uwaga! Wymachy rąk! Raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa… - Dziadek rytmicznie
uderzał w klawisze prawą ręką, lewą podnosił w górę i w dół. - Raz-dwa,
raz-dwa, raz-dwa… Wystarczy… A teraz skłony. Do samej ziemi. Kłaniamy się jej…
Raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa… - Dziadek pokręcił się na obrotowym
krześle. – Wreszcie przysiady… Raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa… - Dziadek
schylał głowę i podnosił, ze trzy razy… -
No, wystarczy?
- Możemy jeszcze, czemu nie - powiedział
Duduś i zrobił kilka dodatkowych przysiadów, bez wysiłku.
- Dla mnie wystarczy w zupełności - Pawełek
sapnął. - A dlaczego Terenia nie ćwiczy?
- Racja! Dla zdrowia. A nam wszystkim byłoby
przyjemniej - dodał zgodnie Duduś.
- Ona gimnastykuje się przy pieczeni po
hindusku - Dziadek zaklaskał w dłonie. - Tereniu! Długo jeszcze? Głodni
jesteśmy!
- Na wszystko przyjdzie czas! - usłyszeli z
kuchni.
I w tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Kto to? - szepnął Pawełek.
Cisza…
- Zapraszał Dziadek kogoś? - spytał Duduś,
wkładając pośpiesznie koszulę.
-
Nikogo nie zapraszałem - odpowiedział Dziadek obojętnie. - Może to
listonosz? Otwórz, Pawełku.
- Nie otwieraj! - warknął Duduś.
- Ani mi się śni - odparł Pawełek. - Niech
Dziadek sobie przypomni. Miał ktoś przyjść?
- Mówię wam, że pewnie to listonosz -
powiedział już trochę zirytowany Dziadek.
Duduś nadstawił ucha pod drzwiami. Nic nie
było słychać.
- Czeka Dziadek na jakiś list? Albo paczkę
może? - spytał, podchodząc do pianina.
- Co to za pytania w ogóle - odparł Dziadek
ze złością. - List zawsze może przyjść, niespodziewany, z dobrą wiadomością,
złą, albo zupełnie obojętną… A ty popraw koszulę, wychodzi ci z portek.
- Teraz tak się nosi. Potem poprawię – Duduś
machnął ręką.
Pawełek też nadsłuchiwał.
- Może to poprzedni lokator? - zastanawiał
się szeptem. - Przyszedł po cenną indyjską fujarkę.
- Głupoty opowiadasz! Co warta jest taka
fujarka - żachnął się Duduś.
Terenia wystawiła głowę zza kotary.
- Ktoś przyszedł? - spytała obojętnym
głosem.
- Nikt nie przyszedł - odpowiedział Duduś. -
A może ty na kogoś czekasz?
- Tak, na księcia z bajki! – Terenia
zaśmiała się sztucznie i zniknęła.
Duduś podjął decyzję…
- Chodź, pomóż mi! - powiedział do Pawełka i
wskazał głową stół. - Przesuwamy!
- Jasne! - zgodził się Pawełek i pomógł
Dudusiowi przesunąć ciężki stół pod drzwi.
- Co wy robicie? Na miłość boską! - zawołał
Dziadek, patrząc na pustą przestrzeń przed sobą.
- Nikt tu więcej nie wejdzie - syknął Duduś.
- Zgadzam się - poparł go Pawełek. - Nikt obcy!
Znowu rozległo się pukanie do drzwi.
- Teraz może sobie pukać, w czoło - zaśmiał
się Duduś.
A uwolniony Dziadek wyszedł na środek pokoju
i rozprostował kości. Podniósł wysoko ręce do góry, tak wysoko, jak tylko
pozwoliły mu jego lata.
- Pięknie - powiedział, patrząc na
pomarszczony sufit.
- Niech Dziadek wraca do pianina! - Duduś
stanął przed nim z rozłożonymi rękami.
- Tak. Pianino czeka z nauką - dodał
Pawełek.
Dziadek się zdenerwował…
- Nie będziecie mi tu rozkazywać, gówniarze,
ani pouczać, co mam robić!
Duduś bez słowa zaczął zaganiać Dziadka w
stronę instrumentu, jak uciekającą kurę.
- No, no, no! - Dziadek pogroził palcem.
- Niech Dziadek siada, zaraz będzie pieczeń
po hindusku - Pawełek starał się mówić łagodnie, jak do dziecka.
- Stół! - mruknął Duduś.
Zostawili Dziadka na środku pokoju i
przesunęli stół spod drzwi w stronę pianina. Ale Dziadek wyminął go zupełnie
zgrabnie i nad podziw szybko zniknął w otwartych drzwiach.
- Goń!
– wykrzyknął Pawełek.
Duduś ruszył za Dziadkiem, ale potknął się o
leżący duży wazon z węgla i runął jak długi, zagradzając drogę Pawełkowi, który
też chciał gonić zbiega.
Terenia wyszła z kuchni, zdejmując fartuch z
krasnoludkami.
- Spróbujcie mi go nie dogonić! – syknęła
wściekle.
Duduś wygramolił się z podłogi i wybiegł na
korytarz. Pawełek został, patrząc
olśniony na
odsłonięte nogi Tereni.
