DZIEŃ 75 - 3 VI
Bajdoła miała dziwną słabość - lubiła, żeby podczas snu jej ręce drętwiały aż do utraty czucia (kładła je pod głową). Po obudzeniu, czekała: dwie drewniane kłody wracały do życia ukłuciami igiełek. Było to rozkoszne - jakby z obcego formowało się nowe ciało.
Dzisiaj, po jakiejś burzliwej kłótni z Bajgórem, położyła się, aby przespać swoją winę. Śniło jej się, że Bajgór z bladą twarzą szedł pustą drogą, która przebiegała przez zaorane pole, ponure i śmiertelnie puste. Droga znikała za horyzontem i wiedziała, że jeżeli Bajgór tam pójdzie, straci go na zawsze. Krzyczała: "Nie idź tam, Bajgórze! Nie idź!", ale nie słyszał jej. Jak manekin stawiał kroki, ku swojej zgubie...
Obudził ją dzwonek telefonu.
- Bajgór! Przeproszę go, trudno! Niech tylko przyjdzie...
Wstała, podbiegła do telefonu, ale przerażona zrozumiała, że nie podniesie słuchawki: zamiast rąk miała nieczujące gałęzie.
- Nie odkładaj słuchawki - mówiła. - Poczekaj jeszcze!
Ręce powoli wracały do życia. Już miała podnieść słuchawkę, kiedy telefon zamilkł. Siadła na podłodze i rozpłakała się z wściekłości na Bajgóra.
Ale to nie Bajgór telefonował (przepijał piwem swoją winę), ale jakiś Szymański do jakiejś Wrońskiej, myląc numer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz