piątek, 25 marca 2011

336 DNI BAJDOŁY I BAJGÓRA

WSTĘP

   Słońce zachodziło wczesnowiosennie, rzucając ostatnie spojrzenie na Bajdołę. Bajdoła pociemniała, czerwieniąc się; kształty zamazywały się z wolna, aż utonęły w zupełnej ciemności. Wiedziała, że słońce oświetla teraz inne: blondynki, szatynki, rude i zupełnie czarne, igrając światłem z ich ciałami. Ale Bajdoła nie była zazdrosna – lubiła ciemność i ciszę. Ciemność i cisza powinny ukołysać do snu Bajdołę. Ale niestety – tego dnia była pełnia Księżyca, a Księżyc nigdy nie pozwala zasnąć i zmusza do namiętności.



DZIEŃ 1 – 21 III

   Wreszcie przyszedł ten dzień. Bajdoła zrozumiała, że musi poznać Bajgóra, którego od dawna obserwowała spod rzęs – wyniosłego i niedostępnego. Na myśl o nim rozklejała się zupełnie. Nie wiedziała, jak zacząć rozmowę, żeby Bajgór nie pomyślał za wiele. Wreszcie wpadła na pomysł. Zebrała całą odwagę ze swojego życia i poszła do domu Bajgóra.
   - Dobry wieczór - powiedziała do stojącego na progu mężczyzny w żółtej koszuli. - Czy mógłby mi pan pożyczyć trochę soli? Zabrakło mi, a sklepy już są zamknięte.
   Bajgór zlustrował Bajdołę od stóp do głów, wrócił do nóg, najlepszych w okolicy i powiedział:
   - Soli nie mam, ale mam trochę cukru - zachichotał głupawo i wpuścił Bajdołę do przedpokoju.
   Zdanie to stało się przysłowiowe w ich dalszym życiu.



DZIEŃ 2 – 22 III

   Zanim Bajgór poznał Bajdołę, lubił wiosłować po jeziorze w swoim rodzinnym miasteczku. Któregoś lipca, płynąc łodzią, myślał o swoim życiu i o tym, że powinien ożenić się z Barbarą, córką inżyniera budownictwa lądowego, którą – wydawało mu się – kochał do szaleństwa. Na małej wysepce dojrzał opalającego się nagiego faceta; miał nawet tam popłynąć i poprosić o ogień, ale pomyślał, że golas weźmie go za geja i zrezygnował.
   Bajgór nie mógł wtedy wiedzieć, że dokładnie za rok jego Barbara pozna tego człowieka, zakocha się bez pamięci i wyjdzie za niego za mąż. Będą mieli czworo dzieci, a po rozwodzie – brzydka i gruba Barbara zapragnie wrócić do Bajgóra. Ale Bajgór będzie już daleko.










DZIEŃ 3 – 23 III

   - Gdyby nie było ciemności - zaczął Bajgór - nie kochałabyś tak bardzo jasności i wschodów Słońca.
   - Och, a jak ci się wydaje? Jesteś dla mnie ciemnością, czy jasnością?
   - Mogę być jasnością w ciemności.
   Bajdoła zaśmiała się i zgasiła światło.



DZIEŃ 4 – 24 III

   Na wiosnę, kiedy wszystko zaczynało kwitnąć, przychodziły do Bajdoły takie dni, że cieszyła się każdym głupstwem; złą wiadomość zamieniała w dobrą, deszcz stawał się wspaniałą kąpielą, a przykrość dowcipem. Uśmiechała się wtedy do wszystkich ludzi i zarażała wokoło optymizmem i bogowie zła nic na to nie mogli poradzić. W takie dni była po prostu nieprawdopodobnie szczęśliwa i wstając rano, czuła jak przez jej ciało  rozkoszne przepływa życie.  
   Nic więcej!



DZIEŃ 5 – 25 III

   Bajdoła nie nosiła przy sobie zegarka. Twierdziła, że zegarki i ludzie za bardzo się spieszą, skracając życie.
   Bajgór, zawsze  spóźniający się, nosił zegarek na prawej ręce, ale właśnie tego dnia urwał się pasek i wsadził zegarek do tylnej kieszeni spodni, która miała dziurę.











DZIEŃ 6 – 26 III

   - Nie wierzę, że mówisz prawdę - powiedziała Bajdoła, słuchając wynurzeń Bajgóra.
   - Och, powinnaś wierzyć. Wiesz, co by się działo bez wiary na świecie? Gdyby jakaś dżuma ABSOLUTNEJ WIEDZY wytrzebiła wiarę, człowiek stanąłby nad przepaścią - odpowiedział Bajgór.
   - I rzuciłby się w nią?
   - Już nie wierząc, że tam jest dno…
   I tak sobie rozmawiali, na wszelki wypadek nie patrząc sobie w oczy.



DZIEŃ 7 – 27 III

   Bajgór reperował bezpieczniki w domu Bajdoły.
   - Patrz, jakże potrzebne jest światło - krzyknął z przedpokoju. - Nie widać mojej Bajdoły!
   - Nie potrzeba mi światła! Ono jest we mnie. Zamknę oczy i widzę więcej, niż stojąc na szczycie góry.
   - Ale mnie nie widzisz?
   - Nawet nie wiesz jak bardzo… - i Bajdoła zamknęła oczy, by widzieć jeszcze wyraźniej.



DZIEŃ 8 – 28 III

   - Czy lubisz muzykę? - spytał Bajgór Bajdołę.
   - No, pewnie…
   - A wiesz przynajmniej dlaczego?
   - Wiem. Oczyszcza ludzkie gadanie. I słuchając muzyki, nie muszę niczego nazywać - powiedziała Bajdoła, wyłączając radio, bo zaczął się dziennik.







DZIEŃ 9 – 29 III

   Bajdołę obudził w nocy hałas. Jakiś duch – jeszcze ze snu – rozrabiał za szafą. Z duszą na ramieniu zapaliła światło i wmawiając sobie, że przecież duchów nie ma, poszła sprawdzić, co się dzieje. Za szafą znalazła jeża, który zobaczywszy rozczochraną Bajdołę, wpadł w panikę i potuptał pod tapczan.
   - Oczywiście,  to sprawka Bajgóra - pomyślała.
   Bawiła się z jeżem do białego rana i już się polubili, kiedy usłyszała dzwonek. Na progu stał sąsiad.
   - Przepraszam bardzo, czy przypadkiem nie ma u pani naszego Kubusia? - spytał.  - On lubi się wciskać do cudzych mieszkań…
   I Bajdoła musiała jeża oddać.



DZIEŃ 10 – 30 III

   Tego dnia Bajgór długo polował w ogródkach działkowych, bo Bajdoła nie wyobrażała sobie dalszego życia bez chodzących kolców. Ale przyniósł tylko dwie uschnięte róże z poprzedniego roku ukradzione z ogródka pani Bernadetty.



DZIEŃ 11 – 31 III

   Bajdoła musiała mieć coś żywego w domu. Wiedzieli przecież, że Bajgór nie może być u niej przez cały dzień.












DZIEŃ 12 – 1 IV

   Bajgór kupił Bajdole, na prima aprilis, psa – długowłosego jamnika, miniaturkę. Pierwszej wspólnej nocy, kiedy rudy kłębuszek ułożył się pod kołdrą, Bajdole śniło się, że Bingo (bo tak nazwała psa) zwołał wszystkich ludzi na świecie: białych, czarnych, żółtych, czerwonych, kazał im pomalować się na zielono i przemówił:
   - Ludzie, dosyć tego hyclostwa, kochajcie się wszyscy! Jak pies z kotem, jak mrówkojady z mrówkami, jak wilki z gęsiami, jak lisy z kurami. Zresztą wiecie, co to miłość, bo by was tylu nie było… Ej, ty tam w trzecim rzędzie, rzuć to żelastwo, bo nie zabiorę cię na arkę…
   I Bajdoła obudziła się, bo jamnik Bingo zrobił siusiu na jej piękne nogi.



DZIEŃ 13 – 2 IV

   Bajdoła bardzo bała się liczby 13. I naprawdę przynosiła jej pecha. Dopiero niedawno pokonała ją – dodając jedynkę do trójki. A czwórka była jej ulubioną liczbą przynoszącą szczęście, które mogła nawet dzielić z Bajgórem.



DZIEŃ 14 – 3 IV

   Bajgór marzył kiedyś o samotnej wyprawie dookoła świata na tratwie. Opracował nawet dokładną trasę morskiej podróży wokół Przylądka Horn i Przylądka Dobrej Nadziei oraz stworzył na kartce swoją tratwę w skali 1 : 50. Nazywała się „Bajka”. Nie pamiętał już, dlaczego była to tratwa z belek sosnowych, a nie jacht, łódź wiosłowa czy kajak. Zupełnie przypadkiem znalazł rysunek „Bajki” i pokazał go Bajdole pewny, że go wykpi. Ale trochę zmieszana Bajdoła wyznała, że sama kiedyś marzyła, aby przejechać dookoła świata na rowerze. Nie dodała tylko – z przystojnym blondynem.







DZIEŃ 15 – 4 IV

   Kot przebiegł im drogę. Nawet nie był czarny, ale na wszelki wypadek Bajdoła kazała Bajgórowi przegonić go z powrotem; ku uciesze znajomego staruszka, który wczoraj złamał swoja laskę na grzbiecie złodzieja kieszonkowego.



DZIEŃ 16 – 5 IV

   Bajgór wyłączył radio i zaczął czytać o ptakach:
   -  W dalszym ciągu powracają nasze ptaki, miedzy innymi… kopciuszek, słowik szary, jaskółka, dudek, kukułka. W kwietniu przypadają też toki cietrzewi, bliskich krewniaków głuszca. Toki ich słychać w odległości kilku kilometrów. Na tokowisko wybierają sobie najczęściej jakąś polankę lub łąkę wśród bagien, mszarów i wrzosowisk porośniętych brzozą, olchą, sosną…
   - Ludziska wszystko wypatrzą i wszystko muszą nazwać - mruknęła Bajdoła.



DZIEŃ 17 – 6 IV

   Bajgór uwielbiał swoją sąsiadkę, panią Bernadettę, staruszkę bez jednego siwego włosa. Lubił z nią rozmawiać, ale dzisiaj, aby przyspieszyć dojrzewanie wiosny, przekopał jej ogródek. Dostał za to szarlotkę; zjadła ją w całości Bajdoła, która postanowiła przytyć trochę na wiosnę.



DZIEŃ 18 – 7 IV

   - Spójrz na okno… Nie podchodź! - syknęła Bajdoła.
   Na parapecie kochały się dwa gołębie.
   - Jaki to wspaniały instrument: blaszany parapet okna – zauważył Bajgór, słuchając miłosnych odgłosów zakochanych ptaków.





DZIEŃ 19 – 8 IV

   Bajgór musiał być bez przerwy w ruchu, a czekanie doprowadzało go do bezdennej rozpaczy.
    - Ruch jest życiem, życie jest ruchem - powiedział do siedzącej na trawie Bajdoły. -  Och, pospiesz się, proszę!
   - Nie mądruj się. Pośpiech potrzebny jest tylko łapczywym idiotom, mój drogi… - i zmusiła Bajgóra do długiego odpoczynku pod starym dębem.



DZIEŃ 20 – 9 IV

   Bajdoła wyciągnęła ze skarbonki monetę i rzuciła ją na podłogę.
   - Orzeł czy reszka? - zachichotała. - Jeśli orzeł: zostajemy w domu, jeśli reszka: niestety idziemy do ciotki Beaty na urodziny.
   Bajgór długo szukał monety, ponieważ wpadła do jakiejś szpary. Kiedy ją znalazł, było już za późno na odwiedzenie ciotki. Więc poszli na kolację do hiszpańskiej restauracji, gdzie siedzieli prawie do północy, słuchając flamenco.





















DZIEŃ 21 – 10 IV

   - Miałem straszny sen - powiedział Bajgór do Bajdoły. - Dowiedziałem się od mojego wuja drwala, że na jednej z leśnych dróg wyrósł grzyb, wielki jak drzewo. Wsiadłem na ukradziony motocykl i pojechałem na grzybobranie. Długo jeździłem, szukałem, pytałem samego siebie, wreszcie ujrzałem go z daleka. Miał już dziesięć metrów wysokości. Podjechałem. Wokół grzyba siedziało czterech chłopów z siekierami. Zatrąbiłem. Porwali się, chwycili za siekiery, zaczęli krzyczeć: „Won! On jest nasz! My żeśmy go znaleźli!”… Już mnie dopadali. Uratował mnie motor. Sto metrów dalej zgasiłem silnik i zawołałem: „On jest trujący… Hop-hop, jest trujący! Zatrujecie się, głąby!”… Pojechałem do domu. Ale następnego dnia nie wytrzymałem i wróciłem do grzyba… Wokół niego siedziało już czterdziestu chłopów z siekierami i widłami. Zatrąbiłem, ale już nie czekałem, aż zaczną mnie gonić; podkręciłem gaz i uciekłem. Kiedy zgasiłem motor, usłyszałem jeszcze echo: „On jest nasz! Zabijemy, kurwa! On jest nasz!”… Złożyłem dłonie w trąbkę i krzyknąłem: „Jest trujący, chamy. Zatrujecie całą okolicę!”… Pojechałem do domu. Nie spałem całą noc i rano wróciłem do lasu. Grzyb stał, chyba był jeszcze większy. Wokół niego siedziało czterystu chłopów z siekierami, widłami i kosami. Zatrąbiłem, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Jeden z nich tylko kiwnął palcem. Postawiłem motocykl pod drzewem i usiadłem razem z nimi. „On jest chyba trujący…” – szepnąłem do najbliższego chłopa, ale zamilkłem, bo dostałem pod żebro trzonkiem siekiery. Usadowiłem się wygodnie, wyjąłem scyzoryk, który dostałem od ciebie tydzień temu i zacząłem patrzeć. A grzyb rósł i rósł…
   Bajdoła zaśmiała się , ale jej oczy były smutne.



DZIEŃ 22 – 11 IV

   Bajwoda, dobry znajomy Bajgóra – właściwie chyba nawet przyjaciel – kupił za wszystkie oszczędności kawałek pola za miastem. Było bardzo zaniedbane i użył dramatycznych argumentów, aby zmusić Bajgóra do pomocy. Dzisiaj właśnie zaczęli zbierać z pola wielkie kamienie i ustawiać z nich mur.
   Ale największy pożytek z pola miał jamnik Bingo, który biegał po nim jak szalony, goniąc ptaki i swój cień.




DZIEŃ 23 – 12 IV

   Bajdoła dostała w prezencie od swojej nielubianej ciotki elektryczny zegar ścienny. Bajgór powiesił go w kuchni, ale musiał zaraz go zdjąć, bo głośnym tykaniem przeszkadzał Bajdole skupić się na gotowaniu posiłków.
   Więc schowali zegar do szafy.



DZIEŃ 24 – 13 IV

   W dzieciństwie Bajgór marzył, aby być niewidzialnym. Teraz też, w przebłyskach infantylizmu,  wkładał czapkę-niewidkę i odwiedzał Bajdołę, kiedy robiła rzeczy, o których nie powinien wiedzieć. Ale tylko mu się wydawało, że odwiedza.



DZIEŃ 25 – 14 IV

   Bajdoła niekiedy twierdziła, że przypadków nie ma. A nawet była pewna: wszystko zaprogramowane jest przez chichoczący LOS, który – złośliwy albo przychylny – bawi się, stukając ludźmi jak kulami bilardowymi.
   Raz wreszcie chciała zadecydować sama o sobie: poszła do fryzjera i kazała mu obciąć, prawie do samej skóry, swoje długie, wspaniałe, kręcone włosy.
   Bajgór, gdy zobaczył głowę Bajdoły, dostał szału i bardzo długo musiała mu tłumaczyć, że niezależnie od LOSU i od niej samej odrosną za niecały rok.
   - A przecież wczoraj mówiłeś, że będziemy żyli długo i szczęśliwie! - zakończyła.











DZIEŃ 26 – 15 IV

   - Dlaczego to robisz? - spytał Bajgór znajomego z poddasza, pijącego za dużo, którego wszyscy nazywali, nie widzieć czemu, Bajbas.
   - Bo to wszystko jest bez sensu - odparł Bajbas, głęboko zaciągając się papierosem wycyganionym od Bajgóra.
   - To znaczy?
   - Jak ci wiadomo, wszyscy skończą tak samo. Więc po co się męczyć i wykonywać czynności, które i tak nie mają żadnego znaczenia?
   - Przesadzasz - delikatnie zaprotestował Bajgór i pomyślał, ile ważnych spraw ma dzisiaj do załatwienia: zapłacić za mieszkanie i światło, napisać felieton o blokowaniu dróg przez rolników, wyprać koszulę, wymyć umywalkę, naprawić lampę nocną Bajdoły…
   I zapominając o Bajdole, posłał Bajbasa po pierwsze pół litra.



DZIEŃ 27 – 16 IV

   Świat się kołysał! Bajgór miał potwornego kaca i na wszystko przysięgał Bajdole, że już nigdy nie będzie pił wódki, nawet kropelki. I nawet w to wierzył.



DZIEŃ 28 – 17 IV

   - A ja ci mówię - sapnął spotkany Bajbas, zupełnie trzeźwy - że mimo wszystko WSZYSTKO uczestniczy w harmonii chaosu.
   I zostawił Bajgóra z bolącą jeszcze głową.



DZIEŃ 29 – 18 IV

   Bajdoła szła bez Bajgóra późną nocą. Gonił ją strachowiatr, który złowieszczo wyjąc, owijał się wokół latarń. Przyspieszyła. Nagle kątem oka dostrzegła kogoś idącego za nią. Serce załomotało jak oszalałe. Wyprzedził ją jakiś cień. Zaczęła biec – został w tyle. Stanęła raptownie, aby go przechytrzyć – też się zatrzymał. Wreszcie nabrała odwagi, odwróciła się: ulica była pusta, stała obok siebie.

DZIEŃ 30 – 19 IV

   Bajdoła była tak zajęta swoimi sprawami, że prawie nie zauważyła braku Bajgóra.
   - Och, na pewno kąpie się w swoim ulubionym piwie - westchnęła wieczorem i postanowiła znaleźć go jutro.
   A Bajgór siedział w swoim domu wśród książek i pisał bajkę o sobie.



DZIEŃ 31 – 20 IV

   Bajgór zatelefonował do Bajdoły, że nie zobaczą się przez kilka dni, ponieważ bardzo intensywnie pracuje. Poczuła się dziwnie, ale po chwili ucieszyła się, bowiem Bajgór zalegał z płaceniem czynszu za swoje mieszkanie. A obydwoje wiedzieli, że otworzyłoby się piekło, gdyby zamieszkali wspólnie.



DZIEŃ 32 – 21 IV

   Bajgór zapomniał, że minął miesiąc od poznania Bajdoły, ale ona też o tym zapomniała, bo tego dnia zdawała kolejny raz egzamin na prawo jazdy. I zdała go wreszcie dzięki najkrótszej spódniczce, jaką miała. Bajgór nawet o tym nie wiedział, ponieważ Bajdoła uczyła się samochodowej jazdy w tajemnicy.
   Prawo jazdy chciała mieć, tak na wszelki wypadek, gdyby samochody jakimś cudem staniały.













DZIEŃ 33 – 22 IV

   Bajgór był zaskoczony, gdy na jego wiosennym horyzoncie pojawiła się Bajkówka, zupełnie, zdawałoby się, niepozorna istota o rudej czuprynie, małym nosku i wąskim okrągłym tyłeczku. Kiedy ją zobaczył, zupełnie zwariował. Chodził koło niej w kółko, zaglądał w zielone oczka, kupował lody, staniczki, bluzeczki… Bajdoła dowiedziawszy się od swojej serdecznej przyjaciółki, że Bajgór zamierza kupić Bajkówce komplet nierdzewnych garnków, postanowiła działać. Poszła do fryzjera, ufarbowała swoje krótkie włosy na rudo, włożyła obcisłe dżinsy i stanęła przed domem Bajgóra. Ponieważ chodził po wszystkich sąsiadach i pożyczał pieniądze na nierdzewne garnki,  czekała cierpliwie kilka godzin. Wreszcie zdrajca wyszedł z pełnym portfelem i spojrzawszy na zupełnie nową Bajdołę, oniemiał.
   - Dobry wieczór, Bajgórze, dawno cię nie widziałam - powiedziała Bajdoła od niechcenia.
   - Już wieczór? O kurcze! - Był zmieszany jak sztubak. - Wiesz, chodźmy do parku poszurać sobie po liściach.
   Zapomniał z tego wszystkiego, że jest dopiero wiosna i liście są jeszcze na drzewach.
   Ale poszli do parku, trzymając się za ręce. Jak dawniej.



DZIEŃ 34 – 23 IV

   Bajdoła wypominała Bajgórowi, że za często mówi słowo „wiesz”…
   - Zaczynasz tym każde zdanie, już tego nie da się słuchać!
   - Wiedz, że nic nie wiesz - palnął zupełnie bez sensu speszony Bajgór, bo nie wiedział, co powiedzieć. Potem dodał dumnie:
   - Erazm z Rotterdamu twierdził, że zło pochodzi z niewiedzy!



DZIEŃ 35 – 24 IV

   Na dłoni Bajdoły usiadła maleńka muszka. Obserwowała ją, jak biegnie w stronę przepaści, ale odleciała bezpiecznie, znikając w czeluściach jej domu.
   - Przynajmniej przez chwilę byliśmy razem - pomyślała Bajdoła.


DZIEŃ 36 – 25 IV

   Tego dnia niespodziewanie naszedł na Bajdołę najgorszy humor w tym miesiącu. Zupełnie bez powodu napływały jej łzy, warczała na Binga i Bajgóra, zgasiła swoje ulubione radio, a nawet w ostrym tonie zażądała zwrotu długu od swojej najlepszej przyjaciółki, którą w ten sposób straciła.
   Bajgór i Bingo wyszli na palcach, aby niebawem wrócić z ulubionymi  pralinkami, ale to nic nie pomogło. Do końca dnia musieli siedzieć „jak mysz pod miotłą”…
   Bajdoła wyobraziła sobie Bajgóra i Binga jako małe myszki i wybuchnęła wreszcie śmiechem.



DZIEŃ 37 – 26 IV

   Bajgóra zaskoczyła treść jednego z licznych plakatów naklejonych na murze jego domu… ”Precz z prezentami! Świat materialny jest pusty! Nie róbcie z Waszego życia giełdy próżności!”… Hasła te podpisało SPDP – Stowarzyszenie Przeciwników Dawania Prezentów.  Bajgór niósł akurat wielki słoik konfitur ze śliwek dla Bajdoły, a dla Binga sztuczną kostkę o smaku kakaowym i wiedział, jak będą się cieszyć z darów. Zerwał plakat SPDP i postanowił  zawiązać Stowarzyszenie Miłośników Dawania Prezentów, bowiem uwielbiał dawać prezenty. Otrzymywać też.



DZIEŃ 38 – 27 IV

   Bajdole śniło się, że setki ludzi z przeszłości, pod przewodnictwem starca, którego nazywali CZASEM, znosiło do jej domu sterty mebli, stosy książek, góry ubrań, naczyń i innych niepotrzebnych rzeczy. Wciśnięta w kąt, zaczęła krzyczeć o ratunek. Przyleciał Bajgór na skrzydłach, wszedł przez okno i powyrzucał przez nie wszystkie graty, a natrętów wypchnął za drzwi. W drugim kącie został tylko STARUSZEK CZAS; Bajdoła zbliżyła się do niego z lękiem… Miał twarz Bajgóra. A reszta Bajgóra pobiegła za tamtymi ludźmi.




DZIEŃ 39 – 28 IV

   - Ostatnio wydaje mi się, że czas pędzi jak huragan i zrywa resztki liści z mojego drzewa - powiedział Bajgór, kiedy spacerowali po swoim parku. – Dawniej czas przepływał mi wolniej.
   - Bo o nim nie myślałeś - zauważyła Bajdoła i podniosła z ziemi mały listek upuszczony przez duży dąb.



DZIEŃ 40 – 29 IV

   Bajdoła nigdy nie mówiła o swoich urodzinach i Bajgór próbował zgadnąć, spod jakiego jest znaku.
   - Spod Bliźniąt?
   - Zwariowałeś? Ty jesteś Bliźniakiem - zaśmiała się Bajdoła. - Chyba się różnimy?
   - Panna? - zgadywał dalej Bajgór.
   - Nie jestem taka porządna, mój drogi.
   - Byk?
   - Byk by cię zaraz pokonał.
   - Wodnik?... Ryba! Pasujesz mi na Rybę…
   - Raczej nie!
   - Chyba nie jesteś Skorpionem, Boże wielki!
   - Nie jestem…
   Bajgór wymienił resztę znaków zodiaku; za każdym razem Bajdoła odpowiadała NIE.
   - W ogóle się nie urodziłaś? - zdenerwował się Bajgór.
   - Zgadłeś. Bingo!... Jestem twoim snem - powiedziała zanim zniknęła w łazience. Ale kiedy Bajgór się obudził, Bajdoła znowu była, a Bingo przyjaźnie merdał ogonem.









DZIEŃ 41 – 30 IV

   Wędrowali przez budzący się las.
   - To niesprawiedliwe - powiedziała Bajdoła, trzymając Bajgóra za rękę. - Zwierzęta mogą się poruszać, a biedne rośliny są przymurowane do ziemi.
   - Mylisz się - zamądrzył Bajgór. - Rośliny stale wędrują i to na ogromną odległość…
   Otworzył szufladę z wiadomościami.
   - Otóż one same nie zmieniają miejsca pobytu, lecz wytwarzane przez nie diaspory.
   - Diaspory?
   - To znaczy takie organy jak:  zarodniki, owoce i rozmnóżki… Rozłączają się one od rośliny macierzystej…
   - Jak dzieci - pomyślała Bajdoła.
   - I zostają przenoszone przez zwierzęta, wiatr, wodę.
   - Przynieś mi jutro tę książkę.
   - Nie mogę. To stary podręcznik ze szkoły. Właśnie wczoraj dałam go na makulaturę synowi sąsiada.



DZIEŃ 42 – 1 V

   Był piękny, słoneczny dzień. Zieleń rozpełzła się już po drzewach i krzewach. Brakowało wiatru – pachniało spalinami, bzem i świątecznymi perfumami.
   - Wiesz, co zawsze robiłem 1 maja? - spytał Bajgór Bajdołę, gdy spacerowali środkiem miasta.
   - Skąd mam wiedzieć, staruszku?
   - Pierwszy raz w roku jadłem lody!
   Więc poszli na lody, ale po drodze Bajdoła przypomniała sobie, że  boli ją gardło i wypili po filiżance czekolady na gorąco.
   -To nie to samo - pomyślał Bajgór.








DZIEŃ 43 – 2 V

   Dawno temu Bajgór otrzymał w spadku po swoim najlepszym przyjacielu ogromne dębowe biurko o lwich łapach, z blatem metr na dwa, z przepastnymi szafkami po bokach i z nieskończenie głęboką szufladą w środku. W lewej szafce znajdowało się tajne archiwum Bajgóra, w prawej – barek, zazwyczaj pusty. A w szufladzie było chowane WSZYSTKO.



DZIEŃ 44 – 3 V

   Nagle spadł śnieg, który zabił pierwsze motyle, zadusił młodą zieleń i kwiaty, pokrył wiosennie wymyte pomniki. Bajgór zobaczył łzy w oczach Bajdoły.
   Ale wieczorem już śniegu nie było. Poszli z latarką i jamnikiem do parku sprawdzić, jakie szkody wyrządziły niedobitki zimy.



DZIEŃ 45 – 4 V

   Bajdoła mówiła do siebie w półśnie:
   - W moim wschodnim ogrodzie zbudowałam altanę, gdzie słucham wiatru i deszczu z dala od ludzi. W zachodnim ogrodzie wykopałam staw dla Złotej Rybki. A południowy ogród połączyłam z północnym, abym mogła łagodnie przechodzić z dnia do nocy…



DZIEŃ 46 – 5 V

   - Jak myślisz, jesteśmy przeznaczeni dla siebie? - spytał znienacka Bajgór.
   - Tak.
   - Jesteś pewna?
   - Nie.





DZIEŃ 47 – 6 V

   Idąc główną ulicą miasta, Bajdoła ujrzała Bajgóra ubranego w elegancki garnitur, co – jak sam kiedyś przyznał – zdarzało się raz na dziesięć lat. Roześmiana, z dowcipem na końcu języka, podbiegła do niego, ale zorientowała się, że to nie jest Bajgór, tylko jego sobowtór, który na jej widok stanął jak wryty. Powiedział zmieszany:
   - Przepraszam, czy przypadkiem nie spotkałem pani w Zielonej Górze?
   Bajdoła obrażona tanim podrywaniem, odrzekła:
      - Nie. Przypadkiem nie spotkał mnie pan na żadnej górze, szanowny panie!
     I oddaliła się od sobowtóra Bajgóra.
   Czuła, że robi największe głupstwo w swoim życiu, ale nogi i przeznaczenie oddalały ją od tego człowieka i zbliżały do prawdziwego Bajgóra, któremu o tym wszystkim nawet nie opowiedziała.



DZIEŃ 48 – 7 V

   W południe Bajgór zapalił świeczkę i przez kilkanaście minut rozmawiali o ogniu, bez którego nie byłoby cywilizacji. I właśnie usłyszeli straż pożarną, jadącą na sygnale.
   - Boże święty, chyba wywołaliśmy nieszczęście tym gadaniem - jęknęła Bajdoła i zgasiła świeczkę. - Mam nadzieję, że oni też ugaszą ten pożar!



DZIEŃ 49 – 8 V

   Astronomowie odkryli, że w odległości tylko dwudziestu pięciu tysięcy lat świetlnych od Ziemi, poza układem słonecznym, istnieje planeta identyczna jak nasza, na której może być nawet życie. Kiedy Bajgór dowiedział się o tym, rzekł:
   - Zaistnieje dopiero wtedy, kiedy ludzie nadadzą jej nazwę.
   - No to, nazwijmy ją… - Bajdoła wymyśliła szybko: - AIMEIZ!






DZIEŃ 50 – 9 V

   Krojąc chleb, Bajdoła skaleczyła się głęboko w palec. Patrzyła na kapiącą krew i zrobiło jej się słabo. Usiadła na podłodze; za mgłą kotłowały się jakieś krwawe bitwy, gdzie stalowymi ostrzami cięto otwory w ludzkich ciałach, przez które uchodziło życie. Było czerwone… Wreszcie zdołała przykleić na ranę plaster, tamując życiodajny płyn.
   A Bajgór, gdyby był, powiedziałby, że zatrzymała śmierć.



DZIEŃ 51 – 10 V

   Bajdoła należała do nielicznych ludzi, którzy potrafią podziwiać piękno drzew. Po trzech miesiącach znajomości nauczyła tego Bajgóra i nieraz ku rozbawieniu przechodniów zatrzymywali się nagle urzeczeni cudownie potarganymi liniami gałęzi, niesamowitym kształtem pnia czy fakturą rozfalowanej kory. Często jeździli do lasu, aby nasycić się widokiem drzew i zawsze dziwiło ich, że każde jest inne, że każde ma niepowtarzalny kształt.
   - Tak jak ludzie - zauważyła kiedyś Bajdoła.
   - Zapewne, jak gwiazdy! - powiedział Bajgór.
   - Zapewne, jak atomy - dopowiedziała Bajdoła…
   Dzisiaj na miejscu ulubionego lasu zastali pustynię z niskimi pniakami. Stali oniemiali, wdychając świeży zapach ciętego drewna. Bajdoła czuła, że zaraz się rozbeczy. A Bajgór podszedł do jednego z pniaków i zaczął liczyć słoje.
   - Chodź, zobacz, tutaj się urodziłem!



DZIEŃ 52 – 11 V

   Do oka Bajdoły  wpadła maleńka mucha. Może nawet ta sama, która trzy tygodnie temu usiadła na jej dłoni… Latający cud natury utopił się w ludzkich łzach.
   Bajgór delikatnie wyjął z oka nieżyjącą kuleczkę i pochował w doniczce z paprotką.
   -  Może kiedyś znowu zaistnieje ? - pocieszała się Bajdoła, podlewając kwiatek.


DZIEŃ 53 – 12 V

   - Śniło mi się - zaczął Bajgór - że byłem NICZYJ. Spadłem z kosmosu i musiałem udowodnić swoje człowieczeństwo. Urzędnik z brodą do pasa zaczął szukać mojego imienia na liście. Była tak długa, że mogłaby opasać świat nieskończoną ilość razy. Owinięta na bęben wyglądała jak gigantyczny pniak ze słojami… I wyobraź sobie, że brodaty urzędnik nie znalazł mnie na tej liście. Ja nie istnieję!
   - Bo to prawda. Nie istniejemy - szepnęła cichutko Bajdoła, aby Bajgór jej nie usłyszał.



DZIEŃ 54 – 13 V

   Bajdoła zamierzała się właśnie kąpać, gdy zobaczyła w wannie dużego pająka. Nie chciała go zabijać, więc straszyła go, stukając grzebieniem, ale nie umiał się uratować; stale obsuwał się na dno wanny. Była już spóźniona na spotkanie z koleżanką. Umyła się w umywalce i pierwszy raz od lat bez porannej kąpieli, pobiegła na spotkanie, które może nie było ważne, ale przeniosło ją na trzy kwadranse w świat dzieciństwa; bo koleżankę znała od przedszkola.
   Wracając do domu, przypomniała sobie, że gdy była dzieckiem, nie lubiła się myć. Przypomniała sobie też o pająku. Ale go już w wannie nie było.



DZIEŃ 55 – 14 V

   - To nieprawda, że mężczyzna wybiera kobietę - powiedziała niespodziewanie pani Bernadetta do Bajgóra podczas szczepienia jabłoni. - Chłopom tak się tylko wydaje. Jest odwrotnie…
   I Bajgór, trzymając jabłonkę, żeby się nie ruszała, przyznał jej rację.









DZIEŃ 56 – 15 V

   Bajdoła oparta o grube drzewo mówiła:
   - Las oddycha słońcem! Czujesz pulsujące ciepło płynące z drzew? A tam wysoko dzięcioł opala plecy, pracując nad obiadem…
   - Ładnie mówisz o lesie, Bajdoło.
   - Las jest siedliskiem moich bogów.
   - Zimą też?
   - Zimą las jest uśpiony. Bogowie drzemią otuleni mroźnym powietrzem…
   - A wiosną?
   - Wiosna budzi bogów i gotowa do gigantycznej miłości jest przygotowana na nieskończoność… Lato beztrosko opala zieleń, niszczy owoce wiosny i czeka na jesień.
   - Jak zmęczony kochanek?
   - Powiedzmy. A żółta jesień rozbiera się jak stara striptizerka, kąpiąc się w zimnym deszczu. Ona wie, że końca nie ma i dlatego nie boi się śmierci.



DZIEŃ 57 – 16 V

   Przedzierali się pod prąd tłumu zdążającego na wystawę najnowszych samochodów i Bajgór powiedział jednym tchem:
   - A to wszystko po to, żeby biec, stojąc coraz ciaśniej, ciaśniej w cywilizacji wyłuskiwanej przez miesiące, lata, wieki, w wygodzie niewygodnej, gubiąc na zawsze nogi i pewność!



DZIEŃ 58 – 17 V

   Bajdoła wróciła z jakiegoś obowiązkowego zebrania.
   - Niektórym ludziom wydaje się, że wszystko mogą. Nawet przysłonić Słońce dłonią! - przywitała Bajgóra, który na balkonie Bajdoły cieszył się z majowej pogody.





DZIEŃ 59 – 18 V

   Bajdoła przeczytała, że na stacji kosmicznej, krążącej wokół Ziemi, jeden z kosmonautów żyje tam już dwa lata. Niepotrzebnie powiedziała o tym Bajgórowi, który wstrząśnięty wyobraził sobie, że siedzi tak długo w ciasnej kabinie, w stanie nieważkości, oglądając swój ukochany świat z nieziemskiej odległości. Nie widząc prawie Bajdoły, cmoknął ją w czoło i pobiegł na Rynek zatłoczony jakimś ludowym festynem, aby nacieszyć się bliskością ludzi.
   Ale szybko rozczarował się hałaśliwym tłumem i skruszony wrócił do Bajdoły, która otworzyła wszystkie okna, za którymi szalały ptaki, strącając z drzew płatki kwiatów.



DZIEŃ 60 – 19 V

   - Co robi tam wiaderko? - spytał Bajgór panią Bernadettę, widząc stare wiadro wiszące na suchej gruszy.
   - Podobno jest to dobre na pożary i złodziei - odpowiedziała wieloletnia ogrodniczka działkowa, którą kilkakrotnie podpalono i okradziono.




















DZIEŃ 61 – 20 V

   Bajgór wspominał:
   - Mój dziadek był doświadczonym pszczelarzem i lubił mówić o tych genialnych owadach. Kiedy byłem już dostatecznie duży, opowiedział mi o najwymyślniejszej niesamowitości stworzonej przez naturę – o miłosnym locie królowej. Na pewno wiesz, że w ulu wokół dziewiczej królowej kręci się masa trutni, samców zawsze opitych miodem, gotowych do aktu miłosnego.
   Bajdoła zachichotała.
   - Zaraz przestaniesz się śmiać. Opowiadam ci ponury kryminał… Biedne, głupie trutnie, aby posiąść pszczelą kobietę, muszą wznieść się wysoko pod chmury. Tysięczna gromada podnieconych samców goni królową, która wzbija się w niebo jak błyskawica. I tylko najsilniejszy kochanek – gubiąc swoich rywali: słabych, chorych, starszych, źle odżywionych – dopada oblubienicę. Zapładnia ją i ginie! Reszta trutni, jak niepyszna wraca do ula…
   - Dlaczego kochanek ginie? - spytała oburzona Bajdoła.
   - Och, nie pierwszy raz przyroda połączyła miłość ze śmiercią… Nie wiem, czy mam ci opowiadać dalej…
   - Mów! Chcę wiedzieć.
   - W chwili kopulacji otwiera się brzuch trutnia i samica wchłania cały materiał potrzebny do zapłodnienia tysięcy jaj długo po akcie miłosnym. A martwy truteń spada na ziemię… Ale los pozostałych trutni jest i tak przesądzony. Po kilku dniach robotnice rzucają się na niepotrzebnych już samców i zabijają ich w okrutny sposób. A trupy wyrzucają poza ul… Taka jest natura!
   - Taka jest natura! - powtórzyła Bajdoła i delikatnie ukłuła Bajgóra szpilką do włosów, nie wiedząc dlaczego to robi.














DZIEŃ 62 – 21 V

   Bajgór przyniósł Bajdole ogromny tort z wypisaną kremem liczbą „64”. Bajdoła zrzuciła właśnie dwa kilogramy, ale była wzruszona drogim prezentem; ucałowała Bajgóra i spytała, co znaczy ta liczba.
   - Idę sfinalizować kontrakt mojego życia - powiedział Bajgór. - Przyjdę za kilka godzin. A ty się domyśl… - i wyszedł.
   Bajdoła oczywiście nie rozszyfrowała tajemniczej liczby i dopiero wieczorem Bajgór jej wyjaśnił:
   - To proste. Dzisiaj minął sześćdziesiąty drugi dzień naszej dziwnej znajomości, czyli minęły całe dwa miesiące. 62 plus dwa to daje – 64… Tyle lat będziemy ze sobą!
   - Chryste! - jęknęła Bajdoła. - A jak ci poszło z tym kontraktem twojego życia?
   - Do diabła z kontraktem! Najważniejsze, że mamy siebie.



DZIEŃ 63 – 22 V

   Bajdoła chciała sprawdzić, czy Bajgór potrafi przyszyć guzik. Potrafił, chociaż trwało to prawie godzinę. Podczas zmagania się z igłą i nitką, opowiedział wspaniałą historyjkę ze swojego życia.
   Nikt tego nie zapisał!



DZIEŃ 64 – 23 V

   - Wiesz, Bingo, ludziom wydaje się, że tylko ich spojrzenie na świat jest prawdziwe - powiedziała Bajdoła do jamnika, który prawdopodobnie widział ją jako wspaniałą, kolorową plamę o cudownym zapachu.
   - Jego pchła też pewnie uważa, że tylko jej spojrzenie na świat jest jedynie prawdziwe - dodał Bajgór.
   - I takie to prawdy! - pomyśleli.






DZIEŃ 65 – 24 V

   Bajdoła, czytając książkę, uświadomiła sobie nagle, że słowa, które nazywały świat i które nawet rozumiała, zamiast zbliżać do ABSOLUTNEJ PRAWDY – oddalały od niej. Po chwili  prawda była tak zamglona, że już niewidoczna.
   - To straszne! - wyszeptała.     
   Musiała odłożyć książkę, aby nie słyszeć potwornego hałasu setek małych, większych i dużych prawd, które szczekały i gryzły się ze sobą…
   Gdy przyszedł Bajgór, gotowała już w kuchni kolację, bo bez jedzenia nie tylko on przestałby istnieć. Paplając podczas krojenia chleba, była szczęśliwa, że nie musi już myśleć o PRAWDZIE ABSOLUTNEJ.



DZIEŃ 66 – 25 V

   Bajgór, spod znaku Bliźniąt, powiesił w swojej łazience planszę z brystolu i podzielił ją wzdłuż na dwie części. Po lewej zapisał swoje wady, po prawej zalety. Oczywiście zalet było o wiele więcej niż wad i dopiero Bajdoła musiała zapisać lewą stronę do samego końca… Więc Bajgór, w swoje urodziny – 25 maja – wyrzucił wszystkie zalety i wady na śmietnik, przedtem drąc je na małe kawałeczki.


















DZIEŃ 67 – 26 V

   Jakiś człowiek zapukał do drzwi Bajdoły i chciał sprzedać jej dywan. Zawahała się, czy go wpuścić, bo nasłuchała się o napadach i gwałtach, a poza tym na wszystkich podłogach miała położoną pomarańczową wykładzinę. Ale mężczyzna wyglądał całkiem przyzwoicie i był bardzo nieśmiały. Przestępował z nogi na nogę, trzymając oburącz dwumetrowy rulon – jakby się bronił. Nawet jamnik Bingo nie szczekał.
   - Proszę, niech pan wejdzie. Ja nie potrzebuję dywanu, ale zadzwonię do koleżanki, może ona kupi…
   Koleżanki nie było w domu, więc zaparzyła  kawę i usiedli w ulubionym kąciku Bajdoły. Rozmawiali do wieczora. O Bogu, o czasie, o gwiazdach, o przyrodzie, o przeznaczeniu. Kiedy zaczęli mówić o miłości, Bingo zaczął warczeć. Bajdoła nagle wyczuła, że taka rozmowa może skomplikować jej życie.
   - Chryste, zaraz będzie Bajgór - przypomniała sobie. Spojrzała na zegarek i przybysz zrozumiał, że musi iść.
   Odszedł, zostawiając zwinięty dywan w przedpokoju.
   Po krótkiej kłótni Bajdoła i Bajgór wystawili rulon na korytarz, skąd zniknął po kwadransie.



DZIEŃ 68 – 27 V

   - Jeżeli niektóre zioła leczą, to mają w tym jakiś interes. W przyrodzie nic nie jest bezinteresowne  - zażartował Bajgór podczas spaceru po łące.
   - Ludzka niewdzięczność. Przed użyciem zrywa się je i suszy - zauważyła Bajdoła, ostrożnie stąpając po trawiastym dywanie.
   - Ale i tak by uschły jesienią… - Bajgór bezwiednie urwał trawę. - Kogut czy kura?










DZIEŃ 69 – 28 V

   Bajgór nie znał bardziej czystej kobiety od Bajdoły. Dosłownie! W domu pierwsze kroki kierowała do łazienki i wchodziła pod prysznic. Potrafiła myć się kilkanaście razy dziennie, a najchętniej siedziałaby w wannie przez cały dzień. W zależności od nastroju używała różnych mydeł, ale Bajgór nigdy nie zgłębił, które należą do poszczególnych stanów psychicznych.
   Dzisiaj chciał wykryć mydło charakterystyczne dla wściekłości i powiedział jej o planowanej tygodniowej przerwie w dostawie wody. Bajdoła dostała szału i jak przewidział Bajgór, pobiegła do łazienki wziąć prysznic uspokajający.
   Ale to wszystko było na nic, bo zamknęła się na trzy spusty i nie wykrył mydlanej tajemnicy.



DZIEŃ 70 – 29 V

   No i wykrakał!
   Tego dnia naprawdę nie było w kranach wody, bo pękła jakaś rura i wściekły Bajgór musiał przynosić wiadra wypełnione wodą z beczkowozu, bo wydawało mu się, że bez kąpieli Bajdoła umarłaby już jutro.



DZIEŃ 71 – 30 V

   A dzisiaj spadł ciepły, ulewny deszcz i podczas spaceru zabłocili się od stóp do głów…
   Ale zaraz potem wyrosła nad miastem wspaniała tęcza i,  ku  oburzeniu przechodniów, Bajdoła i Bajgór, obejmując się, skakali po kałużach z radości, a Bingo tarzał się w brudnej wodzie z rozkoszą.









DZIEŃ 72 – 31 V

   - Powiedz mi - zaczął Bajgór w samo południe - czy powinienem bardziej dostosować się do większości? Przecież, gdzie się nie spojrzy, większość zwycięża. Już mnie denerwuje to moje wieczne przegrywanie.
   - A jak sobie wyobrażasz dostosowanie się do większości? - zaśmiała się Bajdoła.
   - Bo ja wiem? Może kupisz mi krawat?



DZIEŃ 73 – 1 VI

   Bajdołę zawsze podniecał widok pędzącego konia. Ale była dziewczyną typowo miejską i panicznie bała się dużych zwierząt. Gdzieś w mrokach pamięci wydawało jej się, że będąc dzieckiem, siedziała na wielkim wierzchowcu i galopowała dookoła wiejskiego podwórka. Obraz ten, z czasem, stawał się coraz bardziej wyraźny. Widziała coraz więcej szczegółów: drewnianą chatę, ogrodzenie podwórka, kasztanowatą maść konia, kształt jego głowy i szyi. Coraz częściej też koń uczestniczył w jej snach.
   Tydzień temu przeczytała w gazecie ogłoszenie, reklamę szkółki jeździeckiej „Hegemonia”. W tajemnicy przed Bajgórem pojechała tam, aby zmierzyć się ze strachem i zrealizować fantastyczną wizję. Ale kiedy doszła do stadniny, zobaczyła tłum kłębiący się wokół instruktora, który rozdawał jakieś numerki. Okazało się, że chętnych do konnej przejażdżki jest tak wielu, że jazda z numerkiem 878, jaki dostała, mogła być zrealizowana za dwa tygodnie. Bajdoła wróciła do domu, zaprosiła Bajgóra na koniak i odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że konie zniknęły z jej życia.



DZIEŃ 74 – 2 VI

   Bez żadnych powodów, tego dnia, porwała ich fala z chichotami. Bajdoła nazywała taki dzień GŁUPAWKĄ. Zachowywali się wtedy jak małe dzieci – gonili za Bingiem, poklepywali się znienacka, robili i opowiadali najgłupsze kawały, przedrzeźniali ptaki, czytali na głos Witkacego i uśmiechali się do wszystkich ludzi, prowokując ich do okazywania złości.
   Wieczorem wrócili do domu Bajdoły i oglądnęli w telewizji dobranockę… Ale Bajgór wyłączył dziennik w połowie.
DZIEŃ 75 – 3 VI

   Bajdoła miała dziwną słabość – lubiła, żeby podczas snu jej ręce drętwiały aż do utraty czucia (kładła je pod głową). Po obudzeniu się, czekała: dwie drewniane kłody wracały do życia ukłuciami igiełek. Było to rozkoszne – jakby z obcego formowało się  nowe ciało.
   Dzisiaj, po jakiejś burzliwej kłótni z Bajgórem, położyła się, aby przespać swoją winę. Śniło jej się, że Bajgór z bladą twarzą szedł pustą drogą, która przebiegała przez zaorane pole, ponure i śmiertelnie puste. Droga znikała za horyzontem i wiedziała, że jeżeli Bajgór tam pójdzie, straci go na zawsze. Krzyczała: „Nie idź tam, Bajgórze! Nie idź!”, ale nie słyszał jej. Jak manekin stawiał kroki, ku swojej zgubie…
   Obudził ją dzwonek telefonu.
   - Bajgór! Przeproszę go, trudno! Niech tylko przyjdzie…
   Wstała, podbiegła do telefonu, ale przerażona zrozumiała, że nie podniesie słuchawki: zamiast rąk miała nieczujące gałęzie.
   - Nie odkładaj słuchawki - mówiła. - Poczekaj jeszcze!
   Ręce powoli wracały do życia. Już miała podnieść słuchawkę, kiedy telefon zamilkł. Siadła na podłodze i rozpłakała się z wściekłości na Bajgóra.
   Ale to nie Bajgór telefonował (przepijał piwem swoją winę), ale jakiś Szymański do jakiejś Wrońskiej, myląc numer.



DZIEŃ 76 – 4 VI

   U Bajgóra, od kilku lat, stał na biurku kamień z odciśniętą muszlą, znaleziony w wapiennych skałkach.
   Dzisiaj dowiedział się od Bajdoły, że trzymanie w domu kamieni przynosi biedę i nieszczęście. Poszedł więc wieczorem – żeby odmienić swój los – ze swoim ulubionym kamieniem na pole za miastem i położył go wśród wschodzącego żyta.








DZIEŃ 77 – 5 VI

   Bajdoła zawsze chciała zobaczyć Hiszpanię. Tak naprawdę. Bo w wyobraźni widziała ją często: biało-żółtą, z błękitnym niebem, ze wspaniałymi mężczyznami, z flamenco na każdym placu…
   W tajemnicy przed Bajgórem kupiła hiszpańskie książki i zaczęła się uczyć języka Cervantesa. A ponieważ miała nieprawdopodobne zdolności językowe, nauczyła się go w dwa miesiące i potrafiła rozwiązywać krzyżówki w hiszpańskich tygodnikach.
   Dzisiaj właśnie wpadł – jak zwykle niespodziewanie – Bajgór i nakrył Bajdołę wpisującą ostatnie hasło w ogromnej krzyżówce. Nie pomogły tłumaczenia i Bajgór długo szukał w mieście Hiszpana. A ponieważ nie znalazł, zupełnie bez sensu pobił się w barze – wbrew swojej naturze – z małym wąsatym brunetem, wybijając sobie boleśnie palec, który Bajdoła musiała potem leczyć.



DZIEŃ 78 – 6 VI

   - Twoje mieszkanie jest jak forteca! - zauważył Bajgór.
   - Tak - przyznała Bajdoła - tylko że dziewięć cudzych fortec jest pode mną, jedna duża nade mną, a dwie są obok...
   - No to, jesteś bardzo bezpieczna. Zanim wrogowie dostaną się do twojej, muszą przebić się przez sąsiednie fortece - wymyślił Bajgór.



DZIEŃ 79 – 7 VI

   Obydwoje zgodzili się, że najpiękniejsza zieleń przyrody jest właśnie w czerwcu.
   - No i produkuje najwięcej tlenu dla ludzi i zwierząt - dodała Bajdoła.
   - To tak jak ty - zauważył Bajgór. - Ty jesteś i piękna, i praktyczna!
   - Ja, praktyczna?! No wiesz?...






DZIEŃ 80 – 8 VI

   Zaświeciło wspaniałe słońce i postanowili się poopalać.
   - Pierwszy raz w tym roku, więc tylko piętnaście minut - przypomniała Bajdoła.
   Rozłożyli leżaki na balkonie i pozwolili swoim ciałom wchłaniać rozkoszne ciepło. Za plecami grała cichutko muzyka barokowa; nawet gwar ulicy im nie przeszkadzał…
   Kiedy Bingo obudził ich po dwóch godzinach, Bajdoła wiedziała, że będzie musiała posłać Bajgóra po zsiadłe mleko na okłady.



DZIEŃ 81 – 9 VI

   Miesiąc temu Bajgór wygrał w konkursie radiowym tandem; taki podarunek od losu dla niego i Bajdoły. I musieli go przyjąć.
   Raz w tygodniu wyprowadzali rower z piwnicy i z mozołem pedałowali w stronę lasu, a nogi Bajdoły wzbudzały sensację u kierowców. W lesie, zamiast spacerować wolni jak kiedyś, wlekli tandem za sobą. Udawali, że go lubią, ale Bajgór już szukał pretekstu, żeby nieporęczny wehikuł został w piwnicy na zawsze. Bajdoła też miała dosyć pedałowania; po każdej wycieczce wszystko ją bolało i na nic już nie miała ochoty.
   Wreszcie Bajgór wpadł na pomysł i powiedział:
   - Wiesz co? Chyba od tej jazdy twoje łydki stają się grubsze…
   Tego dnia sprzedał podarunek losu sąsiadom i kupił Bajdole wspaniałe botki za kolana.



DZIEŃ 82 – 10 VI

   - Dzisiaj, zamiast piwa, napij się soku z marchwi - zaproponowała Bajdoła. - Marchew jest bardzo zdrowa. Dostałam od pani Bernadetty cały worek…
   - Dobrze - przerwał jej Bajgór - ale ja już dzisiaj piwo piłem!





DZIEŃ 83 – 11 VI

   Stercząc nad parkowym stawem, kilku upartych wędkarzy usiłowało oszukać na śmierć kilkanaście ryb, które jeszcze uchowały się w niezbyt czystej wodzie. Na ostre haczyki, bez żadnego obrzydzenia, ponadziewali wijące się dżdżownice i te smakowite dla ryb pułapki zarzucili do stawu.
   - Patrz na tych morderców - syknęła Bajdoła do Bajgóra. - Gdyby tak ich ktoś nadział na haki i wrzucił do zimnej wody.



DZIEŃ 84 – 12 VI

   Zadzwonił telefon. Bajdoła podniosła słuchawkę i usłyszała męski głos:
   - Baśka?!
   - Nie Baśka, tylko Bajdoła - odpowiedziała.
   - Żartujesz. Poznaję twój głos. Zaraz przyjdę. Kocham cię!
   Ale nikt nie przyszedł, nie licząc Bajgóra, który przyniósł dwa kilo ziemniaków.



DZIEŃ 85 – 13 VI

   Bajdoła nie bała się błyskawic i piorunów. Kiedy – pomrukując – zbliżała się letnia burza, wychodziła podniecona na balkon i brała na siebie pierwsze krople deszczu jak pieszczotę. Lubiła, gdy w strugach ulewy sukienka przyklejała się do ciała…
   Właśnie taką zobaczył ją dzisiaj Bajgór, który wszedł niespodziewanie na balkon. Widząc błyszczącą sylwetkę w świetle błyskawicy, zawołał:
   - Jesteś wspaniała!
   Bajdoła krzyknęła przestraszona, bo nie spodziewała się człowieka w tym miejscu. Ale jej krzyk zagłuszył piorun, który uderzył w antenę telewizyjną sąsiada.







DZIEŃ 86 – 14 VI

   Bajdoła zauważyła, że nad tapczanem Bajgóra wisi gumowa podeszwa.
   - Co to jest, na Boga? - wykrzyknęła.
   - Ta podeszwa uratowała mi życie w górach - powiedział poważnie Bajgór. - Urodziłem się wtedy jeszcze raz i mam teraz dopiero trzydzieści lat.



DZIEŃ 87 – 15 VI

   Bajgór miał sen, w którym występował jako Bajdoła – mała i piękna. Kiedy rano jej o tym powiedział, roześmiała się:
   - Nie uwierzysz, ale śniło mi się, że jestem Bajgórem, który pierze mój granatowy sweter!



DZIEŃ 88 – 16 VI

   Ponieważ Bingo był rasowym jamnikiem z rodowodem, Bajdoła postanowiła pokazać go na wystawie psów. Załatwiła stosowne formalności i skoro świt pojechała z Bingiem (i z Bajgórem na dodatek) do jednego z niezbyt odległych miast. Wystawionych było prawie tysiąc zwierząt i Bajgór wątpił, aby Bingo – mimo rasowego pyska – zdobył jakiś medal. Ale mylił się. Bajdoła ubrana w bardzo obcisłe dżinsy, biegając wokół oszołomionego sędziego w średnim wieku, była wspaniała.
   Bingo otrzymał złoty medal oraz ocenę doskonałą!












DZIEŃ 89 – 17 VI

   - Bajwoda chce sprzedać kajak… - zaczął podniecony Bajgór.
   - Po ci kajak?!
   Bajdoła zgadła, że Bajgór chce go kupić.
   - Puścilibyśmy się w lipcu po jeziorach i rzekach.
   - Przecież wiesz, że nie umiem pływać. Chcesz mnie utopić?
   - Pływania najlepiej nauczyć się na głębokiej wodzie - powiedział niepewnie Bajgór. Już wiedział, że nie będzie miał swojego okrętu.



DZIEŃ 90 – 18 VI

   Barbara, przyjaciółka Bajdoły, od dwóch lat wegetarianka, nie jadła oczywiście mięsa, ale Bajgór zauważył w jej siatce na zakupy jajka.
   - To nie są zwierzęta? - zapytał zaczepnie, bo lubił jeść mięso.
   - Żartujesz chyba - prychnęła Barbara.
   - Z takiego jajka mogłoby zaistnieć życie, gdyby hodowca drobiu zamienił je w kurczaka - pomagała Bajdoła Bajgórowi, bo nie przepadała za Barbarą.
   - Tak, ale jak długo takie biedaczysko by żyło? I w jakich warunkach? Rzeźnik nie może być Panem Bogiem… - Barbara przypomniała sobie to zdanie z jakiegoś czasopisma. I właśnie w tym momencie stłukła wszystkie jajka, uderzając siatką w słupek, który odgradzał pieszych od jezdni.



DZIEŃ 91 – 19 VI

   Bajdoła zawsze pragnęła wiedzieć, co myślą o niej ludzie, ale już w szkole dowiedziała się, że cudzych myśli poznać nie można.
   Ale i tak, co jakiś czas sadzała Bajgóra na tapczanie, siadała przed nim na fotelu i patrząc mu w oczy, starała się połączyć z jego myślami.
   Nie było to takie trudne, bo Bajgór, kiedy patrzył na Bajdołę, myślał tylko o jednym.





DZIEŃ 92 – 20 VI

   - Jestem prawie pewny - zaczął Bajgór - że wszystkie żyjące istoty na Ziemi   spełniają swoją świętą misję… Od najmniejszej żywej komórki po najbardziej genialnego człowieka, każde życie zostawia po sobie ślad i pomaga CAŁOŚCI w jej wielkiej podróży.
   - Tak, tylko nikt nie wie, dokąd zmierzamy - powiedziała cicho Bajdoła.
   - Bo tylko ludziom wydaje się, że wszystko musi się gdzieś kończyć - zakończył Bajgór.



DZIEŃ 93 – 21 VI

   Bajgór urządził Bajdole na łąkach za miastem Noc Świętojańską. Rozpalił wielkie ognisko i tańczył wokół niego jak dziki… Aż przyjechała policja i Bajdoła musiała użyć prawie wszystkich bajdołowych sposobów, aby Bajgór nie wylądował za kratkami.
   - Proszę pani, Noc Świętojańska odbędzie się dopiero za dwa dni - zakończył negocjacje młody policjant. - Właśnie mobilizujemy większe siły.



DZIEŃ 94 – 22 VI

   Przeczytali o swoim nocnym wyczynie w kronice kryminalnej miejscowej popołudniówki, ale ponieważ reporter pisał tam o „osobnikach w stanie nietrzeźwym”, Bajdoła doszła do wniosku, że chodzi o inną łąkę i o inne ognisko.



DZIEŃ 95 – 23 VI

   Właściwą Noc Świętojańską urządzili sobie w domu Bajdoły, po cichutku i prawie bez ognia.




DZIEŃ 96 – 24 VI

   Patrzyli z balkonu na rozgwieżdżone niebo. Miasto było uśpione i schowane w ciemności.
   - Znasz to powiedzenie: im ciemniejsza noc, tym jaśniejsze gwiazdy? - spytał Bajgór.
   - A także: im ciemniejsze zło, tym jaśniejsze dobro - wymyśliła niechcący  Bajdoła i przytuliła się do Bajgóra.



DZIEŃ 97 – 25 VI

   Inwazja mrówek faraona na dom Bajdoły przyszła znienacka, ale stopniowo. Najpierw Bajgór znalazł mrówkę na talerzu z kanapkami, powiedział o tym Bajdole (była przerażona) i wykonał egzekucję. Następnego dnia znaleźli mrówki w łazience i w kuchni koło kosza na śmieci. Potem małe ruszające się punkciki opanowały mieszkanie Bajdoły. Były wszędzie. Bajgór odłożył wszystkie prace i zajadle tropił mrówki. Zabijał je na różne sposoby: topił, truł, rozgniatał palcem.
   Któregoś wieczoru, kiedy zmęczeni walką siedzieli przy lampce wina, Bajdole przyszły nagle pacyfistyczne myśli:
   - Właściwie - powiedziała - jakim prawem zabijamy te stworzenia? Dlaczego decydujemy o ich życiu i śmierci? Bogowie się znaleźli! A gdyby tak nas ktoś rozgniatał palcem?
   Bajgór, który był znanym przeciwnikiem kary śmierci, zrobił niewyraźną minę i żeby ją zatuszować, łyknął wino.
   - Niech sobie żyją! - postanowiła Bajdoła, delikatnie zdejmując mrówkę faraona z kieliszka. - Jakoś się do nich przyzwyczaję.
   - Jeśli w domu trzyma się psa z pchłami, to dlaczego nie można mieć mrówek - przyznał niepewnie Bajgór.
   I zostawili mrówki w spokoju.
   Ale co najdziwniejsze, po tygodniu same się wyniosły od Bajdoły.
   - Może takie mrówki też muszą mieć wroga? - zastanawiał się dzisiaj Bajgór.






DZIEŃ 98 – 26 VI

   - Oj, Bajgórze, znam cię! - zaśmiała się Bajdoła. - Po prawej są ci, którzy znaleźli sens życia; po lewej ci, którzy nie znaleźli. A ty chciałbyś, żeby KTOŚ wymyślił dla ciebie trzecią stronę.



DZIEŃ 99 – 27 VI

   W lesie natknęli się na wielkie kopiaste mrowisko i przez chwilę obserwowali biegające robotnice.
   - Nasze maleństwa miały jednak łatwiejsze życie - wspomniała z rozrzewnieniem Bajdoła swoje mrówki faraona.
   - O tak, na pewno. Przynajmniej u ciebie nie było dzięcioła.
   - Dzięcioła?!
   - Zjada mrówki, bo potrzebuje mrówczego kwasu do trawienia… - wykorzystał swoją wiedzę Bajgór.
   - Nie było u mnie dzięcioła? - wykrzyknęła Bajdoła. - Teraz już wiem, dlaczego   mrówki zniknęły z mojego domu!



DZIEŃ 100 – 28 VI

   Bajgór prawie na siłę zabrał do ZOO Bajdołę, która była zatwardziałą przeciwniczką trzymania zwierząt w klatce, aby jej udowodnić, że nie ma żadnej różnicy między odgrodzonymi od natury zwierzętami (głaskanymi przez dozorców), a ludźmi zniewolonymi przez cywilizację – wbrew wolnej przyrodzie.










DZIEŃ 101 – 29 VI

   - Powiem panu, panie Bajgórze - zwierzała się pani Bernadetta. - Bardzo chciałam mieć dzieci, ale nie mogłam. Może dlatego tak długo żyję? Natura dodała mi lata moich nienarodzonych…
   Bajgór nie wiedział, co odpowiedzieć, więc nie powiedział nic.
   Po południu zasiadł w ulubionym fotelu pani Bernadetty i pozwolił jej opowiadać o życiu aż do wieczora.
   A Bajdoła była pewna, że siedzi w barze.



DZIEŃ 102 – 30 VI

   - Dlaczego autorzy reklam traktują nas, jakbyśmy byli dziećmi - spytał Bajgór, widząc ogromną tablicę z głupawym wierszykiem zachwalającym proszek do prania WSCHODZĄCE SŁOŃCE.
   - Bo namiętność posiadania wszystkiego na świecie mamy od dziecka - zauważyła Bajdoła, ale nie przyznała się, że właśnie dzisiaj kupiła ten proszek, skuszona reklamą.



DZIEŃ 103 – 1 VII

   - Gdyby jakimś cudem ludzi ze średniowiecza przeniesiono do naszych czasów, zwariowaliby z przerażenia - zauważył Bajgór. - Nam, przeniesionym do średniowiecza, żyłoby się łatwiej, bo trochę wiemy o tamtych czasach.
   - Tak, ale zaraz by nas spalono na stosie! - dodała Bajdoła.











DZIEŃ 104 – 2 VII

   Bajgór walczył, usiłując wciągnąć sen do mózgu. Bardzo potrzebował wypoczynku, ponieważ czekał go ciężki dzień. Mglistego przeciwnika pokonał dopiero rano, na godzinę przed wstawaniem. Zły sen, mszcząc się, pokazał mu ponure widowisko pełne krwi, trupów i gonitwy. Bajgór obudził się zlany potem i niechętnie wstał, przeczuwając, że tego dnia czeka na niego gigantyczny pech. Kiedy mył głowę, usłyszał dzwonek i Bajdoła,  sama otworzywszy drzwi, wbiegła promienna. Tej nocy śniły jej się wesołe anioły na kucykach i Bajgór nie musiał długo prosić, aby wlała w niego połowę optymizmu.
   I ten dzień nie był dla niego taki najgorszy.



DZIEŃ 105 – 3 VII

    Siedzieli na głazie i patrzyli na szare ruiny średniowiecznego zamku. Wyobrażali sobie, jak mógł wyglądać pięćset lat temu. Wrośnięty w wapienną skałę, z dwiema białymi basztami, wyglądał malowniczo i groźnie.
   Nagle zaczął padać deszcz – letnie oberwanie chmury. Strugi, potem małe rzeczki spływały z zamkowej góry. Nie było gdzie uciekać. Bajgór troskliwie okrył swoją kurtką Bajdołę, a sam skulił się u jej stóp. Między kamykami ujrzał wystający metalowy przedmiot. Był to długi, zardzewiały grot strzały…
   Wracali przemoknięci.
   - Chyba powinniśmy to oddać do muzeum - zastanawiała się Bajdoła.
   Ale w domu okazało się, że Bajgór zgubił cenne znalezisko. Po prostu grot wypadł przez dziurę w kieszeni.
   - Ciekawe, co pomyśli człowiek, który go znajdzie na ulicy - powiedział Bajgór i zachichotał.
   A Bajdoła wreszcie zaszyła dziurę w kieszeni.



DZIEŃ 106 – 4 VII

   - Powiedz mi - Bajgór był ciekawy - skąd wiesz, w co ubierzesz się rano? Ja nie mam problemów z moimi trzema swetrami i czterema parami spodni, ale u ciebie stoją trzy ogromne szafy pełne ciuchów.
   - To proste. Idę do jednej z nich, zamykam oczy, wyciągam jakiś drobiazg i według niego dobieram resztę.
DZIEŃ 107 – 5 VII

   Bajgór wziął się pod boki…
   - Wszystko mnie z tobą dzieli i to nas łączy; wszystko mnie z tobą łączy i to nas dzieli!
   - Oczywiście nie uwierzysz, ale właśnie wczoraj o tym samym pomyślałam - oświadczyła Bajdoła, oddalając się od Bajgóra na wyciągnięcie ręki.



DZIEŃ 108 – 6 VII

   Bajgór włączył niechcący telewizor i osłupiał, kiedy w  mrowisku podnieconych, pędzących gdzieś polityków z telefonami przy uszach, rozpoznał wybranego przez siebie lidera zwycięskiej partii, który bez namysłu przeszedł pierwszy przez jakieś ogromne drzwi, zostawiając za sobą widocznie mniej ważną kobietę.
   - Widziałaś? - wykrzyknął do Bajdoły. - A przed chwilą z nią rozmawiał!
   Zgodnie postanowili, że już nigdy nie pójdą na żadne wybory.



DZIEŃ 109 – 7 VII

   Na wieść o wielkiej powodzi pani Bernadetta powiedziała:
   - Co jakiś czas Pan Bóg zsyła na ludzi różne kataklizmy, aby nam się nie poprzewracało w głowach. Bo wydaje nam się, że jesteśmy panami Ziemi!



DZIEŃ 110 – 8 VII

   Bajbas jadał w przeróżnych miejscach: u Bajgóra, w darmowych jadłodajniach, w barach mlecznych, w bufetach dworcowych, na parkowych ławkach, a kilka razy nawet w porządnych restauracjach.
   - Ale zawsze mam swoją łyżkę - wyznał Bajgórowi. - Jeszcze z harcerstwa. Składaną! Przynosi mi szczęście.



DZIEŃ 111 – 9 VII

   - To jest Wielka Niedźwiedzica - wskazał Bajgór na rozjarzone niebo, kiedy szli przez puste pole za miastem. - O, tam trochę dalej, Mała Niedźwiedzica…
   Bajdoła prychnęła:
   - Wiem. Przez rok studiowałam astronomię.
   - Boże wielki, studiowałaś astronomię?
   - Znam lepiej niebo niż ty.
   - Więc która gwiazda jest twoja?
   - Gwiazda Poranna.
   - Tak myślałem.
   - A twoja? - zaciekawiła się Bajdoła.
   - I tak nie uwierzysz…
   - Powiedz!
   - Kameleon.
   - Przecież ona jest na południowej półkuli!
   - Tak. I stąd jej nie widać.



DZIEŃ 112 – 10 VII

   Bajgór przegonił ludzkiego szczeniaka, który usiłował wyłupić drutem oczy małemu kotu.
   - Jezu - komentował to wydarzenie Bajdole - straszliwe okrucieństwo  tkwi głęboko w ludzkiej naturze. Niedawno przeglądałem przypadkiem grubą księgę pod tytułem „Historia tortur”. Trudno uwierzyć, do czego zdolny jest człowiek, aby mieć przyjemność z zadawania komuś bólu… - i Bajgór wymienił kilka wymyślnych tortur.
   - Przestań - wykrzyknęła Bajdoła, której zrobiło się niedobrze. - W porównaniu z tym, co mówiłeś, wykłuwanie kocich oczu jest dziecinną zabawką.
   - Ale i tak dokopałem gówniarzowi, zmuszając go do płaczu – przyznał się Bajgór.







DZIEŃ 113 – 11 VII

   Bajdoła wyjadała z dłoni Bajgóra  leśne maliny.
   - Ty, który w ogóle nie jadasz owoców, nawet nie wiesz, że każda malina ma inny smak – powiedziała.
   - Żartujesz!
   - Porównaj sobie maliny do kobiet, to będziesz rozumiał.




DZIEŃ 114 – 12 VII

   Podrzucili jamnika Binga pani Bernadetcie i pojechali spenetrować okolicę pełną jaskiń i grot. Ale zagadali się z leśniczym (rzadko miał okazję rozmawiać z ludźmi) i dopiero wieczorem natknęli się na wspaniałą jaskinię godną zwiedzenia. Niestety, nie było sensu do niej wchodzić, bo zapadał zmierzch i Bajdoła popiskiwała już ze strachu.
   - Całe szczęście, że nie ma Binga. Miałbym dwa strachajła - jęknął Bajgór i właśnie wtedy zobaczyli stado nietoperzy wylatujące z jaskini. Bajdoła mocno chwyciła bajgórowe ramię i szepnęła:
   - Jak to dobrze, że tak długo rozmawialiśmy z tym leśnikiem. Wyobraź sobie, że teraz siedzimy w tej dziurze, a nietoperze latają nad naszymi włosami.



DZIEŃ 115 – 13 VII

   Bajdołę nawiedził straszny sen. Była małą myszką w ogromnym domu. Z mozołem przegryzała się przez ściany. Ze spiżarni do kuchni, z kuchni do łazienki, z łazienki do sypialni, z sypialni do przedpokoju, z przedpokoju na korytarz. A tam już czekał czarny kot i ją zjadł.
   Gdy opowiedziała sen Bajgórowi, ten skwitował, czytając gazetę:
   - Po co przegryzałaś się przez ściany, przecież w każdej były drzwi…
   I Bajdoła głośno trzasnęła drzwiami do łazienki. Siedziała w niej przez dwie godziny. Kiedy wyszła, Bajgór chrapał na fotelu; śniło mu się, że jest Bajdołą przegryzającą się przez ściany.



DZIEŃ 116 – 14 VII

   Bajgór postanowił napisać – tylko dla Bajdoły – SENNIK, tłumaczący jej skomplikowane sny. Wybrał ze słownika najważniejsze hasła i zaczął wymyślać proroctwa. Same szczęśliwe.



DZIEŃ 117 – 15 VII

   Bajdole śniło się, że jadła chrzan… Bajgór szybko uzupełnił swój SENNIK i wyjaśnił:
   - Czeka cię podróż w przyjemne miejsce!
   I zamiast na Riwierę zabrał ją na razie do parku, gdzie odbywał się cygański festiwal muzyczny.



DZIEŃ 118 – 16 VII

   Bajdoła i Bajgór tylko wyczuwali, dlaczego ludzie wspinają się na góry. Kiedy w Himalajach zginął znany alpinista, aby go uczcić, milczeli przez cały ranek, a wieczorem zapalili świecę.
   A w nocy postanowili, że rano pojadą w Tatry na trzy dni.



DZIEŃ 119 – 17 VII

   Zamieszkali w góralskiej chacie o zapachu drewna i owczego sera. Padał deszcz. Gór nie było widać.
   Ale i tak byli szczęśliwi: Bajgór – bo mógł wydobywać wodę ze studni jak u dziadka, Bajdoła – bo miała Bajgóra bez przerwy, Bingo – bo miał ich oboje naraz.






DZIEŃ 120 – 18 VII

   Rano wyjrzało słońce i oczyściło dla nich niebo z górami. Siedzieli na  ławie przed chatą i z zapartym tchem patrzyli na majestat dalekich szczytów, a wydawałoby się tak bliskich, na wyciągnięcie ręki.
   Zjedli śniadanie u stale uśmiechniętej góralki i poszli na wycieczkę w pobliską dolinkę, bo jamnik za żadne skarby nie wdrapałby się na skały.



DZIEŃ 121 – 19 VII

I musieli wrócić na równiny!



DZIEŃ 122 – 20 VII

   Ku oburzeniu Bajdoły, Bajgór wyznał, że lubi kurz.
   - Bo - zaczął - czas bezszelestnie, bez przerwy nakłada go warstwami: jak słoje w drzewach, jak skały w morzach, jak zmarszczki na twarzach. Kurz jest wszechobecny i niezniszczalny. Odkurzamy, czyli przesuwamy go z miejsca na miejsce,  w imię ludzkiego porządku, ponieważ boimy się czasu. Zwierzęta nie odkurzają!... W imię porządku, pożytku albo i z głupoty ludzie ścinają też drzewa, koszą trawę, wyrywają skały i wygładzają zmarszczki na twarzach. Bo wydaje im się, że w ten sposób panują nad czasem i światem…
   I tego dnia Bajdoła nie sprzątała. Ale zaraz rano zapomniała o gadaninie Bajgóra i włączając odkurzacz, obudziła sąsiada z dołu, który miał kolosalnego kaca w środku straszliwego bałaganu po pijackiej imprezie.











DZIEŃ 123 – 21 VII

   Bajgór postanowił uczcić ten dzień w niezwykły sposób i przebrał się za Świętego Mikołaja. Żeby ludziom nie mącić w głowach – bo było przecież lato – przebrał się dopiero przed drzwiami Bajdoły. Zadzwonił.
   Zobaczyła najpierw olbrzymi worek (w którym znajdowało się wymarzone przez nią kryształowe lustro), potem niemiłosiernie spoconego Bajgóra w mikołajowej czapie. O mało nie udusiła się ze śmiechu. Wciągnęła go do środka, kazała mu zdjąć kostium, sama go założyła i będąc już Świętym Mikołajem, podarowała swemu mężczyźnie to, czego najbardziej pragnął.



DZIEŃ 124 – 22 VII

   - Śniło mi się, że siedziałem na olbrzymim bizonie i szarżowałem na stado owłosionych gołych ludzi. Cholera, co to może znaczyć? - zmartwił się Bajgór.
   - Sprawdź w swoim senniku, dobra wróżko - powiedziała złośliwie Bajdoła.



DZIEŃ 125 – 23 VII

   - Powiedz mi, jak to jest być dyrektorem? - spytał Bajgór swojego kolegę jeszcze ze szkoły podstawowej. Ten roześmiał się szeroko:
   - No wiesz, nie jest łatwo, ale przyjemności też jest krocie.
   - Jakich przyjemności, powiedz.
   - O, chociażby, mogę cię przyjąć od razu do pracy i dać ogromną pensję…
   Bajgór rozjaśnił twarz, bo właściwie dobra praca z ogromną pensją bardzo by mu się przydała.
   - Albo mogę każdego przyjętego wyrzucić na zbitą mordę następnego dnia - dokończył kolega ze szkoły podstawowej.
   - Rzeczywiście, masz ogromną i rozkoszną władzę - żegnał się Bajgór. Udał, że ma grypę i nie podał ręki byłemu prymusowi, który obrywał od wszystkich za lizusostwo. Od Bajgóra najwięcej.





DZIEŃ 126 – 24 VII

   Po bezsensownym, ale burzliwym sporze z Bajgórem, Bajdoła wsiadła z wściekłością do najbliższego pociągu jadącego w kierunku morza i w zatłoczonym korytarzu wyliczyła sto kilkanaście powodów, dla których nie powinna być z Bajgórem.
   Podczas postoju na jakiejś stacji spojrzała na okno pociągu stojącego obok i osłupiała, dostrzegając głowę Bajgóra. Zanim zdążyła pomyśleć, jakim cudem Bajgór jedzie znad morza, skoro jeszcze rano był w domu, obydwa pociągi ruszyły w przeciwne strony. Z ulgą wysiadła na następnym przystanku i wróciła do rzeczywistości. Bajgór wrócił wcześniej.



DZIEŃ 127 – 25 VII

   Przez cały dzień byli tak mili dla siebie, że zrobiło się nudno. Wiec Bajgór powiedział:
   - Wiesz, jednak zapisałem się do PARTII NAPRZÓD, nie chcę stać z boku…
   Wybuchła dzika awantura. Ale króciutka, bo Bajdoła wiedziała, że Bajgór buja.  Nigdy nigdzie nie należał. Nawet do niej.



DZIEŃ 128 – 26 VII

   - Czy wiesz, czym różni się człowiek od zwierzęcia? - spytał Bajgór Bajdołę, która właśnie nakręcała budzik.
   - Ludzie liczą, mierzą, ważą i patrzą na zegarek, żeby się nie spóźnić do pracy…
No i niektórzy zapisują swoje myśli, zupełnie jakby inni ich nie mieli.
   - Masz rację. A zwierzęta nawet nie wiedzą, że to umiemy.
   - I są panami swojego czasu - dodała Bajdoła i pogłaskała jamnika, który po to do niej przyczłapał.







DZIEŃ 129 – 27 VII

   - Jakie szczęście, że nie jestem jamnikiem - pomyślała Bajdoła, kupując kolejną krótką spódniczkę, spod której będą wychodziły jej wspaniałe, długie nogi.



DZIEŃ 130 – 28 VII

   Bajdoła postanowiła spędzić noc pod gwiazdami. Nadmuchała materac i rozłożyła go na balkonie.
   Noc była bardzo ciepła i usnęła nago, spowita dziwnymi snami bez Bajgóra, całkowicie zjednoczona z kosmosem. Krążąc wśród gwiazd, tworzyła nowe niezależne od nikogo światy w rozkoszy i bez bólu.



DZIEŃ 131 – 29 VII

   Kiedy opowiedziała Bajgórowi o swojej gwiezdnej nocy, pocałował ją delikatnie i powiedział:
   - Każda kobieta jest twórcą kosmosu!
   Tego dnia długo się kochali i byli w Niebie.



DZIEŃ 132 – 30 VII

   Był środek lata i Bajdoła nie mogła usiedzieć na miejscu.
   - Pojedźmy gdzieś, na litość boską - jęczała - duszę się w tym cholernym mieście.
   Natomiast Bajgórowi było dobrze u Bajdoły, a i to miasto mu nie przeszkadzało; miał w nim swoje ogromne biurko i ulubione książki (nie mówiąc już o barze)… Więc marudził i zwlekał z wakacyjną decyzją, chociaż wiedział, że trzeba będzie jednak wyjechać. Zaczął już nawet pożyczać na ten cel pieniądze.





DZIEŃ 133 – 31 VII

   - Patrz, wszystkie kontynenty naszej Ziemi spłynęły krwią podczas niezliczonych wojen, podbojów, masakr, pogromów i zwykłych morderstw - mówił Bajgór, przeglądając gazetę. - Nawet w Australii prawie doszczętnie wycięto Aborygenów, aby zrobić miejsce dla innej rasy.
   - Tylko Antarktyda jest biała, czysta i niewinna - zauważyła Bajdoła.
   - Wiesz, pingwiny nie za bardzo mi się podobają. Wyglądają za dostojnie, żeby nie miały czegoś na sumieniu.



DZIEŃ 134 – 1 VIII

   Bajdoła bardzo chciała jechać w góry, które uwielbiała, ale w końcu zgodziła się na morze. Ktoś Bajgórowi niedawno mówił, że kąpiel w słonej wodzie odmładza. Oczywiście w to nie wierzył.
   Ale przedwczoraj Bajdoła znalazła mu na skroni kilka siwych włosów.



DZIEŃ 135 – 2 VIII

   Bajdoła, Bajgór i Bingo jechali w zatłoczonym przedziale drugiej klasy. Niestety, siedzieli krótko; zobaczyli bowiem parę zmęczonych staruszków ze spanielem i nie mogli nie ustąpić im ciepłych miejsc.
   Nad morze dojechali szczęśliwie, stojąc w korytarzu wśród sympatycznych młodych ludzi z gór, którzy śpiewali wesoło i częstowali wszystkich herbatą z odrobiną rumu. Bingo spał na podłodze przedziału obok spaniela, z którym się zaprzyjaźnił we śnie.










DZIEŃ 136 – 3 VIII

   Bajdoła opalała się sama (Bajgór poszedł z jamnikiem podglądać naturystki), mając dłonie pełne piasku i usiłowała wyobrazić sobie miejsce, na którym leżała – milion lat temu… Te ziarenka piasku były głazami? Nad jej głową szumiało morze?... Epoka lodowcowa, straszliwe mrozy, mamuty, małpoludy!... Otworzyła oczy i zobaczyła błękitne niebo z białymi obłokami – jak na landszafcie. Było jej rozkosznie, ciepło, sennie. Oddałaby życie, żeby tak leżeć milion lat…
   Ale przybiegł Bajgór z Bingiem i zarządził, że trzeba wracać do domy wczasowego, bo znowu dostaną zimną zupę.



DZIEŃ 137 – 4 VIII

   Bajdoła lubiła mieszkać tylko tam gdzie zawsze. Dopiero dzisiaj zasnęła bez trudu. A to dzięki Bajgórowi, który kupił budzik – taki sam, jaki został w domu Bajdoły i znajomo tykającego postawił obok łóżka.



DZIEŃ 138 – 5 VIII

   Wsiedli na biały statek, aby popłynąć w stronę horyzontu i nie dogonili go, bo ktoś kiedyś odkrył, że Ziemia jest kulą.



DZIEŃ 139 – 6 VIII

   Na molo, kiedy Bajgór dla całej trójki kupował lody, Bingo – po wspaniałym rzucie – ugryzł w białe spodnie podpitego grubego faceta, który usiłował w nachalny sposób poderwać Bajdołę.
   Interweniowała policja, ale i tak Bajgór ofiarował Bingowi w nagrodę swoje lody.




DZIEŃ 140 – 7 VIII

   Tego dnia plaża była pusta. Strasznie wiało i Bajdoła otoczyła się płotkiem ze skrzynek i desek wyrzuconych przez morze. Była bezpieczna, jak w twierdzy…
   Nagle wyczuła, że jest obserwowana. Nad nią, na wysokiej wydmie, siedział dziesięcioletni chłopiec i patrzył w jej stronę. Kiedy skuliła się, zasłaniając dłońmi gołe piersi, chłopak zbiegł na brzeg morza i zaczął budować zamek z piasku. Teraz Bajdoła go obserwowała. Byli sami na świecie. Wiedziała, że mały mężczyzna buduje dla niej. Skończył po godzinie. Wyprostował się, otrzepał ręce, spojrzał w stronę drewnianej twierdzy Bajdoły i powoli, metodycznie zniszczył wspaniały zamek. Nawet zadeptał kanały i fosy. Jeszcze rzucił daleko kamień do morza i nie oglądając się, pobiegł w stronę ścieżki, która prowadziła do reszty ludzi.



DZIEŃ 141 – 8 VIII

   Bajgór długo patrzył na pępek Bajdoły. Nie dosyć, że był niezwykle piękny – królował pośrodku cudownie opalonego płaskiego brzucha – to przede wszystkim, jak się głęboko zastanowić, jednoczył cały świat.



DZIEŃ 142 – 9 VIII

   Kiedy Bajdoła leżała na piasku, podbiegł zaaferowany Bajgór z dużą, jeszcze mokrą, przepiękną muszlą.
   - Patrz, co znalazłem w wodzie! To niesamowite, takich muszli nie ma w Bałtyku…
   Bajdoła przyjęła dar z ogromnymi oczami zdziwienia, chociaż wiedziała, że Bajgór kupił muszlę na straganie przy molo.  Ale Bajgór też wiedział, że Bajdoła o tym wie.







DZIEŃ 143 – 10 VIII

   Bajgór, gdy miał szesnaście lat, zamiast zajmować się dziewczynami, wędrował latem wzdłuż morskiego brzegu z małym namiotem i z wypchanym plecakiem. Którejś niedzieli rozbił swój maleńki domek na ogromnych nadmorskich wydmach. Kładł się już spać, kiedy wybuchła gwałtowna burza. Był pewny, że tego nie przeżyje – wkoło waliły pioruny, nawałnica porwała mu namiot i musiał go gonić. Był przemoczony, przerażony i nie wiedział co ma robić… Ale burza nad ranem minęła, zniknęły chmury i na niebie rozkwitła błękitna pogoda. Niebo, piasek, morze! Bajgór uklęknął szczęśliwy i po raz pierwszy poczuł, że życie jest wspaniałe. I zapragnął o tym wszystkim komuś opowiedzieć. Niestety, nie miał komu…
   Więc po powrocie do domu zajął się kobietami. Ale o zdarzeniu na wydmach opowiedział dopiero Bajdole, która była doskonałą słuchaczką, bo wierzyła we wszystko.
   Leżeli na gorącym piasku, trzymając się za ręce, a Bajgór opowiadał, opowiadał…



DZIEŃ 144 – 11 VIII

   Słońce schowało się w chmurach, wzmógł się wiatr i na ołowianym morzu pojawiły się śnieżnobiałe grzywacze. Bajdoła i Bajgór (z Bingiem za pazuchą kurtki) stali na molo i z głowami pełnymi huku patrzyli zafascynowani żywiołem. A jeszcze wczoraj morze było gładkie, jak staw w ogrodzie dziadka Bajgóra.
   Obserwowali walkę małego rybackiego kutra i bali się o jego los. Odetchnęli, kiedy stateczek z trudem wpłynął za falochron…
   Więc i oni, gnani sztormem, pożeglowali do domu wczasowego.



DZIEŃ 145 – 12 VIII

   Rozeszła się wiadomość, że tuż przed wejściem do portu zatonął jacht z całą załogą. Na molo wyległo tysiące ciekawskich. Bez Bajdoły i Bajgóra, którzy zgodnie doszli do wniosku, że nic tam po nich.



DZIEŃ 146 – 13 VIII

   Tego dnia Bajdoła była smutna i świat jej się nie podobał.
   - Wiadomo - zaczęła - że oprócz pięknych, bogatych, mądrych, zdrowych, mających władzę są też: brzydcy, biedni, głupi, chorzy, zniewoleni. Co ci biedacy mają robić w tym gąszczu tajemnic wyjaśnianych i opanowanych przez wspaniałych uprzywilejowanych?
   - Końcowy wyrok przyrody jest dla wszystkich taki sam – powiedział dostojnie Bajgór i pomyślał, że właśnie wczoraj doszedł do wniosku, że jest: piękny, bogaty, mądry, zdrowy, mający władzę nad Bajdołą. Ale także: brzydki, biedny, głupi, zakatarzony i zniewolony przez Bajdołę.



DZIEŃ 147 – 14 VIII

   Bajgór znalazł na brzegu bursztyn wielkości paznokcia. Już biegł do Bajdoły pochwalić się cennym znaleziskiem, kiedy spotkał płaczącą dziewczynkę, która się zgubiła. Znalazł jej mamę, ale przedtem podarował zapłakanemu dziecku bursztyn – łezkę z zamierzchłych czasów.



DZIEŃ 148 – 15 VIII

   Bajdoła roześmiała się, kiedy zobaczyła małego berbecia, który pobiegł do morza, zaczerpnął rączką wodę i spróbował jak smakuje.
   Gdy Bajdoła była mała, zrobiła to samo.



DZIEŃ 149 – 16 VIII

   Bajgór zbudował Bajdole na dzikiej plaży solidną chatę bez dachu – z morskich skrzynek, desek, belek i gałęzi. Dla licznych wędrowców, idących brzegiem morza, wystawały im tylko głowy. A oni mogli kochać się dziko, nie siejąc zgorszenia.



DZIEŃ 150 – 17 VIII

   Wieczorem poszli oglądać morski zachód słońca. Było jak malowane; rozpalone do czerwoności, na tle ciemniejącego błękitu. Nie chciało wejść w granatowy horyzont; dopiero po zawahaniu spłaszczyło swoją kulę i umoczyło się, jakby na próbę, w morzu.
   Na plaży było wielu widzów, ale tylko Bajdoła i Bajgór zaklaskali, kiedy wielka piłka zniknęła z rozświetlonego od dołu nieba, puszczając ostatni błysk.
- Do jutra! - wykrzyknęła Bajdoła.



DZIEŃ 151 – 18 VIII

   Bajgór wstawał wcześnie, aby pochodzić po pustej plaży i aby zbierać fantastycznie poskręcane drewienka, przez lata myte słoną wodą, wygładzane przez piasek, suszone na słońcu.
   Po dwóch tygodniach karton stojący w kącie pokoju był prawie pełny morskich dzieł sztuki i Bajgór usłyszał wreszcie od Bajdoły:
   - Na litość boską, co ty z tym zrobisz? Chyba nie zabierzesz do domu?
   - Zaniosę to z powrotem na plażę - zadecydował Bajgór. - Niech się jeszcze bardziej uszlachetnią. Za rok pozbieram znowu.



DZIEŃ 152 – 19 VIII

   Bajgór opowiedział sen:
   - Stałem w kolejce z numerem dwunastym. Święty Piotr, podobny trochę do Bajbasa, klepnął mnie w ramię i znalazłem się w Niebie. Tego za mną, z trzynastym numerem, strącił do Piekła. Zobaczyłem na chmurze latarnię, pod którą siusiał pies podobny do Binga. Przechodzący przygrubawy anioł pogroził mu palcem. Pies uciekł. Anioł skinął na mnie. Podszedłem. Kazał pocałować skrzydło. Pocałowałem. Kazał mi się ukłonić. Ukłoniłem się. Kazał powiedzieć – hosanna. Powiedziałem. Anioł odszedł… Stałem smutny pod latarnią i bardzo tęskniłem za Ziemią i za moim ziemskim aniołem... Pewnie dlatego się obudziłem.



DZIEŃ 153 – 20 VIII

   Był straszny upał i Bajdoła zapomniała o tym, że nie lubi zimy. Ociekając potem, marzyła o oszronionych drzewach, puszystym śniegu, soplach zwisających z dachów…
   I nagle zjawił się biały anioł, krzycząc:
   - Lody, lody dla ochłody! Kto nie kupi, ten jest głupi!!!



DZIEŃ 154 – 21 VIII

   Najdziwniejsze, że Bajdoła uwielbiała wodę, a nie umiała pływać. Tłumaczyła, że główną przeszkodą jest zimno morza. A zimna nienawidziła.
   - Zrozum, moczę nogi, ale już skóra krzyczy na brzuchu, że ogarnia ją mróz, a plecy krzyczą: ratunku - tłumaczyła.
   Wreszcie Bajgór znalazł sposób. Zabrał Bajdołę na plażę, gdzie ludzie opalają się nago. Po godzinie przyzwyczaili się do golasów, zdjęli kostiumy kąpielowe i , jak wszyscy, pobiegli do morza. O dziwo, bez majteczek i stanika Bajdoła nie czuła zimnej wody na swoim rozgrzanym ciele.
   A po następnej godzinie pływała obok Bajgóra i Binga jak ryba.



DZIEŃ 155 – 22 VIII

   Samolot rysował na nieskazitelnym niebie białą linię.
   - Ciekawe, czy pilot nas widzi? - zastanawiała się Bajdoła, odruchowo zasłaniając piersi.
   - Ciebie na pewno - powiedział Bajgór.
   Nad nimi zaświergotał skowronek.
   - O, słyszysz? Wysłał swojego kolegę, żeby cię dokładnie obejrzał.








DZIEŃ 156 – 23 VIII

   Bajgór uciekł od słońca do nadmorskiego lasu i mimo że było to zabronione, położył się na kurtce, odpoczywając od upału, Bajdoły i Binga. Jakiś poprzedni wandal zostawił postrzępioną gazetę i Bajgór bezwiednie zaczął czytać…
   „Dzięki łańcuchowi pokarmowemu wszystkie stworzenia żyjące w lesie mają pożywienie. Drzewa i inne rośliny dostarczają owoców, orzechów i jagód, które zostają zjedzone przez owady. Owadami natomiast żywią się zwierzęta, padające z kolei łupem drapieżników. Gdy giną zwierzęta i rośliny, bakterie i grzyby rozkładają ich szczątki, a zawarte w nich składniki stają się nawozem dla gleby”…
   - I kółko się zamyka - pomyślał Bajgór. Znajdował się w wielkiej jadłodajni. Zostawił ubranie, niechcący, na mrowisku i pobiegł wykąpać swoje ciało.



DZIEŃ 157 – 24 VIII

   Bajdoła i Bajgór ujrzeli na promenadzie dosyć długą kolejkę. Pomyśleli – przypłynęły świeże ryby – ale okazało się, że ludzie kupują kamyki z plaży, na których młody brodacz wypisywał imiona i rysował śmieszne rysuneczki.
   Bajgór wyjął z kieszeni dwa piękne kamienie, które znalazł rano i stanęli w kolejce…



DZIEŃ 158 – 25 VIII

   Bajdoła nagle zachichotała.
   - Pomyślałam w tej chwili… Gdyby ktoś nagle przeniósł tych wszystkich golasów na plac dużego miasta.
   - Najlepiej podczas uroczystej wojskowej defilady z orkiestrą i z głową państwa - dodał Bajgór.







DZIEŃ 159 – 26 VIII

   Bajgór po długim pływaniu nie mógł zasnąć i Bajdoła opowiedziała mu bajkę na dobranoc…
- Jeden z dwóch ostatnich kretów w mieście, wyrzucony chemicznym świństwem z ogródków działkowych, błąkał się pod zabetonowaną ziemią w poszukiwaniu korzonków i powietrza. Pewnego dnia udało mu się przebić do kanału kanalizacyjnego, ale przegoniły go stamtąd szczury. Przedzierał się dalej. Pod asfaltową ulicą Zieloną spotkał drugiego ledwo zipiącego kreta. Objęli się jak starzy przyjaciele i powspominali swoje najlepsze kopce wśród pachnącej ziemi. Postanowili przedzierać się razem, ale zdawali sobie sprawę, że to ostatnie godziny ich kreciego życia. Nagle ten pierwszy wpadł na pomysł, żeby zemścić się przed śmiercią na ludziach… „Nad nami jest na pewno jakiś obrzydliwy drapacz chmur. Jeśli przekopiemy pod nim ze dwieście korytarzy, to te cholerstwo na pewno się zawali”… Drugi kret wyszeptał „hurra” i zaczęli resztkami sił drążyć tunele… Następnego dnia czytelnicy miejscowej gazety przeczytali: „Przy ulicy Zielonej z niewyjaśnionych przyczyn zapadł się kiosk z gazetami!”… Tak zginęły ostatnie krety w naszym mieście.



DZIEŃ 160 – 27 VIII

   Zauważyli, że plażowicze – co ranek – wracają dokładnie do tych samych miejsc, odnawiają swoje grajdołki, a gdy ktoś inny zajmie ich terytorium, warczą groźnie i przeganiają intruzów.



DZIEŃ 161 – 28 VIII

   Bajdoła i Bajgór leżeli na piasku, patrząc na wspaniałe rzeźby z chmur, zmieniane bezustannie przez wiatr od morza.
   Milczeli, bo co można powiedzieć o dziełach sztuki stworzonych przez Wielką Tajemnicę.





DZIEŃ 162 – 29 VIII

   Morze aż do plaży było zamglone, ale nad Bajgórem, który siedział na wysokiej wydmie, świeciło słońce. Za plecami świergotał skowronek i wydawało mu się to wszystko nierealne i bajkowe. Z mgły wyłoniły się trzy figurki idące brzegiem. Była to rodzina – mama, tata i dziecko, a przed nimi biegł zwierzak. Bajgór pomyślał, że to biały miniaturowy pudelek, ale stworzenie dreptało na dwóch nogach i  najwyraźniej uciekało przed ludźmi. Była to mewa ze złamanym skrzydłem. Nie zbaczała, biegła na wprost w jakimś obłędnym transie.
   Rodzina i ptak zniknęli Bajdołowi we mgle.
   - Może jej pomogą? - pomyślał.
   Skowronek zamilkł.
   - Tylko jak można pomóc mewie ze złamanym skrzydłem, która już jest skazana na śmierć? - spytał zamglonego morza i wrócił do Bajdoły, żeby jej o tym nie opowiedzieć.



DZIEŃ 163 – 30 VIII

   Poszli pożegnać się z morzem. Bajdoła wymyśliła, że najlepszym na to miejscem będzie latarnia morska, nieużywana od lat i przeznaczona dla turystów.
   Byli zdyszani wchodzeniem i schodzeniem po krętych schodach.
   Bajgór wysapał:
   - Było to najbardziej męczące pożegnanie, jakie przeżyłem.
   Na dole spotkali parę staruszków ze spanielem, którym musieli opowiedzieć, jak tam jest na górze.
   - A gdzie wasz jamnik? Nic mu nie jest? - spytała zaniepokojona staruszka.
   - W porządku. Pilnuje bagaży. Ma za krótkie nogi na takie schody - odpowiedziała Bajdoła z uśmiechem i pogłaskała spaniela, który pomerdał przyjaźnie ogonem.







DZIEŃ 164 – 31 VIII

   Byli trochę zmęczeni tym długim odpoczywaniem i z radością przywitali dzień, kiedy trzeba się pakować i wracać na swoje śmieci.
   Bingo oszalał biegając wokół walizek, a w pociągu niecierpliwie wypatrywał końcowej stacji, aby pociągnąć ich do domu Bajdoły, gdzie z rozkoszą zwinął się w swoim ukochanym koszu.
   A Bajdoła i Bajgór głęboko wciągnęli do nosów znajomy zapach.



DZIEŃ 165 – 1 IX

   Nie wychodząc przez cały dzień, jedli, słuchali muzyki, czytali i prawie nic nie mówili…
   A jamnik Bingo spał i spał, jakby chciał zapomnieć o długich męczących nadmorskich spacerach. Tylko wieczorem poprosił, żeby go wyprowadzić do podwórkowej ubikacji, gdzie obsikał granice swojego terytorium.



DZIEŃ 166 – 2 IX

   - Mogłam się utopić - wspominała sierpień Bajdoła. - A przecież podobno życie zrodziło się w wodzie.
   - A, to dlatego codziennie myjesz głowę - powiedział Bajgór, który od kilku miesięcy też zaczynał dzień od mycia głowy.



DZIEŃ 167 – 3 IX

   Bajdoła wyjęła ze skrzynki na listy trzy reklamy supermarketów, jedną reklamę najlepszego hydraulika w mieście oraz kopertę z LISTEM SZCZĘŚCIA z nakazem przepisania go dziesięć razy i wysłania kopii do najbliższych przyjaciół. Bajdoła przepisała i dała wszystkie dziesięć LISTÓW SZCZĘŚCIA Bajgórowi, bo innych przyjaciół raczej nie miała…
   Bajgór tego dnia znalazł na ulicy całe sto złotych, za które kupił Bajdole butelkę hiszpańskiego wina i żółte rajstopy.

DZIEŃ 168 – 4 IX

   Bajgór ni stąd ni zowąd zaczął mówić po łacinie:
   - HABENT SYA FATA LIBELI! UTINAM FALSUS VATES SIM! PER ME LICET!...
   - To znaczy? - Bajdoła domagała się tłumaczenia.
   - Nie pamiętam. Tylko to wbił mi do głowy mój łacinnik.
   - Już wiem, kto zabił łacinę. Jutro masz kupić słownik i przetłumaczyć mi to!
   - Chyba mam w domu , w drugim rzędzie książek.
   - Więc nie dostaniesz kolacji, zanim tego nie przetłumaczysz.
   - Dobrze, dobrze, już idę po ten słownik. Cholera, że też mnie podkusiło, żeby się popisywać łaciną!
   I Bajgór poszedł do swojego domu po słownik.
   A ponieważ go nie znalazł, wrócił do Bajdoły dopiero rano.



DZIEŃ 169 – 5 IX

   W okolicy grasowali złodzieje i gdyby nie jamnik Bingo, który pod nieobecność Bajdoły udawał wilczura, na pewno jej siedziba byłaby ograbiona, jak mieszkania sąsiadów, którzy też kupili sobie jamniki i Bingo miał całą sforę kumpli. Przewodził im oczywiście.



DZIEŃ 170 – 6 IX

   - Nie wiem dlaczego, ale wczoraj czułam się tak samotnie, jakbym tylko ja była na tej planecie – powiedziała Bajdoła nie patrząc na Bajgóra.
   - O, naszą samotność musimy polubić. Ale dobrze, że nieraz wynajmujemy ją innym ludziom…
   - Tak, czasem aż za bardzo – dokończyła Bajdoła , a jej oczy już się śmiały.








DZIEŃ 171 – 7 IX

   Na działce, obok poletka pani Bernadetty, wśród drzew owocowych, stał duży kadłub jachtu, przykryty plandeką.
   - To Arka Noego, pani Bernadetto? - zażartował Bajgór.
   - Och, to żaglówka pana Bolesława. Zbudował ją jakieś dziesięć lat temu dla syna, w nadziei, że ten zabierze go w podróż po morzach i oceanach. Ale syn został złodziejem samochodów i siedzi w kozie. Pan Bolesław leży od roku w szpitalu, a ten statek sprzedał właścicielowi masarni. Niestety, nie można go stąd wyciągnąć i spuścić na wodę, bo trzeba byłoby wyciąć kilkadziesiąt drzew i zburzyć kilka ogrodzeń. A na to nie chcą się zgodzić władze ogródków działkowych… Taka to i Arka Noego, panie Bajgórze - powiedziała pani Bernadetta i zagrabiła kopczyk kreta.



DZIEŃ 172 – 8 IX

   Bajdoła postawiła na stole duży bukiet ostatnich zielonych liści, aby przygotowali się do pożegnania lata.
   Ale bukiet zasłaniał siedzącego Bajgóra i Bajdoła zmuszona była do postawienia liści na balkonie, gdzie zostały wywiane w świat przez porywisty przedjesienny wiatr.



DZIEŃ 173 – 9 IX

   Bajgór miał swoją ulubioną księgarnię-antykwariat „FENIKS”, w której pracował jego ulubiony księgarz, zwany przez niego Bajpisem. Mogli godzinami rozmawiać o książkach… Niestety ten wspaniały fachowiec był uczulony na kurz. Usiłował wyleczyć się z tego na tysiące sposobów – był nawet u najsłynniejszego znachora od uczuleń. Nie wyleczył się.
   Tak jak Bajgór nie wyleczył się z kupowania książek, które zalegały wszystkie ściany i każdy kąt jego mieszkania.
   Na szczęście Bajdoła też nie mogła żyć bez książek i powoli Bajgór przesączał swój księgozbiór do domu Bajdoły, na zasadzie naczyń połączonych.



DZIEŃ 174 – 10 IX

   Podczas ich cotygodniowej wędrówki za miasto, przy polnej drodze, zupełnie znienacka, wyłonił się drewniany wiatrak o postrzępionych ramionach. Byli tak zaskoczeni jego widokiem, że wydali jednocześnie okrzyk:
   - Jezus Maria!
   Wiatrak stał zrujnowany, jak ogromny strach na wróble i tylko uszczęśliwiony jamnik Bingo zaszarżował na kilka polnych myszy.
   - Nie jestem już Don Kichotem - powiedział Bajgór i wyciągnął za rękę Bajdołę z tego przygnębiającego pola. Bingo pobiegł za nimi niechętnie.



DZIEŃ 175 – 11 IX

   Ludzie są przeświadczeni, że w życiu trzeba walczyć o swoje, aby wymościć się na tym świecie jak najwygodniej…
   Bajdoła i Bajgór byli pacyfistami i dlatego często obrywali podczas tych wojen.
   Ale nieraz, kiedy Bajgór wkurzył się na świat, wokoło latały drzazgi.
   A nie daj Boże spotkać Bajdołę wściekłą na współmieszkańców Ziemi.



DZIEŃ 176 – 12 IX

   Bajgór przyznał się Bajdole, że w latach młodości pisał dziennik.
   - Przestałem, kiedy moja matka, niby przypadkiem, przeczytała o moich wymyślonych wyczynach miłosnych.
   - Wymyślonych!  - prychnęła Bajdoła.
   - O, wymyślone są najrozkoszniejsze.









DZIEŃ 177 – 13 IX

   Pili ajerkoniak przy migotliwej świecy i Bajdole zebrało się na myślenie o czasie:
   - Siedzimy sobie tutaj, popijamy, czujemy na sobie nasze ubrania i dotyk foteli. Istniejemy. Trwamy w czasie. T e r a z ! Trwamy?... Taśma się przesuwa. Nic się nie kończy i nic się nie zaczyna. Połykamy czas teraźniejszy, który zmienia się w przeszłość. A przyszłość? To przepaść, która stale się odsuwa. Ale kiedyś w nią wpadniemy. I skończy się nasz czas…
   - Tak. Masz odwrócony rower, siodełkiem na ziemi, puszczasz koła w ruch i dotykasz wirującej opony palcem. To jest nasze istnienie - wymyślił Bajgór i nalał do kieliszków gęsty alkohol.
   - Cholera, kiedyś złamałam sobie w ten sposób palec. O, ten… - dokończyła Bajdoła.
   A potem zaczęli planować w rozkosznym rauszu jutrzejszy dzień.



DZIEŃ 178 – 14 IX

   Bajdoła leczyła się po jajecznym pijaństwie, więc Bajgór pojechał z kumplem Bajwodą na grzyby.
   Jadąc rozklekotanym samochodem, ustalili, że CZAS TERAŹNIEJSZY nie istnieje, CZAS PRZYSZŁY wpada przez przednią szybę, a CZAS PRZESZŁY  ucieka w lusterkach…



DZIEŃ 179 – 15 IX

   - Lubię kwiaty - mówiła Bajdoła - ale smutno mi, że skazane są na wycięcie jak zwierzęta rzeźne. Kwiaciarnie przypominają sklepy mięsne!
   - Wszystko to, co otrzymało życie, skazane jest na śmierć. Tyle razy o tym mówiliśmy - przypomniał Bajgór i przyrzekł sobie, że odtąd będzie przynosił Bajdole kwiaty w doniczkach. Ale wiedział, że o tym zapomni.





DZIEŃ 180 – 16 IX

   Bajgór, słysząc od Bajdoły o haniebnym napadzie na staruszkę, powiedział:
   - Tych bandytów trzeba by zamknąć ze słoniami! Słonie szanują swoje stare kobiety. To one przewodzą stadom…
   - Bo najlepiej pamiętają szlaki do wodopojów - przypomniała sobie Bajdoła.



DZIEŃ 181 – 17 IX

   Bajgór, zupełnie przypadkiem, mógł stać się sławny. Idąc zamyślony ulicą, natknął się na reportera telewizyjnego, który zapytał go, co sądzi o obecnym układzie politycznym. Zaskoczony Bajgór zaczął opowiadać o bezdomnych ludziach, psach porzuconych w lesie, męczonych kotach przez bachorów. Dorzucił o niesprawiedliwości wobec emerytów, a także niepełnosprawnych i ludzi dotkniętych autyzmem oraz na końcu wyszedł z inicjatywą zbierania pieniędzy dla nich wszystkich.
   Reporter nie potrafił pohamować wściekłości, kazał wyłączyć kamerę i poszedł szukać innego obiektu wywiadu.



DZIEŃ 182 – 18 IX

   Bajdoła była niepocieszona, że jej ulubiony listonosz, który zawsze uśmiechał się do  niej i nazywał „panią Bajeczką”, poszedł na emeryturę.
   Spotkała go dzisiaj w sklepie spożywczym ubranego w żółty sweter i w dżinsy.
   - Muszę pani wyznać, pani Bajeczko, jestem szczęśliwy, że nie muszę się już uśmiechać do ludzi jak idiota i wysłuchiwać cudzych kłopotów - powiedział i tylko jego oczy śmiały się jak dawniej.



DZIEŃ 183 – 19 IX

   Była pełnia Księżyca i Bajgór nie mógł zasnąć. Na szczęście miał w domu RUM SENORITA, który dolał do nocnej herbaty, wypił i sennymi skokami dobrnął do rana.

DZIEŃ 184 – 20 IX

   Przez kratkę wentylacyjną wleciał do kuchni ogromny trzmiel. Bajdoła, uciekając w panice, uderzyła się boleśnie w łokieć. Zamknęła z hałasem drzwi i czekała na Bajgóra, który dopiero po godzinie zarejestrował w mózgu alarm. Wsiadł do taksówki i po kilku minutach był przy wystraszonej Bajdole.
   - Tam może być cały rój! - zawołała.
   Ale w kuchni był tylko trzmiel samotnik. Bajgór dopiero po długim polowaniu uwięził zmęczonego owada w szklance, którą przykrył broszurą „Wypieki Wielkanocne”… Zresztą uwolnił go zaraz, wypuszczając przez okno.
   Potem zajął się obolałym łokciem Bajdoły.



DZIEŃ 185 – 21 IX

   Bajgór wymyślał zawsze coś zwariowanego w miesięcznicę poznania Bajdoły. Na wrześniową kupił trzy (dla Binga ulgowy) bilety I klasy na nocny pociąg, jadący nad morze. I pojechali…
   Rano pospacerowali po pustej plaży, rzucając do morza płaskie kamyki, a na siebie mokry piasek. Potem zjedli szaszłyki w pustym bistro, przeprowadzili staruszkę przez ulicę, a w południe wsiedli do powrotnego pociągu.
   Bo czekało na nich codziennie życie, trochę mniej zwariowane.
   Ale wieczorem jeszcze poszli do Wesołego Miasteczka, gdzie przeglądali się w krzywych lustrach.



DZIEŃ 186 – 22 IX

     Gęsta mgła otuliła miasto i zmniejszyło się do dziesięciometrowego koła. Idąc po tym zawężonym świecie, Bajgór natknął się na Bajdołę dźwigającą dwie siatki pełne zakupów. Wchłonął ją do swojego mlecznego kręgu i zaprowadził bezpiecznie do domu.






DZIEŃ 187 – 23 IX

   Bajdoła nie lubiła jesieni, bo przypominała jej, że niedługo przyjdzie zima. Była człowiekiem słońca, jasności i ciepła. Kochała kolor pomarańczowy i uwielbiała być dotykana ciepłą dłonią mężczyzny.
   Nienawidziła bieli, futer i puchowych kurtek, nie umiała jeździć na nartach, a w zimie najchętniej nie wychodziłaby z domu.
   Ale Bajgór prawie codziennie jej przypominał, że po każdej zimie przychodzi wiosna, a po wiośnie lato.
   - Nie lubię także jesieni za to, że mi odbiera lato - odpowiadała Bajdoła.



DZIEŃ  188 – 24 IX

   - Och, Bajgórze, nieraz chce mi się wyć. Jak wilkowi do księżyca - wyznała Bajdoła, będąca w nienajlepszym nastroju.
   Bajgór zaczął ją pocieszać.
   - Są chwile, kiedy każdemu chce się wyć, ale się wstydzi i nie za bardzo ma gdzie. Na każdym rogu ulicy powinny być postawione kabiny dźwiękoszczelne, aby wszyscy sfrustrowani mogli się nakrzyczeć i pokląć do woli. Wiesz, muszę ten pomysł podsunąć Bajwodzie. On lubi robić dziwne interesy; może sprzeda swoje nieurodzajne pole i zainwestuje w budki do krzyczenia.
   Po takim gadaniu Bajdoła musiała się roześmiać i wrócił jej dobry nastrój.



DZIEŃ 189 – 25 IX
   Lekko zamroczony Bajbas mamrotał, siedząc na parkowej ławce niecały metr od Bajgóra:
   - Świat ludzki zbudowany jest jak ciało człowieka. Każda komórka ma jakiś wpływ na sąsiednie komórki i pośrednio na całość społeczności… Oderwana komórka ginie!... Ale może być zastąpiona inną, podobną… Kto to, cholera, wymyślił? - dokończył Bajbas, który nawet chodził kiedyś do szkoły i to stosunkowo długo. - No, kto to wymyślił? - domagał się odpowiedzi.
   - Ty - odpowiedział Bajgór i zaprowadził Bajbasa do jego domu.




DZIEŃ 190 – 26 IX

   Niekiedy Bajdoła klasyfikowała ludzi jak grzyby: smakowity, jadalny, jadalny-niesmaczny, lekko trujący, trujący, śmiertelnie trujący… 
   - A jakim grzybem jestem ja? - spytał Bajgór, który bardzo dobrze znał się na grzybach.
   - Ty? - zastanowiła się Bajdoła. - Jesteś borowikiem szatańskim!
   - Och, ty pieprzniku jadalny, czyli kurko…
   - Zaraz cię wyrzucę z mojego domu - użyła ostatecznej broni Bajdoła.



DZIEŃ 191 – 27 IX

   Bajdoła opowiedziała swój sen:
   - Zbudowaliśmy szałas obok toru kolejowego z przezroczystych gałęzi, bo była jesień. Ludzie jadący pociągiem patrzyli chciwie na naszą miłość, rzucali w nas ogryzkami i pokazywali nam języki. I wiesz, co się stało?
   - Pociąg wykoleił się i zwalił do rowu - zaśmiał się Bajgór.
   - Skąd wiesz?!
   - Bo ja miałem niedawno podobny sen, tylko że kochaliśmy się właśnie w tym pociągu.



DZIEŃ 192 – 28 IX

   Bajgór przypomniał sobie wczorajszy sen Bajdoły, kiedy jadąc pociągiem, spojrzał na samotnie stojący dom na szczerym polu. Przez lata miliony oczu podróżnych przewiercały go na wylot; bezwiednie, bez ciekawości, z nudów…
   - Już dawno powinien rozlecieć się na kawałki! Nie chciałbym mieszkać w takim domu - powiedział do siedzącego obok nieznajomego, który na szczęście spał i śnił o zupie pomidorowej z ryżem.







DZIEŃ 193 – 29 IX

   - Gdybyśmy mieli wehikuł czasu, to gdzie chciałabyś się przenieść? - spytał Bajgór Bajdołę podczas spaceru wśród spadających liści.
   - Do wczorajszego dnia - odpowiedziała bez namysłu Bajdoła. – Może lepiej pilnowałabym wisiorka z agatu.
   - Zgubiłaś?!... Ten ode mnie?
   - Wiem, że nigdy mi tego nie darujesz.
   - Daruję. Podaruję ci jutro nowy.



DZIEŃ 194 – 30 IX

   - Gdyby tak ktoś nas słuchał, byłby pewny, że jesteśmy wariatami i żyjemy w urojonym świecie - powiedziała Bajdoła po jakiejś groteskowej dyskusji na niby.
   - Wszyscy ludzie żyją w urojonym świecie. I ktoś tam sobie chichocze, patrząc, wcale nie patrząc, na naszą zimną kruszynkę latającą wokół lampeczki ze słońca.
   I Bajgór był przez moment pewny, że tak jest naprawdę. A Bajdoła przyznała mu rację, ale po pewnym czasie.



DZIEŃ 195 – 1 X

   Podczas spaceru Bingo zwariował z miłości na widok chudego kundla, mimo że przybłęda był tej samej płci. Jamnik z rodowodem szalał z rozkoszy, biegając wokół wybranka o sierści jesiennego błota i usiłował polizać mu nos… Bajdoła nie była wrogo nastawiona do homoseksualistów, ale z niepokojem patrzyła na godowy taniec swojego psa. Już zaczęła się bać, że będzie musiała przygarnąć obcego kundla (bo bardzo kochała Binga), gdy ten machnął dwa razy ogonem, warknął ostrzegawczo i dostojnie pomaszerował w stronę sklepu spożywczego, gdzie kierowniczka codziennie dawała mu kawałek przeterminowanej kiełbasy. Bingo patrzył tęsknie, trzymany na uwięzi…
   Bajdoła odetchnęła.
   Wieczorem kazała szukać Bajgórowi jakiejś rasowej suczki dla Binga i była wściekła, że Bajgór ryczy z tego powodu ze śmiechu.


DZIEŃ 196 – 2 X

   Bajdoła nie lubiła hektarowych hipermarketów, gdzie trzeba jeździć po zakupy ciężarowym samochodem. Wolała małe sklepiki, w których można nie dopłacić grosika, uśmiechać się do woli i pytać o zdrowie sprzedawczynię.
   Dzisiaj, mając więcej czasu i ochotę na demonstrację, zabrała Bajgóra do supermarketu POTĘGA, wzięła największy wózek i kupiła jedno pudełko zapałek – ku uciesze wszystkich pchających wyładowane po brzegi ciężarówki.
   Bajgórowi bardzo się to podobało, zwłaszcza, że miał gotowy prezent dla Bajbasa, który palił papierosy i zawsze prosił ludzi o ogień.



DZIEŃ 197 – 3 X

   - Wiesz, Bajgórze, co jest dla mnie symbolem wolności?
   - Ja?
   - Moja różowa łazienka. Mogę w niej robić, co tylko zechcę - wyznała Bajdoła.
   - Oczywiście, jeśli jest zamknięta - dodał Bajgór.



DZIEŃ 198 – 4 X

   Bajdole śniło się, że dostała ogromny spadek po jakiejś ciotce  i do końca życia nie musiała już zarabiać. Ale ponieważ nie umiała żyć w lenistwie, pracowała dalej, a swoje pensje ofiarowywała matkom, które urodziły nieślubne dzieci.



DZIEŃ 199 – 5 X

   Bajgór kilkanaście razy czytał „Przypadki Robinsona Kruzoe”, ale za każdym razem przerywał w momencie, kiedy zjawiał się Piętaszek.
   Dopiero Bajdoła wyjaśniła mu ten przypadek:
   - Każdy marzy o bezludnej wyspie. Ale co to za bezludna wyspa, na którą przybywa jeszcze jeden człowiek?



DZIEŃ 200 – 6 X

   - Wyobraź sobie, zawsze rano myślę, jak zarobić więcej pieniędzy, ale wieczorem okazuje się, że mam ich mniej - wyznał Bajgórowi Bajwoda znajomy Bajgóra od zawsze, który nigdy nie miał kłopotów z pieniędzmi, bo najczęściej nie miał ich w ogóle; a jeśli miał, wydawał je natychmiast, wszystko jedno na co.



DZIEŃ 201 – 7 X

   Bajdoła chciała tego dnia być sama i pojechała autobusem do lasu. Siadła na zeschłych liściach pod dwustuletnim dębem i podniecona słuchała, jak obejmując korzeniami, kocha się z Ziemią i sieje obficie żołędzie…
   Kilka miesięcy temu, pod tym dębem, kochała się z Bajgórem jak szalona, ale liście, na których teraz siedziała, szumiały wtedy wysoko na gałęziach.



DZIEŃ 202 – 8 X

   Bajdoła postanowiła wreszcie wyrzucić swoje nieużywane już buty. Starannie segregowała je przez całe przedpołudnie, ponieważ każda para przypominała różne zdarzenia z jej życia i dumała nad nimi jak nad starymi fotografiami. Po południu Bajgór zastał ją siedzącą na podłodze obok stosu butów.
   - Podpalasz je? Przynieś ci zapałki z kuchni?
   - Nie. Myślę, że jeszcze się przydadzą - odparła poważnie i przeznaczyła do wyrzucenia tylko popielate czółenka, które miała na nogach pewnego okropnego dnia; tak okropnego, że nigdy w życiu nie opowiedziałaby o nim Bajgórowi.









DZIEŃ 203 – 9 X

   Gdyby Bajgór odkładał co miesiąc pewne kwoty, za jakieś trzy lata mógłby kupić samochód, ale doszedł do wniosku, że zupełnie wystarczy Bingo, którego trzeba wyprowadzać na spacer i raz na miesiąc iść z nim do weterynarza na przegląd.



DZIEŃ 204 – 10 X

   Siedzieli pod powaloną przez huragan sosną.
   - Powiedz mi - zaczęła Bajdoła - dlaczego tak jest, że na świecie jest prawie trzy miliardy facetów i nagle kobieta dostrzega jakiegoś jednego niedołęgę i dech zapiera jej w piersi?
   Bajgór wziął to do siebie i udając wściekłego, powiedział bez sensu:
   - A ty masz płaską pupę!...
   Co nie było prawdą. Tak jak nie było prawdą, że Bajgór był niedołęgą.



DZIEŃ 205 – 11 X

   Bajgór bał się panicznie niektórych pomysłów Bajdoły.
   - Jak to jest, kiedy człowiek skacze z samolotu, leci jak kamień w przepaść i ratuje go kawałek płótna - powiedziała rozgorączkowana Bajdoła, która przeczytała afisz reklamujący KURS SPADOCHRONOWY DLA POCZATKUJĄCYCH.
   - Zapisz się na ten kurs - zaryzykował Bajgór i zaraz odetchnął.
   - Chyba żartujesz. Wiesz dobrze, że umarłabym ze strachu w połowie drogi do ziemi. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy patrzę z mojego dziesiątego piętra w dół…
   Po chwili dodała:
   - Ale nieraz mnie ciągnie, przyznam. Jestem ciekawa, jak to jest, kiedy leci się do śmierci.






DZIEŃ 206 – 12 X

   Bajgór wyczytał, że szkielet człowieka liczy dwieście sześć kości. Zapamiętał tę liczbę, chociaż do niczego nie było mu to potrzebne.
   Ale wieczorem zajrzał do zeszytu, gdzie wszystko, co ważne, notował i okazało się, że to ilość dni życia obok Bajdoły.



DZIEŃ 207 – 13 X

   Na biurku Bajgóra, na samym rogu, stał wielki słój, spadek po babci. Były tam,  prawie wszystkie, jego zużyte długopisy.
   - Po co to trzymasz? - spytała Bajdoła, która pisała wiecznym piórem.
   - Tam były słowa, które wypuściłem z mózgu.
   - Taki cmentarz?
   - Taki cmentarz…



DZIEŃ 208 – 14 X

   - Jesteś moim aniołem stróżem? - spytała znienacka Bajdoła.
   - No pewnie… - zawahał się Bajgór.
   - To dlaczego w takim razie wokół ciebie taka chmara diabełków?
   - Wolę mieć ich na oku, gdy namawiają cię do złego - zaśmiał się Bajgór i dał jednemu z nich w ucho.



DZIEŃ 209 – 15 X

   Bajdoła narzekała, że dostaje za mało listów, więc Bajgór napisał do niej piękny, długi list pełny miłości, przyjaźni i słońca. Ale ponieważ była niedziela, nie można było kupić znaczka. Wrócił więc do domu, znalazł swój klaser z dzieciństwa, wybrał najładniejszy znaczek z Monaco i nalepił go na kopertę…
   List ten do Bajdoły nigdy nie dotarł i nie uwierzyła, że został napisany. Więc Bajgór napisał go jeszcze raz w obecności Bajdoły. Ale to nie było to samo.


DZIEŃ 210 – 16 X

   Bajdoła często kładła na nocnym stoliku skórkę z pomarańczy.
   - Po prostu lubię zapach pomarańczy, nie wolno? - mówiła za każdym razem, uprzedzając komentarze Bajgóra.
   - Sto razy wolę zapach twojej skóry - twierdził zawsze Bajgór i Bajdole było naprawdę miło.




DZIEŃ 211 – 17 X

   Bajgór spotkał siedzącego na ławce Bajbasa, który jadł z puszki filety śledziowe w sosie pomidorowym.
   - Chcesz spróbować? - spytał Bajbas.
   - Nie, dziękuję.
   - Gardzisz?
   - Nie, ale nawet nie mam  czym jeść.
   - Nie ma sprawy. Dam ci  moją łyżkę…
   I Bajgór musiał zjeść kawałek fileta śledziowego, żeby nie obrazić Bajbasa.



DZIEŃ 212 – 18 X

   Bajgór już ze sto razy rzucał palenie. Wreszcie miał dosyć, kiedy zaczął się dusić po wypaleniu trzech paczek papierosów. Wymyślił sposób: kupił zeszyt i chodząc po znajomych,  zaczął zbierać zakłady…
   - Rzucam palenie, zakładasz się?
   Prawie wszyscy zapisywali duże nawet kwoty do bajgórowego zeszytu i byli pewni, że facet, który odpala papieros od papierosa, musi przegrać.
   Bajdoła była świadkiem, że Bajgór naprawdę przestał palić.
   Ale i tak nie dostał od znajomych ani grosza, bo nikt mu nie wierzył, że nie popala ukradkiem, chowając się przed Bajdołą i przed innymi ludźmi.





DZIEŃ 213 – 19 X

   Bajdoła, patrząc codziennie na swoją twarz w lustrze, zaklinała ją:
   - Możesz się nie starzeć? Proszę!
   A twarz puszczała do niej figlarnie oko.



DZIEŃ 214 – 20 X

   Bajgór, zupełnie przypadkiem, w kopercie ze świadectwem ukończenia 3 klasy szkoły muzycznej, znalazł swój rysunek przedstawiający Indianina na koniu.
   I nagle spłynęły z tamtych czasów niemiłe obrazy…
   W dniu, w którym narysował Indianina, dostał – pierwszy i ostatni raz – straszne lanie za to, że ukradł mamie z portmonetki dwa złote.



DZIEŃ 215 – 21 X

   Bajgór tego dnia zrobił Bajdole niespodziankę. Wieczorem zgasił elektryczne oświetlenie, zapalił kilka świec i na tle białej ściany urządził TEATR CIENI.
   Bajdoła siedziała urzeczona z kieliszkiem dobrego wina i słuchając delikatnej muzyki, patrzyła na sceny początku i końca świata, które stworzył Bajgór tylko dla niej. Tylko dla niej!



DZIEŃ 216 – 22 X

   Tej nocy Bajdoła nie mogła zasnąć i usiłowała wyobrazić sobie człowieka, który wymyślił powiedzenie: A KTO DAJE I ODBIERA, TEN SIĘ W PIEKLE PONIEWIERA…
   Gruby – chudy, młody – stary, blondyn – szatyn, głupi – mądry, bogaty – biedny, pijak – abstynent, rozpustnik – cnotliwy?...
   - Na pewno nie ma go już na świecie - pomyślała i zamiast liczyć barany, aż do zapadnięcia w sen, układała różne powiedzonka, o których i tak się nikt nie dowiedział. Nawet Bajgór.


DZIEŃ 217 – 23 X

   Bajdoła stłukła szybę w drzwiach, kiedy zbyt gwałtownie zamykała kuchnię. Kazała Bajgórowi wymierzyć otwór i biec do szklarza, bo drzwi bez szyby wyglądały okropnie.
   Bajgór wrócił po sześciu godzinach z jeszcze mokrym pejzażem namalowanym na sklejce przez jego kolegę Banka. Przedstawiał zachód słońca na ukwieconej łące. Po pół godzinie burzliwej dyskusji Bajdoła pozwoliła wprawić obraz w drzwi do jej królestwa.



DZIEŃ 218 – 24 X

   Bajbas usprawnił znaleziony wózek dziecięcy i postanowił zbierać makulaturę na skalę przemysłową.
   - Z tego mogą być duże pieniądze - powiedział Bajgórowi i poprosił go, aby znalazł u siebie trochę niepotrzebnego papieru.
   Bajgór złożył na korytarzu stertę nieaktualnych gazet oraz swoje maszynopisy: wykorzystane i takie, które nigdy nie będą wykorzystane.
   - Nie szkoda ci? - spytał trochę zakłopotany Bajbas.
   - Nie mam dzieci. To wszystko i tak wyląduje na śmietniku - powiedział wcale nie smutny Bajgór i poszedł do Bajdoły.
   Jeszcze tego samego dnia Bajbas sprzedał gazety w skupie makulatury, a maszynopisy w bibliotece miejskiej, nawet za niezłą sumę, wmawiając dyrektorce, że znalazł te utwory na wysypisku śmieci.














DZIEŃ 219 – 25 X

   Padał deszcz. Bajdoła spieszyła się do Bajgóra, więc skróciła sobie drogę przez wiadukt, po którym nie lubiła chodzić, bo miał pełno dziur i kiedyś złamała tam obcas. Na wiadukcie deszcz zacinał; zmoknięta jak kura, prawie biegła. Mijając spieszących się ludzi, zdziwiła się, że nie patrzą pod nogi, tylko w przestrzeń, jakby chcieli zobaczyć w dali pogodne niebo. A ona, patrząc na nich, potknęła się o coś. Na wiadukcie leżał skulony chłopiec w samej koszuli. Bajdoła, nie namyślając się, zdjęła białą kurtkę, którą dostała wczoraj od Bajgóra i przykryła leżącego. Krzyknęła do ludzi, aby zajęli się chłopcem i pobiegła do budki telefonicznej zadzwonić po pogotowie. Telefon miał wyrwaną słuchawkę. Więc pędem wróciła na wiadukt…
   Było na nim pusto. Zniknęli wszyscy spieszący się ludzie, bo odjechał już pociąg.
   Bajdoła stała wstrząśnięta i wściekła na cały świat, przemoknięta do suchej nitki. Nagle – na końcu wiaduktu – ujrzała Bajgóra ze swoim wielkim parasolem. Jakby spadł z zachmurzonego nieba.
   Nie lubił czekać na Bajdołę i wyszedł jej naprzeciw, aby powiedzieć, jak bardzo za nią tęskni.



DZIEŃ 220 – 26 X

   Wchodząc do przedpokoju, Bajdoła nie chciała wierzyć własnym oczom: na wieszaku wisiała jej biała kurtka. Więc wczorajsze zdarzenie było snem?
   Bingo zaszczekał radośnie. To przychodził Bajgór…
   - Cześć! - przywitał Bajdołę. - Nie bój się, to nie duch twojej kurtki. Znalazłem ją na przystanku tramwajowym koło dworca i przyniosłem.
   Jeszcze długo w nocy zastanawiali się, skąd kurtka znalazła się na przystanku tramwajowym.









DZIEŃ 221 – 27 X

   Rano Bajdoła zauważyła, że kurtka jest zupełnie nowa, bez śladu deszczu i błota – prosto z Nieba. Cichutko podeszła do śpiącego jeszcze Bajgóra, pocałowała go delikatnie w policzek i w tym momencie spłynęła na nią pewność, że już nigdy nikogo na świecie nie będzie tak kochała jak tego zwariowanego faceta.
   A Bajgór udawał, że śpi.



DZIEŃ 222 – 28 X

   Bajdoła poprosiła przez telefon Bajgóra, żeby dzisiaj nie przychodził, bo chce być sama. Zaniepokojony Bajgór przybiegł do niej natychmiast.
   - Przyszedłem zabrać Binga do siebie. Żeby ci nie przeszkadzał…
   Ale Bajdole już przeszło i pozwoliła im zostać.



DZIEŃ 223 – 29 X

   Nie mogąc zasnąć, Bajgór stanął przy oknie. Na pustej ulicy zobaczył samotnego człowieka, który zatrzymał się i patrzył w jego oświetlone okno.



DZIEŃ 224 – 30 X

   Elektrownia wyłączyła światło i Bajdoła siedziała na fotelu nieswoja i samotna. Nigdy nie bała się ciemności, ale ta otchłań pustki i ciszy przeraziły ją, bo wyczuła, że jakaś straszna myśl przekrada się do jej głowy. Wstała i po omacku zaczęła szukać zapałek i świecy. Kiedy zapaliła ogień, ta myśl doszła:
   W TEJ SEKUNDZIE UMARŁO NA ŚWIECIE KILKA TYSIĘCY LUDZI!
   Płomyk zamigotał i Bajdoła błagała go, żeby nie zgasł. Ale przeciąg spowodował wchodzący Bajgór. Bajdoła rzuciła mu się na szyję i wyszeptała o swoim przerażeniu. A on powiedział cicho:
   - W tej chwili poczęto także tysiące ludzi.
   I zgasił świeczkę, bo elektrownia włączyła prąd.

DZIEŃ 225 – 31 X

   Wieczorem Bingo przegrał pojedynek koło śmietnika z wielkim szczurem i przestraszony przybiegł do Bajgóra z krwawiącym uchem.
   - Ty się lepiej trzymaj od nich z daleka - powiedział Bajgór, tuląc jamnika. - Szczury podobno przetrwają wojnę atomową.
   A chwilę później Bajdoła zrobiła wojnę Bajgórowi za to, że nie upilnował Binga i pojechała taksówką z osowiałym psem do znajomego weterynarza, chociaż była prawie noc.



DZIEŃ 226 – 1 XI

   Bajgór opowiedział swój długi sen, trochę fantazjując:
   - Wieża górowała nad miastem i idąc do niej, widziałem ją cały czas. Przyciągała; bezwiednie stawiałem kroki. Zatrzymałem się dopiero pod kościołem. Na murku siedziała, jak zwykle, starucha-żebraczka. Modliła się głośno. Wygrzebałem z kieszeni wszystkie pieniądze, jakie miałem i wrzuciłem do pudełka po konserwie. Powiedziała: znowu chce pan wejść na wieżę, kościelny jest przy katafalku, zaraz będzie pogrzeb, bogaty pogrzeb, ustawia dwadzieścia świeczników… Wszedłem do kościoła i poprosiłem kościelnego o otwarcie wieży. Nie chciał, wyjąłem więc nóż. Teraz był posłuszny. Drżącymi rękami wydobył z kieszeni pęk kluczy i długo szukał właściwego. Wreszcie znalazł, ale nie mógł trafić w dziurkę. Odebrałem mu klucze i sam otworzyłem drzwi do mojej wieży. Jęknęły cicho i w tym momencie kościelny osunął się na posadzkę. Nie zabiłem go. Umarł sam. Widocznie przestraszył się i serce nie wytrzymało. Przez chwilę nie wiedziałem, co z nim zrobić, wreszcie zaciągnąłem go do środka i zamknąłem drzwi od wewnątrz. Z trudem wgramoliłem się na górę. Nie miałem odwrotu. Liczyłem schody. Było sześćdziesiąt pięć. Bałem się postawić nogę na ostatnim stopniu, ale żeby dotrzeć na szczyt, musiałem go przekroczyć, więc przekroczyłem… W oddali zobaczyłem mój dom. Miasto u stóp. Wszystko małe, wszystko nieważne. Nawet ksiądz był malutki. Miotał się po placu, szukając kościelnego, który powinien bić w dzwon. Pogrzeb, jak gruba gąsienica, wpełzał już na dziedziniec – czarny prostokąt trumny, a za nim setka kiwających się głów. Postanowiłem skoczyć tuż przed prostokątem. Przekroczyłem barierkę i wtedy zobaczyłem staruchę-żebraczkę. Zadarła głowę do góry, oburącz ściskając puszkę z pieniędzmi. Kiedy usłyszałem jej krzyk, skoczyłem. Leciałem kilka chwil. Ziemia wirowała, przybliżała się, wszystko ogromniało. Ostatnim obrazem z tego lotu był czarny prostokąt trumny. Wyrżnąłem w ciemność i umarłem. Minęło  kilka sekund i znalazłem się w Niebie. Niebo wyglądało tak samo jak Ziemia. Ulice, betonowe domy, samochody. Aniołowie byli bez skrzydeł, w białych szatach. Nie musiałem pracować, dostawałem jedzenie trzy razy dziennie. Po jakimś czasie wolno mi było przechadzać się po długich, białych korytarzach, a nawet po rajskim ogrodzie… Aż pewnego dnia zobaczyłem pogrzeb! Szedł dostojnie ulicą, tuż za płotem ogrodu. Z krzyżem, księdzem, karawanem, wieńcami i żałobnikami. Spytałem anioła, co to ma znaczyć? W Niebie też się umiera? Czyżbym musiał jeszcze raz umrzeć? Nieskończoną ilość razy? Bo przecież czas w Niebie jest nieskończony… Ale anioł wykręcił się, nie odpowiedział, uciekł… Wtedy usłyszałem dzwon i zobaczyłem w oddali wieżę kościoła. Moją wieżę. Patrzyłem na nią godzinami. Znowu ciągnęła mnie do siebie. Wiedziałem, że muszę tam iść…



DZIEŃ 227 – 2 XI

   - Wyobraź sobie - zaczął Bajgór - że na wyspie Bora-Bora żyje para podobna do nas. Właśnie w tej chwili siedzą w domku z liści palmowych i wyobrażają sobie, że gdzieś tam daleko w zimnym kraju jakaś Bajdoła i jakiś Bajgór myślą o nich.
   - Nie widzę tego! - jęknęła Bajdoła.
   Ale po chwili ten obraz z Bora-Bora przypłynął do niej. I zaraz odpłynął.



DZIEŃ 228 – 3 XI

   Bajdoła patrzyła jakiś czas na mecz piłki nożnej w telewizji i starała się zrozumieć sens takiego widowiska.
   - Oczywiście, że jest to mała wojna. Bo ludzie muszą stale udowadniać, że są lepsi od innych - powiedział Bajgór, zaczynając dyskusję.
   - Ale jak można pasjonować się taką groteskową wojną? Bieganie tych dużych chłopców za piłką jest śmieszne.
   - A jeżeli dorośli ludzie ubierają się w jednakowe mundury i strzelają do inaczej ubranych, to nie jest groteskowe?
   Po kwadransie takiej gadaniny zgodzili się, że wszystkiemu winna jest BIOLOGIA.

DZIEŃ 229 – 4 XI

   Bajgór tego dnia poczuł się bardzo biedny i niespełniony. Za pożyczone od Bajwody pieniądze kupił butelkę czystej LUKSUSOWEJ wódki. Siadł smutny przy swoim biurku o lwich łapach, nalał trochę do kryształowego kieliszka po dziadku, podumał, policzył do dwudziestu pięciu i wylał resztę wódki do umywalki. Łyknął z kieliszka, policzył do stu dwudziestu pięciu i poszedł do Bajdoły, która wyczuwając stan Bajgóra, zaparzyła mu duży czajnik wspaniałej jaśminowej herbaty i dała mu małego buziaka.
    Bajgór poczuł się bardzo bogaty i spełniony.



DZIEŃ 230 – 5 XI

   Naprawdę, po każdym wspólnym jedzeniu Bajdoła krzyczała: ZMYWANKO!
   I Bajgór szedł do kuchni zmywać naczynia. Lubił to robić, ale prosił Bajdołę, żeby nikomu o tym nie mówiła.
   - Wstydzisz się?
   - Wstydzę. I Słowo honoru, nie wiem dlaczego.



DZIEŃ 231 – 6 XI

   Bajgór kupił kaganiec. Nie wiadomo dla kogo, bo jamnik Bingo nie ugryzł nawet głupawej świnki morskiej sąsiadów, na którą natknął się kilka razy.
   - Kaganiec? On jest dla wszystkich! - powiedział Bajgór, wieszając go wysoko nad drzwiami, żeby nikt nie mógł dosięgnąć.











DZIEŃ 232 – 7 XI

   Bajdoła i Bajgór poszli dla kawału do SEX SHOPU. Nic tam nie kupili, ale kiedy wrócili do domu, Bajdoła niespodziewanie wyjęła z szafy FLETNIĘ PANA, którą dostała od pierwszego czy drugiego narzeczonego i kazała Bajgórowi na niej grać, chociaż Bajgór uczył się tylko gry na skrzypcach i to tylko przez trzy lata.
   - I co? - spytał Bajgór.
   - Ano nic! - odpowiedziała Bajdoła i wyrzuciła FLETNIĘ PANA do śmieci.
   - To ja skoczę do domu po skrzypce, mam chyba w tapczanie - zaproponował Bajgór.
   - O, nie!



DZIEŃ 233 – 8 XI

   Bajdoła spotkała człowieka, który zrobił jej kiedyś świństwo. Ale zapomniała, o co chodziło i podała mu nawet rękę.
   - Przepraszam - powiedział speszony. - Wiesz za co…
   - Nie ma sprawy - mruknęła Bajdoła i była to prawda.
   Zza rogu ukazał się Bajgór, facet powtórzył „przepraszam” i zniknął na zawsze z życia Bajdoły.



DZIEŃ 234 – 9 XI

   - Nie, nie śpię nago - odpowiedział Bajgór na pytanie ankieterki z tygodnika dla kobiet NIMFA. - Natomiast zdejmuję wszystko, kiedy zamierzam się kochać, proszę pani.
   - A w czym pan śpi? - spytała jeszcze ankieterka.
   - W koszuli, w której spędzam dzień - skłamał Bajgór, ponieważ był zdania, że wszystkie ankiety należy fałszować.







DZIEŃ 235 – 10 XI

    Bajdoła lubiła wymyślać bajki. Tę opowiedziała Bajgórowi, kiedy obierał ziemniaki:
   - Przez ostatnie dwa lata jeden z tryliardów kamieni leżał na drodze. Na początku lipca wiejski chłopak kopnął go na łąkę. Kamień poczuł dotyk trzech wysmukłych traw. Zakochał się bez pamięci w najwyższej. Była to najbardziej beznadziejna miłość w historii kuli ziemskiej. On miał przeszło dziesięć milionów lat, a ona trzy tygodnie. Uśmiechał się do niej, jak tylko umiał po kamiennemu, ale trawka nawet nie spojrzała na niego. Tańczyła na wietrze i kamieniowi wydawało się, że kokietuje w dzień słońce, a w nocy księżyc. Bardzo cierpiał. Gdyby chociaż mógł dać znać o sobie, pogłaskać, pocałować. Ale przyroda dała mu do niczego niepotrzebną nieśmiertelność, a zapomniała o rękach i ustach… W końcu lipca na łąkę wkroczyli kosynierzy. Zaczęła się rzeź. Szum kos przybliżał się, przybliżał, aż jedna z nich ścięła ukochaną kamienia i jej dwie koleżanki. Ich śmierci towarzyszył brzęk. Trafiła kosa na kamień!... Chwilę potem kamień został wyrzucony z powrotem do przydrożnego rowu. Na jego grzbiecie widniała rysa. Pamiątka po miłości. Ale zniknęła po następnych stu latach, może po tysiącu…



DZIEŃ 236 – 11 XI

   - Chcę napisać powieść o moim życiu - oznajmił Bajbas Bajgórowi. - Możesz mi znaleźć jakiś czysty zeszyt? No i długopis…
   Bajgór miał wszystkie zeszyty zapisane i wszystkie długopisy wypisane, więc kupił w kiosku u pani Bożeny stukartkowy zeszyt oraz najtańszy pisak i podarował Bajbasowi. Ten dokupił jeszcze wino, poszedł na swoje poddasze, powyrywał kartki, podzielił każdą na cztery części i czterysta razy napisał: NIE LUBIĘ WAS – WASZ BAJBAS!... A wieczorem powtykał kartki za wycieraczki czterystu samochodów.
   Bajdoła i Bajgór nie otrzymali powieści Bajbasa, bo nie mieli aut.







DZIEŃ 237 – 12 XI

   - Och, chciałabym być już w domu - jęknęła Bajdoła, zmęczona długim spacerem. Bajgór objął ją mocno.
   - Zamknij oczy i wyobraź sobie, że jesteś - powiedział.
   - Tak, ale zabraknie mi zapachu mojej kuchni.



DZIEŃ 238 – 13 XI

   Los mu tego oszczędził, więc Bajgór zapragnął poznać, co to jest głód. Nie jadł przez cały dzień i kiedy przyszedł wieczorem do Bajdoły z zupełnie pustym żołądkiem, został okropnie zbesztany.
   - Jak można żartować z takich rzeczy, idioto! Ludzie umierali i umierają z głodu. Masz, poczytaj - rzuciła mu jakąś książkę.
   Zawstydzony Bajgór zjadł jajecznicę z pięciu jaj, a za karę musiał przeczytać o głodzie w średniowieczu.



DZIEŃ 239 – 14 XI

   Bajdoła nie potrafiła żyć bez kawy. Rano zaparzała czarny jak smoła napój i z rozkoszą piła pierwszy łyk. Potem – dwa łyki i dolewała do filiżanki wodę, następne dwa łyki, znowu dolewała wodę… Wielka filiżanka zawsze była pełna, aż do momentu, kiedy kawa przybierała barwę herbaty. I wtedy Bajdoła ją wylewała.












DZIEŃ 240 – 15 XI

   Tego jeszcze nie było. Bajwoda przyniósł do baru „RAJ” malutkiego prosiaczka, którego dostał od szwagra i nie miał sumienia zostawić go samego w domu.
   Z początku barmanka Blanka chciała wyrzucić Bajwodę razem z kwiczącym zwierzakiem (i Bajgórem, który go bez przerwy głaskał), ale kiedy już wszyscy wypili po dwa drinki, zapałała taką miłością do świnki, że wykreśliła z zeszytu czterdzieści piw Bajwody i dostała ją na własność.
   - Będzie to jedyna świnia w moim barze, bo świnie do takiego porządnego baru nie chodzą - przekonywała Blanka właściciela „RAJU”, pana Bolesława.
   Ale pan Bolesław i tak nie rządził barem i prosiaczek został na zawsze.
   Od tego dnia nikt nie mówił – „idziemy do RAJU, tylko – „idziemy do PROSIACZKA”…



DZIEŃ 241 – 16 XI

   Bajgór w swoim życiu uprawiał wiele zawodów - miedzy innymi przez dwadzieścia miesięcy był maszynistą teatralnym i zapragnął pokazać Bajdole kulisy teatru. Ponieważ nikt go już nie pamiętał, kupili bilety i weszli głównym wejściem. Bajgór wpadł na pomysł, żeby zagrać inspektorów przeciwpożarowych…
   Wywołali niezłą panikę wśród dyrekcji, artystów i personelu pomocniczego. Dzięki temu zwiedzili dokładnie wszystkie zakamarki teatru.
   Spektakl zaczął się z opóźnieniem, bo wszyscy byli zajęci sprawdzaniem gaśnic i kurtyny wodnej.
   Ale i tak Bajdoła nie chciała usiąść na widowni, bo nie znosiła udawania na scenie. Wolała czytać książki.
   Więc wrócili do domu Bajdoły, gdzie się mniej udaje.



DZIEŃ 242 – 17 XI

   Zaobserwowali, że pani pilnująca galerii obrazów nudzi się niemiłosiernie.
   - Nie widzi tych wspaniałości? - dziwiła się Bajdoła.
   - Ona jest jak młody góral, który ma na co dzień góry z zasięgu oka i nie zdaje sobie sprawy, że są piękne - odpowiedział Bajgór.
DZIEŃ 243 – 18 XI

   Bajdoła wręczyła Bajgórowi pieniądze i kartkę z listą zakupów: 1) chleb i dwie bułki, 2) dwa kabanosy, 3) masło roślinne MIRELLA, 4) sześć jajek, 5) połówkę kurczaka, 6) jedno piwo.
   Bajgór poszedł i wrócił po godzinie, kładąc na stole: 1) okazyjnie kupiony stary żydowski świecznik, 2) jedno piwo…
   Wściekła Bajdoła zapaliła jedną świeczkę na żydowskim świeczniku i poszła na kolację do swojej koleżanki, której mąż wyjechał na delegację. Zostawiła Bajgóra z piwem.
   Ale wróciła po pół godzinie. I coś tam przyniosła do jedzenia.



DZIEŃ 244 – 19 XI

   Bajgór dostał widokówkę znad jezior z serdecznymi pozdrowieniami, podpisaną – BERTA. Jezioro było piękne i Bajgór przypuszczał, że Berta też – chociaż żadnej Berty w swoim życiu nie pamiętał.
   Jednak na wszelki wypadek nie powiedział Bajdole o tej widokówce.



DZIEŃ 245 – 20 XI

   Bajwoda opowiadał Bajgórowi historyjkę ze swojego życia…
- Boże - jęknął Bajgór, który słyszał ją ze sto razy - znam to na pamięć. Zmieniłbyś chociaż koniec!
   - Co mam zmieniać?! - oburzył się Bajwoda. - To zdarzyło się naprawdę. Nie mogę ingerować w pomysły Pana Boga.










DZIEŃ 246 – 21 XI

   Bajgór był strasznym bałaganiarzem, ale zrobił z tego ideologię. Jego mieszkanie wyglądało jak rozkopane stanowisko archeologiczne. Z biegiem czasu rosły sterty książek, gazet, zeszytów, luźnych notatek, dokumentów, rachunków… Leżały warstwami i tylko Bajgór znał ich wiek – jak dobry archeolog.
   Bajdoła zawsze miała ochotę zrobić porządek w jego mieszkaniu, ale wiedziała, że byłby to ich KONIEC.
   Kiedyś, żeby udowodnić sens tego domowego chaosu, Bajgór, wkładając rękę w stertę gazet, wyciągnął dziennik z dnia, w którym się poznali.
   I Bajdoła musiała uwierzyć w bajgórowego BOGA CHAOSU.



DZIEŃ 247 – 22 XI

   Bajdoła  wreszcie pokazała Bajgórowi w lesie swoje drzewko, które uratowała dziesięć lat temu. Było wygięte w pałąk, przygniecione odłamaną grubą gałęzią i skazane na wycięcie przez leśników. Bajdoła wtedy z trudem wyprostowała małego buka i co roku jeździła sprawdzić, jak mu się powodzi.
   Bajgór był rozczarowany, bo myślał, że po dziesięciu latach DRZEWO BAJDOŁY (o którym tyle się nasłuchał) będzie okazałe i rozłożyste, a zobaczył czterometrowego bezlistnego wiechcia.
   - Będzie duże za trzydzieści lat - powiedziała Bajdoła i czule objęła pień swojego buka.














DZIEŃ 248 – 23 XI

   - Wiesz jak możemy przedłużyć swoje życie? - spytał Bajgór Bajdołę, która natychmiast przerwała prace domowe. - Zwielokrotniając je!
   - To znaczy?
   - Traktujemy każdy dzień jak nowe, osobne istnienie. Rano rodzimy się, przez cały dzień przetrawiamy rzeczywistość, działając mniej lub bardziej intensywnie, a wieczorem przychodzi senność i umieramy, aby się odrodzić następnego dnia.
   - A sny?
   - To złudy przeszłości, zbiorowe WCZORAJ odbite w krzywym zwierciadle.
   - No, aleś wymyślił! - prychnęła Bajdoła. - Sny są najważniejsze, zwłaszcza sny bajkowe. Reszta to złudzenie pazernych wyznawców rzeczywistości. Wydaje im się, że świat został stworzony specjalnie dla nich i jest tak jasny, jak Słońce, które świeci im po to, aby mogli widzieć swoją twarz w lustrze, albo w szybie wystawowej… Jasne?! Tylko sny przedłużają nasze życie.
   - Jasne! Masz rację.



DZIEŃ 249 – 24 XI

   Żeby urozmaicić życie Bajgóra, Bajdoła raz w miesiącu wymyślała nową potrawę. Bajgór znosił to dosyć cierpliwie, ale kiedy Bajdoła podała mu kotlet z kaszy gryczanej i z rodzynek, polany sosem czekoladowym, powiedział:
   - Wiesz, kochanie, wolałbym jednak, żebyś zamiast tych kulinarnych eksperymentów raz w miesiącu farbowała moje włosy na inny kolor.
   - Rozumiem - prychnęła Bajdoła - jutro dostaniesz kaszę z zsiadłym mlekiem!
   - Wolałbym ziemniaki…
   - Powiedziałam, kaszę. I samą. Bez zsiadłego mleka! - rozporządziła.
   A Bajgór zlizywał czekoladę z kaszannego kotleta.









DZIEŃ 250 – 25 XI

   Bajdoła dowiedziała się z lokalnego radia, że środkiem miasta wędruje głodny  łoś, który zgubił miejsce swojej egzystencji. Wyobraziła sobie to wspaniałe zwierzę – przestraszone, zagubione i uwięzione w betonowym labiryncie.
   Razem z Bajgórem poszła go ratować, ale dowiedziała się od wszystkowiedzącej kioskarki, że łoś jakimś cudem znalazł drogę do podmiejskiego lasu.
   - Jutro go odwiedzimy - postanowiła Bajdoła.
   - Chyba lepiej będzie, jeśli zostawimy go w spokoju. Nasze miejsce w betonowym mieście, sami je wybraliśmy - zauważył Bajgór.
   - O, przepraszam, ja tu jestem przypadkiem…
   I Bajdoła bardzo zatęskniła za leśniczówką, w której zawsze chciała mieszkać.



DZIEŃ 251 – 26 XI

   - Tylko nie mów mi teraz, że świat jest wspaniały! - Bajdoła była wściekła, bo w sklepie spożywczym ukradziono jej portfel z dokumentami i portmonetkę z połową miesięcznych pieniędzy.
   - Jest wspaniały, chociaż niedoskonały. Ale doskonale wiem, że nic w przyrodzie nie ginie i nie zginie też kara dla tego złodzieja - powiedział cicho Bajgór i po cichutku wyszedł z Bingiem powygłupiać się z wiatrem, któremu nikt nic nie ukradnie.



DZIEŃ 252 – 27 XI

   W bibliotece Bajgóra była jedna półka, na której stały książki odwrócone do góry nogami. Gdy Bajdoła spytała, co to znaczy, Bajgór odpowiedział:
   - Są to książki, których nigdy nie przeczytam.
   - To po co je trzymasz? - zdziwiła się Bajdoła.
   - Nie chcę, żeby czytali je inni - odparł Bajgór, muskając zakurzone grzbiety.





DZIEŃ 253 – 28 XI

   Bajgór stanął w drzwiach zdyszany.
   - Co się stało? Znowu winda nieczynna? - spytała Bajdoła, gdy Bajgór złapał oddech.
   - Szedłem po schodach, bo rano spotkałem kolegę z klasy i prawie go nie poznałem, taki był gruby…
   - Przecież ty jesteś chudy jak patyk - roześmiała się Bajdoła.
   - No właśnie, postanowiłem zostać takim nadal.



DZIEŃ 254 – 29 XI

   Bajdoła usłyszała na ulicy taki dialog:
   - Nic nie rozumiem!
   - Ja ci wytłumaczę.
   - Wytłumaczyć to ja też potrafię…



DZIEŃ 255 – 30 XI

   Bajgór co roku przyznawał swoim znajomym nagrodę za odwagę cywilną – PASZCZĘ BAJGÓRA.
   W tym roku otrzymał ją Bajbas za to, że podpity usiłował zaprzyjaźnić się z Bajdołą.



DZIEŃ 256 – 1 XII

   Bajgór był spod znaku Bliźniąt i często rozmawiał ze sobą. Nie za bardzo lubił tego drugiego (czy też pierwszego), ale musiał go tolerować, chociaż ten wtrącał mu się do wszystkiego, bez przerwy pouczał, strofował i miał zawsze rację.
   Bajdoła tylko niekiedy domyślała się, że żyje w trójkącie.



DZIEŃ 257 – 2 XII

   Bajdoła nie musiała tłumaczyć Bajgórowi, dlaczego w zimie karmi ptaki. Ale w tym roku – mając go w swoim życiu – kazała mu zbudować karmnik na balkonie. Bajgór-majsterkowicz miał dwie lewe ręce i wymyślił, że cały balkon Bajdoły będzie karmnikiem…
   Więc został dozorcą oraz kelnerem; codziennie musiał odśnieżać i sypać kaszę pomieszaną z okruszkami suchego chleba na betonowy ptasi stół.



DZIEŃ 258 – 3 XII

   - Bajgórze, tak dzisiaj pomyślałam, że moje życie zaczęło się w wiosennej chmurze. I kiedy spadam z innymi kroplami deszczu, wydaje mi się złudnie, że Ziemia jest tak daleko i zawsze będę miała czas wrócić na macierzystą chmurę...
   - Mogę to zapisać? - spytał Bajgór.
   - Nie!
   Ale Bajgór i tak to zapamiętał.



DZIEŃ 259 – 4 XII

   Od pewnego czasu Bajdoła z rozmysłem wybierała moment wyjścia z domu. Wiedziała już, że od takiej chwili zegar przypadku (czy też przeznaczenia) odlicza sekundy, które przynoszą do jej życia nowo poznanych ludzi, zakręty decydujące o dalszej drodze, szczęśliwe trafy, a także nieszczęścia i tragedie. Można wyjść z domu sekundę wcześniej i poznać przyszłego ojca dziecka, można wyjść sekundę później i trafić na cegłę spadającą  z dachu…
   Nauczyła się tego wszystkiego od Bajgóra. Tylko on wiedział, kiedy w najbardziej odpowiednim momencie przekroczyć próg.
   - Ale i tak któregoś dnia pomylę się i trzy dni później będzie mój pogrzeb. To nie do uniknięcia - powiedział wieczorem i nakręcił zegarek, chociaż zawsze nakręcał go rano.





DZIEŃ 260 -5 XII

   - Powiedz mi, dlaczego tak bardzo nie lubisz teatru? - pytał Bajgór Bajdołę, która zaśmiewała się podczas czytania recenzji z jakiegoś nieznanego jej spektaklu.
   - Bo uważa się powszechnie, że ludzie kulturalni powinni chodzić do teatru. A ludzie kulturalni powinni czytać chociaż jedną książkę dziennie i współżyć ze swoją wyobraźnią, a nie oglądać gotowe obrazki z kolorowego papieru. Wiesz, jak nienawidzę udawania. W teatrze udają życie, a nawet sny…
   - Boże - pomyślał Bajgór - w życiu udajemy bez przerwy. Gdybyśmy tego nie robili, świat byłby piekłem.
   Ale udał, że zgadza się z Bajdołą, dla świętego spokoju.



DZIEŃ 261 – 6 XII

   Bajdoła i Bajgór szli w śnieżycy i nagle zobaczyli psa biegnącego z przeciwka. Mijając ich, nawet na nich nie spojrzał. Zniknął w migocącej bieli.
   Kiedy już siedzieli w ciepłym bajdołowym domu, Bajgór przytulił jamnika i myśląc o psie w śnieżycy, powiedział:
   - Widzisz, Bingo, ty nie musisz szukać swojego miejsca na Ziemi.
   A jamnik szczeknął trzy razy.



DZIEŃ 262 – 7 XII

   - Niby conocny, ale tak nieziemski, że nawet, gdy się zastanowimy, nie rozumiemy istoty jego istnienia w naszym życiu - pomyślała Bajdoła o podniecającym ją Księżycu.









DZIEŃ 263 – 8 XII

   Bajwoda, stary przyjaciel Bajgóra, wyczytał gdzieś, że jemiołę można spieniężać po bardzo korzystnej cenie. Sprzedał swoje kamieniste pole, zaciągnął pożyczkę w banku NADZIEJA i kupił – prawie za bezcen – wysłużoną ciężarówkę z tak zwaną „zwyżką”. Zaangażował Bajgóra do pomocy i założył przedsiębiorstwo zbierające z drzew jemiołę…
   Właśnie dzisiaj Bajgór zawiózł do szpitala swego szefa, który spadł z drzewa – na szczęście z niezbyt wysokiego – i złamał sobie obojczyk. Bajgór dostał bezpłatny urlop (prawdopodobnie wieczny), ku uciesze Bajdoły.



DZIEŃ 264 – 9 XII

   Bajgórowi śniło się, że ugryzła go pchła w czubek nosa. Tropił ją po całym łóżku, wreszcie zabił odpoczywającą na poduszce.
   Rano okazało się, że pchła ugryzła go naprawdę, ale nie w czubek nosa, tylko w nogę i oczywiście nie zabił jej; prawdopodobnie wróciła do Binga, który spał obok Bajgóra zwinięty w kłębek.
   - Taka jest różnica między snem a rzeczywistością - zakończył relację Bajgór.



DZIEŃ 265 – 10 XII

- Pomyślałeś, Bajgórze - zaczęła z samego rana Bajdoła - że wszystkich ludzi, którzy żyli, żyją i będą żyć na naszej Ziemi, łączy dotyk dłoni?
- No i pępek - przypomniał Bajgór.











DZIEŃ 266 – 11 XII

   - Bajgórze, skaleczyłeś się w rękę? - spytała Bajdoła, widząc plaster.
   - Tak, wystającym gwoździem w parkowej ławce.
   - Co robiłeś w zimie na parkowej ławce?!
   - Odgarniałem śnieg, aby ptaki mogły na niej siadać.   
   Bajgór był wyraźnie speszony. Bajdoła podejrzliwie spojrzała na niego, ale naprawdę nic innego nie mógł robić z ławką w zimie i pogłaskała go po głowie, czego Bajgór nie znosił.



DZIEŃ 267 – 12 XII

   - Ktoś skonstruował doskonałe narzędzie - powiedział Bajgór, patrząc na swoje ręce. - Są idealne do zabijania. A także do kradzieży, szczypania, policzkowania i podpalania stodół…
   - Przede wszystkim do pieszczenia, kretynie - dodała Bajdoła i poszła do kuchni.
   - Oczywiście! Zapomniałem. Mogłabyś do mnie podejść?
   - Nie. Kroję teraz chleb!



DZIEŃ 268 – 13 XII

   - Możesz mi powiedzieć, dlaczego chodzisz na mrozie bez czapki? - spytał Bajgór, patrząc na zmarzniętą Bajdołę. - To głupota!
   - Jeśli moja siedziba rozumu jest przykryta, czuję się zniewolona, mój drogi. Ale ty tego nie rozumiesz pod tym swoim głupawym beretem - odparła Bajdoła.










DZIEŃ 269 – 14 XII

   - Wyobraź sobie - zaczęła Bajdoła - znalazłam zgubione wczoraj szczęście. Czekało na mnie w odbiciu bocznej szyby samochodu, który miał mnie przejechać, kiedy gapiłam się na słońce, które nagle wyjrzało zza chmury.



DZIEŃ 270 – 15 XII

   Bajgór został zaskoczony przez Bajbasa, który jednym tchem wymienił ze dwadzieścia nazw zespołów muzycznych.
   - Skąd ty, na litość boską, to wszystko znasz? - spytał Bajgór, przerywając Bajbasowi.
   - Nie wiedziałeś? To moje hobby. Słucham wieczorami radia i zapamiętuję. Człowiek nie może żyć tylko jedzeniem i piciem wina, chyba się zgodzisz? - odpowiedział dumnie Bajbas.



DZIEŃ 271 – 16 XII

   Dosyć dawno temu Bajgór postanowił oszczędzać. Opróżnił stary niemiecki kufel z guzików i w dniu, kiedy nie pił piwa, wrzucał do niego złotówkę. Chciał, po jakimś czasie, kupić Bajdole jakiś prezent.
   Ale dzisiaj zorientował się, że zaoszczędził tylko dziesięć złotych. Schował je do kieszeni i ofiarował Bajdole kufel, który był naprawdę ładny. Bardzo się ucieszyła, bo nie miała gdzie trzymać guzików, które  poniewierały się bezdomne w szufladach.



DZIEŃ 272 – 17 XII

   Był w kredensie Bajdoły talerz z namalowanym krasnoludkiem, z którego nikomu nie wolno było jeść, nawet Bajgórowi.
   Raz w roku, siedemnastego grudnia, Bajdoła wyjmowała go i w samotności jadła żurek.
   Bajgór nigdy nie dowiedział się: dlaczego żurek, dlaczego siedemnastego grudnia i dlaczego z tego właśnie talerza.
DZIEŃ 273 – 18 XII

   - Istnieje tylko PRZESZŁOŚĆ, budowana bez przerwy przez TERAŹNIEJSZOŚĆ, która czerpie materiał z nieistniejącej jeszcze PRZYSZŁOŚCI - powiedział właściwie bez związku Bajgór, kiedy Bajdoła spytała go, czy jutro wreszcie zapłaci za telefon.



DZIEŃ 274 – 19 XII

   - Czy ty wiesz, jak strasznie chrapiesz? - spytała rano Bajdoła Bajgóra.
   - Pewnie, że wiem - odparł Bajgór. - Chrapię od tysiącleci, aby odstraszyć wszystkich wrogów od twojej jaskini.


DZIEŃ 275 – 20 XII

   Bajgór często przewracał postrzępione kartki opasłego tomiska z 1900 roku, które zawsze leżało pod ręką. Był to rocznik „Tygodnika Ilustrowanego” ze wspaniałymi rycinami. Pod pierwszą ryciną, noworoczną, był taki opis:
   NOC ŚW. SYLWESTRA. W PIĘKNY I POETYCZNY SPOSÓB ARTYSTA ZOBRAZOWAŁ CHWILĘ PRZEŁOMU MIĘDZY STARYM, A NOWYM ROKIEM. O PÓŁNOCNEJ GODZINIE, WŚRÓD JAKIEJŚ FANTASTYCZNEJ PUSTKI SĘDZIWY BRODACZ DOSZEDŁ DO KRESU SWOJEJ WĘDRÓWKI I UPADA WYCZERPANY…
   Tę księgę Bajgór dostał na osiemnaste urodziny od dziadka, który był trochę podobny do starca z ryciny.
   I tamtego dnia na wewnętrznej stronie oprawy Bajgór napisał: WŁASNOŚĆ BAJGÓRA - 1963 ROK!



DZIEŃ 276 – 21 XII

   Minęło dziewięć miesięcy ich znajomości i Bajgór nie wiedział, co z tej okazji podarować dowcipnego Bajdole. Miał już w ręce śmieszną lalkę, ale przypomniał sobie, że nie wolno żartować z Bajdołą na temat dzieci, a ponieważ często na niego mówiła  Miśku, kupił jej pluszowego białego misia.
   - Dzięki. Bardzo ładny - roześmiała się Bajdoła. - Ale będę go musiała trzymać w szafie, bo zazdrosny Bingo zaraz go rozszarpie.
DZIEŃ 277 – 22 XII

 - Wiesz, dzisiaj dzień zwyciężył noc! Staje się dłuższy, a noc będzie coraz krótsza - pocieszył Bajdołę Bajgór, chociaż bardzo lubił noce.



DZIEŃ 278 – 23 XII

   Bajgór pojechał do znajomego leśniczego po choinkę dla Bajdoły.
   Leśniczy wybrał się na świąteczne zakupy, więc Bajgór, brnąc w białym puchu, poszedł sam poszukać jakiegoś drzewka, które by chciało zawędrować do miasta. Ale drzewek było tak wiele – stały biedne i zmarznięte – że nie miał odwagi wybrać…
   Wrócił do Bajdoły z małą sosenką w doniczce, kupioną za ostatnie pieniądze w kwiaciarni TO I OWO na dworcu kolejowym.



DZIEŃ 279 – 24 XII

   W Wigilię Bajdoła zmuszona była poprosić Bajgóra, aby ZABIŁ!
   Tego dnia kąpała się u pani Bernadetty, aby przedłużyć życie karpia, ale nadeszła godzina osiemnasta, kiedy trzeba przygotowywać świąteczną wieczerzę i używając pokrętnych argumentów, kazała wykonać egzekucję. Bajgór postawiony pod ścianą (ostatnim argumentem Bajdoły był: chyba jesteś mężczyzną?), wyjął rybę z wanny, miotającą się owinął ręcznikiem i usiłował trafić ją młotkiem w głowę. Ale jego ręka, bardziej litościwa od jego głowy, chybiła…
   Na Wigilii Bajdoły i Bajgóra głównym daniem była kapusta z grochem, a karp – żywy jeszcze – został podarowany Bajwodzie z sąsiedniej ulicy, który bez skrupułów odciął rybią głowę siekierką.
   Pod koniec kolacji zajrzała do nich pani Bernadetta, świątecznie samotna, przynosząc opłatek i dwa kawałki smakowicie wysmażonego karpia.
   - Pomyślałam, że pewnie nie macie ryby i przyniosłam. Moje dzieci, nigdy nie należy przesadzać ze swoją dobrocią, nawet w Święta.




DZIEŃ 280 – 25 XII

   Bajdoła i Bajgór - ku zdziwieniu, a nawet oburzeniu prawie wszystkich obok - nie lubili Świąt. Po prostu uważali, że całe ich życie jest świętem, a podarunki lubili sobie dawać znienacka i w zupełnie przypadkowych chwilach.



DZIEŃ 281 – 26 XII

   Pierwszy raz w życiu Bajdoły,  nie wiadomo dlaczego w tym wyjątkowym roku, zjechała na Święta liczna rodzina, z jakimś zapomnianym kuzynem włącznie i Bajgór wciekły chodził jak burza pod oknami Bajdoły, marząc o maju, który stopiłby śnieg.



DZIEŃ 282 -- 27 XII

   Bajdoła i Bajgór doszli do wniosku, że Święta są jednak potrzebne, chociażby po to, żeby wszystkich zmusić do życzliwego uśmiechu i życzeń „wesołych Świąt” – nawet dla największych wrogów.



DZIEŃ 283 – 28 XII

   Odpoczywali po Świętach, przytuleni do siebie: Bajdoła, Bajgór, Bingo oraz kot Barnaba, podrzucony na jeden dzień przez panią Bernadettę.











DZIEŃ 284 – 29 XII

   Zbliżał się Sylwester i pod oknami Bajdoły wybuchła petarda. Bingo o mało nie oszalał ze strachu, a Bajdoła odruchowo schowała głowę w ramionach Bajgóra, któremu też łomotało serce.
   Potem długo rozmawiali o strachu – zwierzęcym, instynktownym; zmuszającym do panicznej ucieczki, wywołującym bicie serca, ssanie w żołądku i dreszcze na plecach.
   - Ale słuchaj, jeśli strach istnieje, to znaczy, że jest potrzebny światu - zauważyła Bajdoła.
   - No, chyba tak. Strach hamuje przyrost naturalny. Nikt nie może kochać się, dygocąc ze strachu. Gdyby go nie było, przyroda zadusiłaby sama siebie - dokończył Bajgór i pogłaskał Binga, który już się nie bał.



DZIEŃ 285 – 30 XII

   Bajdoła zarządziła naradę w sprawie Sylwestra:  CO ZROBIĆ Z BINGIEM? Planowali bowiem iść na swój pierwszy bal…
   Wreszcie Bajgór znalazł wyjście: pozwolą jamnikowi w sylwestrową noc spać na tapczanie Bajdoły – wśród wszystkich poduszek zebranych z OBYDWÓCH domów.
   I byli pewni, że Bingo będzie szczęśliwy.



DZIEŃ 286 – 31 XII

   Kiedy przychodził ostatni dzień roku, Bajgór miał już przygotowaną dużą kopertę, do której wkładał różne papierzyska związane z nieprzyjemnymi wydarzeniami z ostatnich dwunastu miesięcy. Na ogół koperta była gruba, bo Bajgór dołączał do niej także różne niby ważne dokumenty świata biurokratów, zupełnie nieważne i idiotyczne dla niego…
   Potem wymyślał jakieś imię i nazwisko, wypisywał je nad zmyślonym adresem i bez znaczka wrzucał do skrzynki pocztowej.
   A w tym roku Bajdoła i Bajgór poszli na obłędny bal do białego rana, po którym świat wydał im się straszliwie poważny w swej pozornej trzeźwości.


DZIEŃ 287 – 1 I

   Bajdoła też miała swój sposób witania Nowego Roku…
   Na początku stycznia przynosiła ze sklepu kartonowe pudełko, robiła dziurkę w jego dnie, przeciągała sznurek i przez cały rok skapywała do pudełka stearynę z wieczornych świec, wrzucając do środka różne małe przedmioty z codziennego życia, niepotrzebne już nikomu. W ten sposób, po obdarciu tektury, powstawała duża kolorowa bryła ze stearyny.
   Wieczorem, pierwszego stycznia, kiedy nie było już Bajgóra, zapaliła ŚWIECĘ UBIEGŁEGO ROKU i przez całą noc, przy jej migotliwym blasku, myślała o minionych dniach, patrząc na odsłaniającą się przeszłość.



DZIEŃ 288 – 2 I

   Bajgór spotkał Bajbasa, trochę jeszcze oszołomionego
   - Powiedz, minął już ten cholerny rok? - spytał Bajbas.
   - Przedwczoraj - przypomniał sobie Bajgór.
   - Och, to dobrze. Bardzo go nie lubiłem - sapnął Bajbas i poszedł lekko chwiejnym krokiem ku nowemu.



DZIEŃ 289 – 3 I

   - Tylko się nie gniewaj. Zagapiłem się i spaliłem twój ulubiony czajnik - powiedział skruszony Bajgór do wchodzącej właśnie Bajdoły.
   - Żartujesz!
   - Przepraszam. Jutro ci odkupię…
   - Nie musisz - zaśmiała się Bajdoła. - Właśnie na nowy rok kupiłam sobie wspaniały czajnik z gwizdkiem. Ten stary miałam ci podarować.








DZIEŃ 290 – 4 I

   Bajgór codziennie rano wysłuchiwał wiadomości z radia, niektóre nawet zapisywał w zeszycie. I zawsze mówił do siebie to samo:
   - Boże przenajświętszy, jaki ten świat jest skretyniały!
   Potem wychodził na ten świat i uczestniczył w tym wszystkim.



DZIEŃ 291 – 5 I

   -  BOGIEM JEST CZAS…
   - Albo CZAS JEST BOGIEM…
   - Niech będzie… Ludzie boją się go, w przeciwieństwie do zwierząt, które noszą w sobie nieuchronną śmierć…
   - Bo nie wierzą w Boga. I nie wiedzą, co to czas…
   - Tak. Nam ludziom, który mamy ogromny rozum, BÓG-CZAS dał nadzieję na wieczność…
   I tak sobie rozważali, biegnąc obok czasu.



DZIEŃ 292 – 6 I

   - Pomyśl, nie znając swojego końca, jesteśmy właściwie NIEŚMIERTELNI! Żyjemy wiecznie - powiedział rano Bajgór po spacerze z Bingiem.



DZIEŃ 293 – 7 I

   - Zauważyłaś? - spytał Bajgór. - Mamy dwa słońca na paznokciach kciuków. Widzisz?... Nigdy nie wschodzą ponad horyzont. Obcinając skórki, zostawiam rysy. Taka rysa za jakieś cztery miesiące jest już na samej górze paznokcia.
   - Czyli obcinasz czas nożyczkami! - dokończyła Bajdoła, obserwując wschód swoich dwóch słońc.
   - A może to są księżyce?
   - Wolę słońca - powiedziała stanowczo Bajdoła.


DZIEŃ 294 – 8 I

   Pani Bernadetta miała przeszło siedemdziesiąt lat i przeżyła trzech mężów.
   - Wie pan, panie Bajgórze, że oni często do mnie przychodzą, kłócą się ze sobą i zrzucają na podłogę nieswoje portrety. Mam już tego dosyć. Postanowiłam wszystkie trzy schować do piwnicy. Pomoże mi pan?...
   I Bajgór zamknął trzy portrety mężów w piwnicy, razem z kartoflami i konfiturami.



DZIEŃ 295 – 9 I

   Ktoś w nocy wybił szybę w księgarni „Feniks” i ukradł z wystawy książkę pt. „Jak piec najlepsze torty”…
   - Tortów mu się zachciało - komentował kradzież księgarz Bajpis. - Jeśli był głodny, mógł wybić szybę w sklepie mięsnym, jest obok!




DZIEŃ 296 – 10 I

   - Śniło mi się - mówiła Bajdoła do leżącego obok niej Bajgóra - że byłam w świecie ludzi, którzy nie istnieli, nie istnieją i zapewne nigdy nie zaistnieją… Pechowcy. Świat bez bólu i bez trosk. Ale bez rozkoszy i szczęśliwych chwil, które zapierają dech w piersiach… To było Niebo z białymi chmurkami, ale okaleczone – bo bez Boga… Oni nie zaistnieli, ponieważ ich rodzice w momencie, kiedy powinni być, nie byli ze sobą…
   Bajgór milczał. Dopiero wtedy Bajdoła zorientowała się, że mówi do śpiącego.










DZIEŃ 297 – 11 I

   - Którego dzisiaj mamy? - spytał jak zwykle Bajgór.
   - Jedenastego. Stycznia!
   - Och, nie lubię takich dat.
   - Co znowu wymyśliłeś?
   - Same jedynki.
   - Co chcesz od jedynek?
   - Kojarzą mi się z batami!



DZIEŃ 298 – 12 I

   Bajdoła wykryła, że Bajgór niezbyt dobrze widzi na odległość i kupiła mu okulary w czarnej oprawie. Ale nie zdążyła się nacieszyć oryginalnym wyglądem Bajgóra, bo ten zaraz je potłukł, uderzając o słup, kiedy oglądał się za długonogą dziewczyną.



DZIEŃ 299 – 13 I

   Bajgór pomyślał nagle, że książki powinny być rozdawane za darmo.
   - Bo jak można handlować myślami. To prostytucja! - przekonywał Bajdołę.
   - Mój drogi, wszyscy handlujemy swoimi myślami…
   - No niestety, masz chyba rację - przyznał ostatecznie Bajgór.



DZIEŃ 300 – 14 I

   Nawet nie wiedzieli, że często myślą o tym samym, w tym samym momencie.
   Jadąc ruchomymi schodami w domu towarowym razem z TŁUMEM BEZ TWARZY, pomyśleli równocześnie:
   - Zupełnie jak na cmentarzu…
   I zrobiło im się głupio, bo słychać było wesołą muzykę.



DZIEŃ 301 – 15 I

   Mimo że dawno  nie widziała innego zwierzęcia od psa i kota, Bajdoła znalazła przed swoim domem podkowę, nawet nie za bardzo zużytą. Na szczęście? Dotykając zdarty na aksamit metal, wyobraziła sobie starego konia z tym żelastwem na kopycie, który pracował ciężko dla człowieka. Czy ten koń był szczęśliwy?
   - Ciekawe, co by powiedział Bajgór?
   Ale nie czekając na Bajgóra, zeszła na dół i położyła podkowę na tym samym miejscu.
   - Niech komuś innemu przyniesie szczęście. Ja nie narzekam.



DZIEŃ 302 – 16 I

   Bajwoda skończył właśnie pięćdziesiąt lat i zaprosił Bajgóra na przyjęcie. A ponieważ uważał, że to okazja niecodzienna, zaprosił także dwie młode panie z agencji towarzyskiej.
   - Raz się kończy pięćdziesiątkę, nie będę oszczędzał - mruknął do Bajgóra i poszli wszyscy do baru na kilka kufli najlepszego piwa. Potem wylądowali w domu Bajwody, aby jeszcze trochę pogadać.
   Nad ranem jedna z dziewczyn, ta która nie spała, ziewnęła:
   - Słuchajcie chłopcy, my już spadamy, a wy sobie porozmawiajcie o tych mądrych rzeczach.
   Obudziła towarzyszkę, Bajwoda zapłacił i zniknęły znudzone.
   - One muszą nieźle zarabiać. I jaka lekka praca - pozazdrościł Bajwoda.
   Pogadali jeszcze kapkę, a potem Bajgór usiłował dostać się do Bajdoły, ale nie został wpuszczony, bo wypił o jedno piwo za dużo.



DZIEŃ 303 – 17 I

   Bajgór postanowił dzisiaj nie jeść mięsa. Rano, podczas kąpieli, w jednym momencie, zobaczył jak zarzynają jakiegoś zwierzaka, którego ciało będzie jadł na obiad.
   Niestety, po zjedzeniu kiełbasek z soi, był tak głodny, że pożarł wszystkie przygotowane przez Bajdołę na jutro kotlety schabowe. Z mrożonego mięsa.

DZIEŃ 304 – 18 I

   Bardzo zmęczona całym dniem Bajdoła usnęła natychmiast i wypełniła głowę kolorową podróżą w kosmos. Wróciła dopiero rano i niestety musiała obudzić się, aby zacząć nowy dzień na Ziemi.
   - Ciekawe, gdzie był Bajgór? - pomyślała.
   Ale potem w rozgardiaszu następnych godzin zapomniała go o to zapytać.



DZIEŃ 305 – 19 I

   - Wyobraź sobie - zaczął Bajgór - że u Bajbasa przy drzwiach wisi sznur. „Po co ci sznur?” – pytam, a on mówi: „Człowiek zawsze musi mieć wybór – wyjść z domu, albo się powiesić”.



DZIEŃ 306 – 20 I

   - Chciałaś być kiedyś chłopcem? - spytał Bajgór Bajdoły podczas spaceru.
   - O tak. Kiedy byłam w przedszkolu. Ale tylko dlatego, że wam łatwiej siusiać.



DZIEŃ 307 – 21 I

   Za całe dwieście złotych, które dostał zupełnie niespodziewanie, Bajgór kupił Bajdole dwanaście ręcznie malowanych filiżanek, aby miała co tłuc, kiedy się pokłócą.



DZIEŃ 308 – 22 I

   Tylko Bajdoła potrafiła, gadając z Bajgórem (lub z innym człowiekiem), poślizgnąć się, upaść na tyłek, wstać bez niczyjej pomocy i – jakby nigdy nic – kontynuować gadanie.


DZIEŃ 309 – 23 I

   Bajdoła westchnęła.
   - Och, wiem, że nudzę, ale marzę o tym, żeby była już wiosna.
   - Tak. Zdejmujemy buty i biegniemy po świeżej, aksamitnej trawie.
   - Pamiętasz?
   - Tak. A ja nadeptuję na dużą purchawkę.



DZIEŃ 310 – 24 I

   Bajgór telefonował do Bajdoły z dalekiego baru. A ponieważ panował w nim półmrok, musiał długo wykręcać numer. Wreszcie, gdy połączył się z Bajdołą, nie mógł z nią rozmawiać, bo – jak to w barze – grzmiał stugłosowy gwar.
   Ale właściwie nie musiał nic mówić, bowiem Bajdoła wiedziała, co w takim miejscu i czasie Bajgór zwykle mówi. Kiedyś wypisał to wszystko na dużej kartce i położył obok bajdołowego telefonu.



DZIEŃ 311 – 25 I

   W piwnicy budynku, w którym mieszkała Bajdoła, wysiadła pompa i przestało funkcjonować ogrzewanie. A ponieważ stało się to w sobotę wieczorem, wiadomo było, że do poniedziałku nikt nie naprawi awarii.
   Chwycił mróz i Bajdoła z Bajgórem poubierani w swetry, z czerwonymi nosami usiedli w kuchni i przy palących się wszystkich palnikach gazowych pili herbatę za herbatą.
   - Cholera, jesteśmy uzależnieni od tej cywilizacji jak narkomani - powiedział Bajgór, grzejąc dłonie nad niebieskim płomieniem. - U mojego dziadka schodziło się do piwnicy, przynosiło węgiel lub drewno i było  ciepło!
   - Dobrze, że gazu nie odcięli - ucieszyła się Bajdoła.
   - Ale właściwie, dlaczego nie idziemy do mnie. U mnie kaloryfery grzeją jak głupie…
   - Bo nie! Wolę zimno niż twój bałagan. Jesteś od niego uzależniony, mój drogi.
   I musieli spać w ubraniu, ze zwiniętym w kłębek jamnikiem w środku.



DZIEŃ 312 – 26 I

   Bajgór szedł za dziewczyną w długim płaszczu.
   - Zgubi pani pasek - powiedział do niej, widząc zwisającego węża.
   - A skąd wiesz, czy nie chcę go zgubić? - odpowiedziała pytaniem dziewczyna, która okazała się facetem, w dodatku jeszcze nieźle podpitym.



DZIEŃ 313 – 27 I

   - Gdzieś, bardzo daleko - mówiła w ciepłym półśnie Bajdoła - jest nasza zielona wyspa. Ale nigdy do niej nie popłyniemy.
   - Skąd wiesz? - spytał Bajgór.
   - Jest za daleko, poza tym jest bezludna, a ja, mimo wszystko, lubię ludzi.



DZIEŃ 314 – 28 I

   Bingo tarzał się w białym puchu, gonił za innymi białymi psami i szczekał z taką radością, że Bajdoła miała mu za złe.
   - Jak mój pies może lubić śnieg? - pytała Bajdoła.
   - On też dziwi się: jak moja pani może nie lubić takiego rozkosznego chłodu? - zaśmiał się Bajgór, ale ponieważ już zmarzł, zagwizdał na jamnika i wrócili do ciepłego domu Bajdoły.



DZIEŃ 315 – 29 I

   - Niech mi pan powie, kto jeszcze ma odwagę pisać, patrząc na te wszystkie książki - powiedział księgarz Bajpis po długiej dyskusji o literaturze.
   Bajgór speszył się trochę, bo właśnie zamierzał napisać opowiadanie o księgarzu Bajpisie.





DZIEŃ 316 – 30 I

   - Och, powiedz mi coś miłego - wyszeptała zagubiona tego dnia Bajdoła.
   - Jesteś niepowtarzalna jak twoje ucho i piękna jak moje myśli o tobie…
   Tylko to wymyślił Bajgór i na razie tylko to musiało Bajdole wystarczyć.



DZIEŃ 317 – 31 I

   Bajdołę obudziło szczekanie Binga. Ktoś kręcił się pod jej drzwiami, a nawet chyba usiłował się włamać. Już miała dzwonić po Bajgóra, kiedy usłyszała:
   - Kurwa, chyba pomyliłem drzwi, ja nie mam psa!...
   I nocny wędrowiec pojechał windą na inne piętro szukać swojego domu.



DZIEŃ 318 – 1 II

   Dwie dziewczyny, dzięki swej siedemnastoletniej głupocie, odłączyły się od wycieczki i zaginęły w górach. Sto osób, nie szczędząc sił i środków, szukało nastolatek przez całą mroźną noc. Nad ranem odnaleziono je skulone w rozpadlinie skalnej. Miały odmrożone ręce i nogi…
   W radiu i telewizji rozpętała się wrzawa. Liczne głosy żądały ukarania winnych, włącznie z zapłaceniem kosztów ratowniczej operacji.
   Bajgór słuchał tego w milczeniu, wreszcie powiedział do Bajdoły:
   - Na litość boską, to wspaniałe, że na naszej okrutnej Ziemi stu ludzi bezinteresownie ratuje dwie istoty, chociażby lekkomyślne i bez wyobraźni. One żyją! A bez tej pomocy nie byłoby dwóch światów. A te gadające bęcwały myślą, że są mądre i sprawiedliwe.
   - Tak, oni by te dziewczyny zawieźli z powrotem na mróz, aby je ukarać - dodała Bajdoła, która kiedyś też zabłądziła w górach i doskonale wiedziała, jak to jest. Ale uratowała się sama.







DZIEŃ 319 – 2 II

   Na przystanku tramwajowym jakiś pijak, podobny trochę do Bajbasa, złapał Bajgóra za guzik i wymamrotał:
   - Ja uciekam, ty uciekasz, oni wszyscy uciekają. Tylko udają, że idą naprzód, tylko udają, że wiedzą, gdzie idą… Nic nie wiedzą!... To wszystko ucieczka grzesznych! Rozumiesz?... Rozumiesz?
   I poszedł w dal, mimo że właśnie przyjechał tramwaj.



DZIEŃ 320 – 3 II

   - Gdy poznasz jakiegoś człowieka, to zaraz wsadzasz go do odpowiedniej szufladki - zarzucał Bajdole Bajgór.
   - Tak - zgodziła się nieco zawstydzona Bajdoła - ale często potem zmieniam mu miejsce, w zależności, jak się zachowuje.
   - Och, to w ilu ja byłem szufladach?
   - Ty zawsze jesteś w jednej, w monstrualnej szufladzie swojego biurka o lwich łapach. Jest tam tyle miejsca, że zmieściłoby się dwudziestu ludzi.



DZIEŃ 321 – 4 II

   Bajgór patrzył na uśpioną Bajdołę. Uśmiechała się. Był ciekawy, o czym śni i gdy się obudziła, spytał ją o to.
   - Nie pamiętam… Chyba śniła mi się szkoła, której nienawidziłam serdecznie.












DZIEŃ 322 – 5 II

   Bajdoła i Bajgór byli dziećmi szczęścia. W tym ogromnym morzu śmierci jeszcze nigdy nie widzieli umierającego człowieka. Z daleka omijały ich wojny, groźne choroby, wypadki drogowe… Ale wieczorem Bajgór przypomniał sobie nagle, że – kiedy był chłopcem – zastrzelił wróbla z wiatrówki, którą podarował mu ojciec, pasując go na mężczyznę. I w tym momencie poczuł zimną śmierć stojącą nad nim. Nie powiedział o tym roześmianej Bajdole, bo nie był pewny, czy śmierć nie stoi także nad nią.
   Ale nie mógł powstrzymać się od powiedzenia:
   - Wiesz? Śniła mi się biała śmierć z wróblem na ramieniu…
   Bajdoła spoważniała.
   - Dlaczego z wróblem?
   I Bajgór musiał opowiedzieć o swoim zabójstwie.



DZIEŃ 323 – 6 II

   Tego dnia Bajgór intensywnie myślał o swoim nietypowym związku z Bajdołą i napisał trzy niezłe wiersze na ten temat, które sprzedał od ręki swojemu koledze z dwutygodnika literackiego. Ale poczuł się trochę podle – jakby sprzedał Bajdołę – i za wszystkie zarobione pieniądze postawił kolejkę w barze „Raj” i dopiero późnym wieczorem poszedł do swojej kobiety z pudełkiem czekoladek kupionym w sklepie nocnym.
   - Boże, jakim ja jestem facetem? - pomyślał, dzwoniąc trzy razy.



DZIEŃ 324 – 7 II

   - Bingo znowu zgubił obrożę, już trzecią w tym roku - westchnęła Bajdoła.
   - Oj, po prostu lubi zmieniać ubrania. Tak jak jego pani…
   I Bajgór dostał poduszką w głowę.






DZIEŃ 325 – 8 II

   Bajgór był w niewielkim dołku, ale w dostatecznie dużym, aby powiedzieć Bajdole:
   - Wiesz, nieraz siebie nie poznaję. I wydaje mi się, że grupa moich sobowtórów rozbiegła się po świecie, aby mnie znaleźć.
   - Może znajdą - mruknęła Bajdoła. - Ja cię znalazłam.



DZIEŃ 326 – 9 II

   Co jakiś czas serce Bajdoły dostawało arytmii i zatrzymywało się nawet na kilka chwil, a wtedy wystraszony Bajgór zawsze chciał dzwonić po pogotowie.       Ale Bajdoła powstrzymywała go, mówiąc, że to u niej normalne i zaraz minie.
   - Gdybym wierzyła w reinkarnację, to zapewne w którymś wcieleniu byłam dziewicą prowadzoną przez Majów na ofiarę. Wiesz, co robili takiej dziewczynie?
   - Wiem. Wyrywali jej żywcem serce i był to dla niej największy zaszczyt… Ale ja cię obronię, bo twoje serce należy do mnie.
   - Tak ci się tylko wydaje, mój władco!



DZIEŃ 327 – 10 II

   Bajgór przyniósł Bajdole klepsydrę – zegar piaskowy. Bardzo się ucieszyła, bo dla niej był to symbol czasu. Niestety bajgórowy prezent miał wadę: co jakiś czas dziurka łącząca dwie szklane banieczki zatykała się jakimś większym ziarenkiem piasku i zegar stawał. Już Bajgór miał odnieść bublowaty symbol czasu do sklepu, kiedy Bajdoła pomyślała, że jest to znak LOSU, bowiem klepsydra nie zawsze się zacinała; a więc był to znakomity przedmiot do wróżby: piasek przelatuje bez przeszkód – coś się spełni, dziurka zatyka się – wróżba niepomyślna!
   - Tylko nie oszukuj! Wystarczy puknąć palcem i ziarenka będą spadać - powiedział Bajgór, wychodząc z Bingiem gonić nieszkodliwie czarne koty.




DZIEŃ 328 – 11 II

   - Najgorsze w życiu starego człowieka jest to, że nie ma się do kogo odezwać - powiedziała pani Bernadetta do Bajgóra, a potem długo opowiadała mu o swoich mężach.



DZIEŃ 329 – 12 II

   - Powiedz - zaczęła Bajdoła. - Żeby było dobro, musi być zło? Żeby była miłość, musi być nienawiść? Żeby było niebo, musi być piekło?...
   - Żeby było życie, musi być śmierć - chciał powiedzieć Bajgór, ale nie powiedział, żeby nie smucić niepotrzebnie Bajdoły.



DZIEŃ 330 – 13 II

   Bajdoła i Bajgór nie pamiętali takiego mrozu, jaki nastał 13 lutego. Trudno było oddychać lodowatym powietrzem, uszy i nosy bolały, a ręce traciły czucie…
Więc nigdzie nie wychodzili, siedząc przy największym kaloryferze i tylko na chwilę Bajdoła wybiegła w kożuchu, aby koło śmietnika wysypać porcję suchej karmy dla bezdomnych psów.
   Bajgór w tym czasie pomyślał o bezdomnych ludziach i nie mogąc im pomóc, poczuł się głupio.
   - Ty też nie możesz pomóc tamtym, Bingo… - pogłaskał jamnika, który wdzięczny na pieszczotę polizał go po ręce.



DZIEŃ 331 – 14 II

   Bajdoła na WALENTYNKI otrzymała od Bajgóra śnieżną kulę w ozdobnym złocistym koszyczku i Bajgór dostał tą kulą w głowę.
   I musiał jeszcze potem sprzątać.




DZIEŃ 332 – 15 II

   - Jeśli chcesz mi zrobić przyjemność w zimie - mówiła Bajdoła - zrób coś, abym o niej zapomniała.
   Bajgór kupił w aptece łagodne środki nasenne, kazał je łyknąć Bajdole, a kiedy usnęła, puścił płytę z szumem morza…
   I śniło jej się, że biegała z Bajgórem po gorącej plaży na wyspie Pacyfiku. W lagunie stał ich żaglowiec, a wokół niego baraszkowali w wodzie cudownie zbudowani czekoladowi krajowcy. Obok plaży rosły pióropuszowate palmy, pod którymi leżały rozcięte już orzechy kokosowe z zimnym mlekiem gotowym do wypicia.
   Obudziła się wieczorem z bólem głowy. Bajgóra już nie było.



DZIEŃ 333 – 16 II

   - Drzewa są mądrzejsze od ludzi i zimą wyłączają się z życia - powiedziała do siebie Bajdoła, która znowu cierpiała z powodu zimna. - Pozbywają się wody, izolują się korą i śpią głęboko jak skały, w odwiecznej mądrości…



DZIEŃ 334 – 17 II

   Bajgór przez dłuższy czas myszkował w księgarni „Feniks” i był świadkiem, jak księgarz Bajpis przytakuje klientom, nawet tym, którzy wygadywali horrendalne głupstwa. Nie było w tym nic z konformizmu. Po prostu Bajpis uważał, że każdy klient ma święte prawo wypowiadać u niego swoje uwagi o świecie, a on, KSIĘGARZ – KAPŁAN WSZYSTKICH POGLĄDÓW ma obowiązek z nimi się zgadzać.
   Dopiero po zamknięciu księgarni Bajgór dowiadywał się o prywatnych myślach Bajpisa na temat tych ględzeń.







DZIEŃ 335 – 18 II

   Bajgór gdzieś poszedł i Bajdoła poczuła się samotnie. Leżąc obok jamnika, patrzyła na biały, zimny sufit.
   - Chyba każę Bajgórowi wylepić ten goły sufit twarzami wyciętymi z kolorowych czasopism - pomyślała i zaczęła przypominać sobie wszystkich swoich mężczyzn. Po kolei. A ponieważ nie miała ich za dużo, zaczęła sobie  wyobrażać nowych.



DZIEŃ 336 – 19 II

   - Człowiek tylko pozornie uczy się tylko dla siebie - mówił Bajgór. - Wszystko, co wie, musi przekazać dalej i często nie zdaje sobie sprawy, że uczy innych. W ten sposób ludzka wiedza o świecie rośnie jak śnieżna kula.
   - Sam to wymyśliłeś? - spytała Bajdoła.
   - Nie. Gdzieś to czytałem, ale nie pamiętam gdzie - powiedział przekornie Bajgór i cmoknął ją w policzek.
   - To znaczy, że ostatni człowiek na Ziemi będzie już wiedział wszystko? - pomyślała Bajdoła i chciała o to spytać Bajgóra, ale on tego przecież nie mógł wiedzieć. Spytała tylko:
   - Słuchaj. Jeśli był kiedyś pierwszy człowiek, to chyba musi być i ostatni?
   - To jest pewne - przyznał Bajgór.



DZIEŃ 337 – 20 II

   - Słuchaj - mówiła Bajdoła do Bajgóra - nieraz wydaje mi się podczas jazdy w tym dziwnym pociągu, że nie mam biletu i że zaraz przyjdzie konduktor i wysadzi mnie na najbliższej stacji…
   - I będziesz musiała iść na piechotę przez całą wieczność - zaśmiał się Bajgór.



Dzień 338 – 21 II

   Minęło jedenaście miesięcy. Tak jakby to było jedenaście lat, albo jedenaście dni…
DZIEŃ 339 – 22 II

   - Spotkałam dzisiaj kominiarza na szczęście, zupełnie jakbym miała jakieś urodziny - powiedziała Bajdoła. - I wyobraź sobie, że zaraz za nim szły dwie kobiety w okularach i dwie zakonnice. A ja przebiegłam czarnemu kotu drogę!



DZIEŃ 340 – 23 II

   Bajdoła zawsze skrycie marzyła o mężu leśniczym, z którym zamieszkałaby w obszernym, drewnianym domu, w środku gęstego szpilkowego lasu. Na ogrodzonym podwórku biegałyby oswojone sarny, zające, lisy, dziki i wiewiórki, a ona siedziałaby na pniaku z poduszką pod pupą i bawiłaby się ze zwierzętami. Potem gotowałaby mężowi gar bigosu myśliwskiego na cały tydzień, aby mieć czas na rzeźbienie w korze sosnowej, albo na słuchanie płyt z muzyką Chopina, Beethovena i Dworzaka…
   Tak sobie marzyła, kiedy wpadł jak bomba Bajgór z butelką likieru   pomarańczowego. Bo nagle wydało mu się, że są imieniny Bajdoły. Wzruszona Bajdoła ucałowała Bajgóra i nawet nie przypomniała mu, że imienin nie obchodzi. Po prostu w kalendarzu nie ma jej imienia.



DZIEŃ 341 – 24 II

   - Muszę ci zaraz powiedzieć, bo zapomnę - zaczął Bajgór, wbiegając zdyszany do Bajdoły. - Wyobraź sobie, że Bajbas jest Hucułem...
   - Hucułem?! Jaki Bajbas?
   - Taki mój znajomy, trochę pijący.
   - Aha! Pamiętam.
   - Właśnie niedawno powiedział mi o wspaniałym huculskim zwyczaju zwanym „pobratymstwem”… Dwaj młodzi Hucułowie, po spowiedzi, ślubowali sobie w cerkwi, w obecności popa, że w razie potrzeby będą dzielić się tym co mają i że nigdy jeden drugiego nie opuści w ciężkiej chwili.
- Tylko mi nie mów, że dokonałeś „pobratymstwa” z tym facetem - przestraszyła się Bajdoła.
   - Niestety, nie. W naszym mieście nie ma cerkwi i zapewne ani jednego popa.


DZIEŃ 342 – 25 II

   - Co ja tu robię? - spytała Bajdoła swojego Anioła Stróża, który, wydawało jej się,  stał koło okna.
   - Nic nie musisz robić. Trwaj… - odpowiedział Anioł, który na pewno nie był Bajgórem.



DZIEŃ 343 – 26 II

   - Co nie może umrzeć, nie może także spać - powiedział niespodziewanie Bajgór. - Wiesz, kto to wymyślił?
   Bajdoła oczywiście nie wiedziała.
   -  Fryderyk Chrystian Hebbel w 1856 roku!
   - To straszne - westchnęła Bajdoła. - Przed nami ludzie wiedzieli już wszystko?
   - O, wszystkiego nie. Na przykład nie wiedzieli, że będziemy o nich mówić.



DZIEŃ 344 – 27 II

   Bajdoła wyczytała gdzieś, że od urodzenia (a nawet przed) do śmierci (a nawet po) jesteśmy sami na świecie, bo nie da się w żaden sposób połączyć dwóch ludzkich świadomości istnienia. Posmutniała, ponieważ wydawało jej się, że tak wiele wspólnego łączy ją z Bajgórem. Zrobiło jej się zimno i samotnie, łzy napłynęły do oczu i już miała wybuchnąć płaczem, kiedy wpadł Bajgór z biletami na jakiś głupi film…
   Bajdoła długo musiała tłumaczyć, dlaczego dzisiaj nie chce iść do kina. Wreszcie Bajgór podarł bilety i zabrał Bajdołę na oglądanie zachodu słońca, bo niebo tego dnia było bezchmurne.
   I przytuleni do siebie patrzyli, połączeni blaskiem tego samego słońca.








DZIEŃ 345 – 28 II

   - Siedź i lepiej nic nie mów! - powiedziała Bajdoła wściekła na Bajgóra.
   - Zgadzam się. Milczenie jest szlachetniejszą formą mówienia.
   Bajgór dzisiaj nie miał zamiaru kłócić się z Bajdołą, bo czuł się trochę winny.



DZIEŃ 346 – 29 II

   - Nigdy się nie spiesz - powiedział Bajgór do Bajdoły, która w pośpiechu wkładała buty, aby zdążyć przed zamknięciem sklepu. - Nie pozwól, żeby twoim czasem rządzili inni - dodał.
   - To nie rządź - burknęła Bajdoła, trzaskając drzwiami.



DZIEŃ 347 – 1 III

   Bajdoła za często myślała o czasie. Najlepiej, gdyby stanął w miejscu, tak jak na fotografiach, które lubiła zbierać. Cała kolekcja wisiała nad tapczanem. Na zdjęciach byli jej chłopcy z przeszłości, ona sama – od niemowlęcia do pięknej panny opalonej na murzyna oraz jedno zdjęcie legitymacyjne Bajgóra, które wybłagała.
   Bajgór nie znosił tej fotograficznej mozaiki, ponieważ chłopcy z przeszłości Bajdoły wydawali mu się przystojniejsi od niego. Co jakiś czas żądał, aby nad tapczanem zawisł jakiś olejny obraz, albo zegar z kukułką, bo Bajdoła była bardzo niepunktualna. Bajgór zresztą też.



DZIEŃ 348 – 2 III

   Barmanka  Blanka z baru „Raj” wiedziała o Bajgórze prawie wszystko, o wiele więcej od Bajdoły.
   - Za dużo o mnie wiesz - powiedział, kończąc pić piwo.
   - Stary, kup mi niezapominajki i mów dalej. U mnie jak u księdza biskupa sufragana - sapnęła (miała astmę) i nalała sobie setkę wódeczki na koszt Bajgóra.

DZIEŃ 349 – 3 III

    - Chyba się starzeję - powiedziała smutno Bajdoła. – Wypełniłam cały twój kufel guzikami z moich byłych płaszczy, sukienek, spodni i bluzek.
   - Wyrzucę to wszystko na śmietnik i zaraz odmłodniejesz.
   - 0 nie, guziki mogą się jeszcze przydać.
   - Daruj, pustego kufla nie wyrzucę. Jest bardzo cenny.



DZIEŃ 350 – 4 III

   - Kiedy byłem dzieckiem - zaczął Bajgór - myślałem, że najlepszym samochodem jest śmieciarka warcząca w niebogłosy. Że najlepszym ojcem jest właściciel sklepu z zabawkami. Że najlepszymi świętymi są ci, których namalowano w kościele. Że najlepszym zwierzęciem jest mysz, bo nie potrafi nikomu zrobić krzywdy. I że najlepszym człowiekiem na świecie jestem ja!
   - A ja, kiedy byłam dzieckiem, chciałam być drzewem, bo drzewo nie musi chodzić do przedszkola - przypomniała sobie Bajdoła.



DZIEŃ 351 – 5 III

   Bajgór z Bajwodą natknęli się na długą kolejkę stojącą do jakiegoś sławnego uzdrowiciela z Filipin.
   - Patrz, wszyscy chcą żyć jak najdłużej - odkrył Amerykę Bajwoda.
   - Nawet rzeźnicy i nałogowi pijacy - dodał Bajgór i namówiony przez Bajwodę poszedł z nim na tylko jednego do baru „Raj”.











DZIEŃ 352 – 6 III

   Bajdoła i Bajgór poszli na giełdę staroci.
   - Te przedmioty stworzyli ludzie, których już nie ma - mówiła Bajdoła. - Patrz, wszędzie są ślady ludzi: szczerby na szablach, błyszcząca od dotyku klamka, stłuczona szybka w witrażu…
   Szli wzdłuż porozkładanych starych przedmiotów, nieużytecznych,    zaśniedziałych, szarych – przygarniętych przez handlarzy czasu i byli zjednoczeni z przeszłością.
   - Ale my też jesteśmy śladami ludzi, których już nie ma - zauważył Bajgór.
   Kupił dla Bajdoły dzwonek z urwanym sercem (Bingo nie znosił ostrych dźwięków), bo nie wypadało wrócić z takich targów z pustymi rękami.
   Więc wrócili do domu z dzwonkiem i z psem, żłobiąc mikroskopijne ślady na chodniku.



DZIEŃ 353 – 7 III

   Marcowe słońce z trudem przedzierało się przez chmury, ale Bajdoła z radością pokazała Bajgórowi pierwsze kwiatowe pączki na krzewach.
   - O, w przyrodzie zaczyna się wojna - rzekł Bajgór, przypominając Bajdole, że marzec w starożytnym Rzymie był poświęcony Marsowi, bogowi wojny.



DZIEŃ 354 – 8 III

   Podczas czczenia Dnia Kobiet Bajgór usłyszał w barze wynurzenia nowo zaistniałego biznesmena, że majątku nie robi się własnymi rękami. Trzeba mieć ludzi. Powiedział: LUDZI i rozejrzał się po kumplach Bajgóra, którzy siedzieli przy stolikach. Po czterech piwach biznesmen poklepał się po kieszeniach…
   - O, cholera, zapomniałem portfela, skoczę do mojej bryczki. Chwileczkę… - powiedział do barmanki Blanki. Skoczył i już się nie pokazał.
   Wściekła barmanka musiała przez jakiś czas lać mniej piwa do kufli, żeby odrobić stratę. Ale Bajgór wyszedł, bo nie lubił być oszukiwany.




DZIEŃ 355 – 9 III

   Bajdoła zaniepokoiła się, bo Bajgór zaczął sprzedawać swoje książki w antykwariacie.
   - Wiesz, doszedłem do wniosku, że powinienem, co jakiś czas, zmieniać książki, jak wąż skórę - powiedział, nie mogąc wymyślić innego porównania.
   I Bajdoła spojrzała na niego uważniej.



DZIEŃ 356 – 10 III

   Bajdole wydało się nagle, że świat ludzi nie jest taki skomplikowany, jak myśli Bajgór. Po prostu w cyklicznym oddechu czasu życie odnawia się co pokolenie – tak jak drzewa, które co roku zrzucają liście, aby je zastąpić innymi. Ale ludzie ze strachu przed nicością, marząc o życiu wiecznym, moszczą się w swoich grajdołach, spychając innych. Albo z mozołem budują wielopiętrowe kruche konstrukcje, które i tak kiedyś muszą runąć… To takie skomplikowane?
   Bajdole zrobiło się jasno w głowie, ale i smutno. Przyszedł Bajgór i przepraszając za spóźnienie, zaczął narzekać na komunikację miejską. Klął tak zabawnie, że zaśmiewała się do łez.



DZIEŃ 357 – 11 III

   - Byłoby ci smutno, gdybym musiał wyjechać na bardzo długo? - spytał Bajgór z poważną miną.
   - Chyba bym umarła - powiedziała bezwiednie Bajdoła. I gdy spojrzała na Bajgóra, ten spuścił wzrok.
   - Żartowałem. Jeszcze nie wyjeżdżam.
   - A wyjeżdżaj sobie! - warknęła Bajdoła i zamknęła się w kuchni na godzinę.








DZIEŃ 358 – 12 III

   - Wiesz - zaczął Bajgór podczas zamglonego spaceru - nieraz wydaje mi się, że żyję obok tego świata. Obserwuję to dziwne mrowisko i próbuję zrozumieć reguły, które nim rządzą… Co jakiś czas przypadkowa mrówka zawędruje na moją ścieżkę, zdejmuję ją delikatnie i oddaję mrowisku. I patrzę dalej, zafascynowany, zadziwiony, ale szczęśliwy, że mogę to widzieć.
   - Więc jestem dla ciebie mrówką? – spytała cicho Bajdoła.
   - Ty jesteś MNĄ!



DZIEŃ 359 – 13 III

   Zupełnie nagle Bajdoła pomyślała, że byłoby lepiej, gdyby Bajgór w ogóle dla niej nie istniał. Miałaby wtedy perspektywę bycia z zupełnie innym mężczyzną, bardziej normalnym, uładzonym i dbającym o dom.
   Gdy właśnie o tym myślała, wszedł Bajgór i wiedziała już, że gdyby miał być jakiś inny mężczyzna w jej przyszłym życiu, to na pewno nie zupełnie normalny, nie za bardzo uładzony i troszeczkę tylko dbający o jej kontakty elektryczne i krany.



DZIEŃ 360 – 14 III

   Bajdoła i Bajgór, zupełnie osobno, dostrzegli gęstą mgłę, która zbliżała się do ich życia.
   I nic nie mogli poradzić, bo LOS nie chciał zesłać przeciwnego wiatru.



DZIEŃ 361 – 15 III

  Bajgór przed wejściem na terytorium Bajdoły zawsze dzwonił trzy razy.
   Dzisiaj – dla kawału – zadzwonił dwa razy i jamnik Bingo o mało go nie pogryzł.



DZIEŃ 362 – 16 III

   Było to ulubione drzewo Bajdoły i Bajgóra. W różnych porach dnia i roku siadywali pod nim, aby opowiadać o swoim życiu. Oczywiście nie mówili całej prawdy, bo cała prawda w stosunkach międzyludzkich jest zgubna jak czysty tlen bez wody dla ryby. Starali się utrzymywać rozsądną proporcję: trzy czwarte prawdy i jedna czwarta przemilczania.
   Dzisiaj Bajgór przesadził i, nie wiedzieć czemu, wyznał, że Bajdoła jest jego ostatnią miłością życia i nie spojrzy już na żadną inną kobietę.
   Drzewo zaszumiało i dzięcioł zaczął stukać w pień ich drzewa.
   Bajdole dech zaparło w piersiach i na jakiś czas przyjęła to wyznanie za CAŁĄ, najczystszą prawdę. A nawet wieczorem ugotowała Bajgórowi jego ulubiony bogracz, który był bardzo pracochłonny.



DZIEŃ 363 – 17 III

   Bajgór wysłał do Bajdoły list (szedł do niej pięć dni)…
   KIEDY PRZYJDZIE TEN DZIEŃ, NIE PŁACZ, TYLKO WEŹ WSZYSTKIE NASZE DNI I JAK INDIANIN WYSTAW NA WIECZNOŚĆ – WYSOKO, WYSOKO, GDZIE KSIĘŻYC I PTAKI…



DZIEŃ 364 – 18 III

    Bajdoła wiedziała już, że jej Bajgór wyjeżdża.
   - Nikt nam nie zabierze tych dni - powiedziała na powitanie. - Nawet gdyby wszyscy generałowie zawiści i rozsądku wytoczyli swoje armaty.
   - Tak – przyznał cicho Bajgór - te tereny są już przez nas zajęte na zawsze.









DZIEŃ 365 – 19 III

   Bajdoła kochała góry, bo były niezniszczalne, a idąc skalistymi szlakami, co krok zmieniał się widok szczytów i dolin, jak w boskim kalejdoskopie. Nawet zmęczenie w otoczeniu turni było przyjemne, a gaszenie pragnienia z górskiego potoku rozkoszne.
   Bajdoła od dziecka lubiła bajki, a i teraz przepadała za ludźmi, którzy byli oderwani od wyciosanego, realnego życia i nie ględzili godzinami o pieniądzach, nielubianej pracy, modzie i polityce.
   I musiała wejść na ścieżkę BAJGÓRA, albo pozwolić mu pobiegać na jej ścieżce.
   Nie chciała wiedzieć, że góry też niszczeją, a za bajki wielu wyrachowanych bajkopisarzy odłożyło w bankach fortuny.



DZIEŃ 366 – 20 III

   Bajdoła nienawidziła pożegnań.
   - Wiesz, czuję się, jakbym traciła wronę ze swego stada - powiedziała bezwiednie Bajgórowi, który odlatywał bardzo daleko.
   Przykleił na usta uśmiech, żeby zamaskować smutek i zupełnie, jakby mieli się jutro spotkać, cmoknął ją w usta. I dał jej ciętą, czerwoną różę.
   Dopiero w samolocie zdał sobie sprawę, jak bardzo trudno będzie mu bez Bajdoły.
   Kiedy Bajgór był już wysoko, Bajdoła pocałowała po kolei wszystkie płatki podarowanego kwiatu i zapłakanego położyła w parku na wielkim kamieniu, w zagłębieniu, z którego ptaki piły wodę z nieba.





                                                ALE TO NIE JEST KONIEC