* * *
Nad światem zawisła zagłada.
Czułem to całą swoją istotą. KONIEC ZIEMI! Ale kiedy? Dzisiaj, jutro, za tydzień? W i e d z i a ł e m tylko, że niedługo. Słońce świeciło inaczej niż zwykle, jakimś czerwonym kolorem. I ten głos wiatru - przeraźliwy, wyjący na pomoc, szukający jak oszalały swojego początku...
To byłem ja! Byłem bezcielesnym wichrem, pędzącym do innego miejsca, silny, łamiący konary drzew i przewracajacy płoty...
Okrążyłem świat, dotykając wszystkich ludzi i zdmuchnąłem z nich myśli, złe i dobre - już nie wiedzieli nawet, że istnieją.
Wreszcie dotarłem do ostatniego miejsca na Ziemi, w najdzikszym zakamarku i ujrzałem SIEBIE siedzącego na kamieniu, z rozwianymi włosami...
Wiatr ucichł, zamarł, spadł razem z kurzem i piaskiem. Zniknął. Myśli powoli wracały do ludzi - najpierw dobre, potem złe.
A do mnie przyszło przeczucie, że ŚWIAT ZOSTAŁ URATOWANY!
Czekamy na dalszy ciąg "Teatru sennego".
OdpowiedzUsuńPanie Michale
ps. To nie Ja stukałem w sufit, to małżonka. Chociaż Ona również się nie przyznaje. ;-)