- A ty, co? Nie masz nóg? Jazda gonić! –
rozkazała.
Pawełek usiadł na najbliższym krześle i nie
wiadomo dlaczego westchnął.
- Duduś go złapie, na pewno…
Terenia patrzyła na otwarte drzwi, w których
ukazał się Duduś ze zwieszoną głową.
- Gdzie Dziadek?! - spytała ostro.
- Nie ma - odparł Duduś, nerwowo łamiąc
ręce. - Rozpłynął się jak kamfora, skubany. A jeszcze jakaś nagła mgła naszła,
jakby specjalnie.
- Jasna cholera - zaklęła Terenia i rzuciła
fartuch na podłogę.
Pawełek zrobił płaczliwą minę.
- I co teraz? Tak bez Dziadka?...
- Może sam wróci - mruknął Duduś.
- Nie wróci! - powiedziała stanowczo
Terenia. - Dziadek prawdopodobnie ma jeszcze jedno mieszkanie, z innym
Dudusiem, Pawełkiem i Terenią, powiedzmy…
- Co ty opowiadasz? Jak może mieć Dudusia,
Pawełka i Terenię, bez nas?! - Duduś podszedł do niej blisko z zaciśniętymi
pięściami.
- To ich sobie znajdzie. Wiem, co mówię -
Terenia odsunęła się od Dudusia.
- Jakaś paranoja – jęknął Pawełek - Tylko
teraz się nie kłóćmy, proszę… Duduś, a
nie było tam gdzieś tego od pukania?
- Nie było… Też rozpłynął się widocznie we
mgle - odparł Duduś. - Dziwne to wszystko.
- Bez sensu - dodał Pawełek.
- Sens zawsze jest. Tylko trzeba go zobaczyć
- powiedziała Terenia.
- Mówisz jak Dziadek – stwierdził Duduś.
W tym momencie ukazał się w drzwiach
mężczyzna w popielatym płaszczu, trochę siwiejący, bez określonego wieku.
Zapukał we framugę.
- Co tu się dzieje? - spytał lekko
zachrypniętym głosem. - Pukam i pukam, nawet dzwonka nie ma…
- Proszę wejść, Dziadku - powiedziała
Terenia, szybko zakładając fartuch.
Duduś spojrzał na nią zdziwiony.
- Proszę dalej - powiedział. - Pawełku,
pomóż Dziadkowi zdjąć płaszcz.
Ale przybysz sam zdjął popielaty płaszcz,
całkiem nowy i podał go Pawełkowi.
- Nie jestem waszym dziadkiem - powiedział
obojętnym tonem. - Przyszedłem tu w ważnej sprawie, bardzo ważnej, nie
cierpiącej, że tak powiem, zwłoki…
- Niech pan siada - Terenia wskazała
obrotowe krzesło koło pianina. – Najwygodniejsze. Proszę się rozgościć.
Przybysz podszedł do krzesła i obrócił go
dwa razy.
Terenia kiwnęła głową na Dudusia i Pawełka,
którzy szybko przysunęli ciężki stół, zamykając przestrzeń wokół nowego
dziadka.
- Co to ma znaczyć? - spytał ostro
uwięziony. - To jakieś żarty?
- Zaraz będzie na kolację pieczeń. Zawsze
wieczorem jemy coś ciepłego - powiedział Pawełek, mrugając do Tereni. - Pieczeń
po hindusku, z rodzynkami…
- I z majerankiem - dodał Duduś. - Jadł
kiedyś Dziadek pieczeń po hindusku?
- Jakieś banialuki. Nie jestem głodny.
Jadłem przed godziną kolacje w Metropolu…
- Ale Dziadek będzie miał okazję spróbować
nieziemskiego dania. Terenia genialnie gotuje - zachwalał Pawełek.
- Terenia?! - spytał nowy Dziadek, patrząc
na uśmiechniętą dziewczynę.
- To ja - Terenia dygnęła niewinnie. - Zaraz
podam. Jest już gotowa - i zniknęła w kuchni.
- Co tu tyle gratów? - spytał Dziadek,
rozglądając się wkoło.
- To są bardzo cenne rzeczy, niektóre nawet
bezcenne - powiedział Duduś. - O, tam wiszą zabytkowe szable, kolekcja. To
wszystko może być szanownego Dziadka. Wszystko. Mieszkanie, przedmioty, meble,
my, Terenia…
- Jak to, Terenia? - zdziwił się Dziadek.
- No, do ciągłego gotowania i sprzątania,
nawet - dodał Duduś.
- Aha - mruknął Dziadek. - Coś takiego…
- Będzie Dziadkowi dobrze jak w raju -
powiedział Pawełek, nachylając się nad stołem. - Dziadek nie będzie musiał
nawet wychodzić z domu. Wszystko doniesiemy… Tereniu! Co z tą pieczenią?!
- Już, już! - odezwała się Terenia z kuchni.
Słychać było brzęk talerzy.
- Gra Dziadek na pianinie? - spytał Duduś.
- Nie - odparł Dziadek.
- To Dziadek będzie miał okazję się nauczyć…
- Ale gram na flecie…
maj, czerwiec 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz