SŁUCHOWISKO
Osoby:
MALERZ I
MALARZ II
SZEF
(Głos koników polnych.)
MALARZ I: Ale gorąc!
MALARZ II: Zostaw tę muchę!
MALARZ I: Ty jesteś jak kobieta, Knysa!
MALARZ II: To ją boli… Jakby tak tobie…
MALARZ I: Mnie nikt skrzydełek nie urwie… Zaraz jej drugie…
MALARZ II: Zostaw!
MALARZ I: Widzisz? Już nie będzie latała… Może tylko łazić… Gdzie, cholero, gdzie?!... O, już nie będzie.
(stuknięcie przy wstawaniu)
Bierz wiadro!
MALARZ II: Dlaczego ja zawsze mam nosić wiadro? Ty jesteś silniejszy!
MALARZ I: Właśnie dlatego… (chichocze)… Gdzie rozwalił się ten grat?
MALARZ II: Pod tamtym drzewem… Ty nosisz tylko pędzle… Nosisz pędzle, ale ja muszę malować!
(Głos przejeżdżającego samochodu.)
MALARZ I: Mercedes… Dawno nie było.
MALARZ II: Czarny!
MALARZ I: Ponad setkę…
MALARZ II: Więcej…
MALARZ I: Rozbije się, skurczybyk i będziemy mieli robotę.
MALARZ II: Jechałeś kiedyś tak szybko?
MALARZ I: Nie i nie chcę. Lubię żyć!... No, jest to drzewo…
MALARZ II: Podobno kobieta?
MALARZ I: Sama?
MALARZ II: Sama.
MALARZ I: Skąd wiesz?
MALARZ II: Szef mówił.
MALARZ I: O jedną mniej!
MALARZ II: Nie lubisz kobiet?
MALARZ I: Lubię, ale nie w rozbitych autach… Maluj i nie gadaj za dużo!
MALARZ II: Już, już!
MALARZ I: Niedługo zamalujemy całą drogę… Nie będzie czarna, tylko biała… Baby w mercedesach będą się rozbijać, a my będziemy po nich malowali.
MALARZ II: Nie wyspałeś się, Dębek?
MALARZ I: Nie!
MALARZ II: Widać. Nigdy tak nie mówiłeś. Wisiało ci…
MALARZ I: A ty za to codziennie żałujesz koników polnych i muszek… Siadamy!
(Głos koników polnych.)
MALARZ II: Zjadłbym coś…
MALARZ I: To jedz! (szelest papieru, mlaskanie) Daj połowę!
MALARZ II: Zjadłeś swoje.
MALARZ I: No, zjadłem. Muszę jeść więcej od ciebie. (mlaskanie)
MALARZ II: Nie lubię starego chleba…
MALARZ I: Arystokrata! (mlaskanie) A co mnie to w końcu obchodzi?... Płacą, to maluję!
MASLARZ II: Gdzie oni tak się spieszą? Powiedz. Patrzą na te wymalowane krzyże, wjeżdżają na nie i żaden nawet nie zahamuje, żaden się nie przeżegna!
MALARZ I: Spieszą się, spieszą… do piekła!... Knysa, zdejmujemy koszule, bo wyparujemy. Nie bój się, tu nie ma bab.
MALARZ II: Co tam…
MALARZ I: Przecież wstydzisz się swoich żeber…
MALARZ II: E, tam się wstydzę!
MALARZ I: Jakiś ty blady.
MALARZ II: Mam taką skórę. Nigdy nie mogę się opalić.
MALARZ I: Bo łazisz zawsze w koszuli!
(Głos silnika i kaczek.)
MALARZ II: Wiozą kaczki.
MALARZ I: Przydałaby się jedna. (ziewa) Może się gdzieś rozbiją?... Pośpimy?
MALARZ II: Musimy jeszcze zakrzyżować pod Jarońcem… Student na motorze.
MALARZ I: Student poczeka!
MALARZ II: Jak chcesz, możemy pospać… Uważaj, oset!
MALARZ I: To się posuń.
(Głos jadącego motocykla.)
MALARZ II: Nie ma się co posuwać… Wstajemy! Szef jedzie.
MALARZ I: Niech go szlag trafi!
(Motocykl zatrzymuje się, ale silnik nie gaśnie.)
SZEF: Skończyliście?
MALARZ II: Tak, szefie!
SZEF: A Jaroniec?
MALARZ II: Jeszcze.
SZEF: To co leżycie?!
MALARZ I: Nie leżymy.
SZEF: Nie jestem ślepy. Widziałem… Pospieszcie się z tym Jarońcem. Rano pod Wróblewem rozbił się marcedes. Przyjedzie po was furgonetka…
MALARZ II: Rano?
SZEF: Rano. A co?
MALARZ II: Bo przed chwilą jechał taki jeden, czarny.
SZEF: Ten się nie rozbił… A więc tak, jak mówiłem!
(Motocykl rusza, głos cichnie.)
MALARZ I: A ty czego pogadujesz z tym durniem?!
MALARZ II: Myślałem, że ten mercedes się rozbił, cośmy go widzieli…
MALARZ I: Ten czy nie ten! Nie wszystko ci jedno?... Furgonetka przyjedzie, niech się wypcha. A z powrotem na piechotę!
MALARZ II: Chodźmy, do Jarońca. Nie ma ratunku.
MALARZ I: Bierz wiadro!
(Idą, słychać koniki polne i brzęk pędzli o wiadro, w rytm kroków.)
MALARZ II: Czujesz, jaki miękki asfalt?
MALARZ I: Miękki, bo gorąco…
MALARZ II: Spalę sobie plecy!
MALARZ I: To załóż koszulę i daj mi spokój!
(Kroki po asfalcie.)
MALARZ II: Rower. Lewą stroną!
MALARZ I: Znowu będziemy malować krzyż. Będziemy tak latać z wywieszonymi językami od Jarońca do Wróblewa i malować dla ich przyjemności… Czekaj, ja mu pokażę!
MALARZ II: Ma wiatraczek, cholera, na kierownicy.
MALARZ I: Figlarz. Ja mu pokażę wiatraczek! Niech sobie zimą jeżdżą lewą stroną. Zimą nie malujemy.
MALARZ II: O, zjechał na prawą!
MALARZ I: Jaki spryciarz… Zepchnę go do rowu.
MALARZ II: Zostaw go.
MALARZ I: (głośno) Masz szczęście, głąbie, że jest gorąco i nie chce mi się gonić!
MALARZ II: Ale zapycha!
MALARZ I: Mogłeś go oblać farbą.
MALARZ II: Tak, a potem musiałbym rozrabiać nową!
(Słychać szczekanie psów i porykiwanie krów.)
MALARZ I: Nienawidzę wsi! Powinienem mieszkać w mieście.
MALARZ II: Tam dopiero byś się namalował! W takim mieście jest więcej wypadków.
MALARZ I: Robiłbym co innego.
MALARZ II: Co?
MALARZ I: Przez cały dzień bym patrzył na twoją fotografię!
MALARZ II: Jestem ciekawy, co byś robił w mieście!
MALARZ I: Nie wiem, wszystko jedno.
MALARZ II: O, zostałbyś szoferem! Taksówkarzem… Masz u mnie zamówiony krzyż!
MALARZ I: Zamknij się wreszcie!... Grubas nie powiedział, gdzie się ten młody rozbił?
MALARZ II: Nie. Ale chyba tam… pod znakiem.
MALARZ I: Niech będzie tam. Wszystko jedno… Chodźmy.
(Kroki.)
MALARZ II: Trzeba zrobić nowy szablon; ten już do niczego.
MALARZ I: Jest dobry. Starczy jeszcze na tysiąc mercedesów.
(Zatrzymują się.)
MALARZ II: Brzegi nierówne…
MALARZ I: Maluj!
(Odgłos malowania.)
MALARZ II: Ludzie się schodzą… Założę koszulę…
MALARZ I: Gapią się na krzyż, nie na ciebie. Mają dopiero trzy we wiosce, jeszcze nie przywykli… (głośno) Patrzcie ludzie! Tu zginął człowiek. Mówcie to wszystkim kierowcom!... Tylko mi po tym nie deptać. To grzech… I drugi raz nie malujemy!
MALARZ II: Buty by se ubrudzili.
MALARZ I: Gdzie ma przyjechać ta furgonetka?
MALARZ II: Nie mówił!
MALARZ I: Jak nie mówił, to podjedzie pod sklep. Napijemy się piwa.
MALARZ II: W taki upał? Pewnie wszystko wypili...
MALARZ I: Jak nie będzie, to zetrzemy im krzyż!
(Słychać motocykl.)
MALARZ II: Zdaje się, że gruby.
MALARZ I: No tośmy się napili!
MALARZ II: Zauważył nas.
(Motocykl zatrzymuje się.)
SZEF: Macie pecha. Furgonetka się popsuła i będziecie musieli iść na piechotę.
MALARZ I: Do Wróblewa?!
SZEF: Samochód rozbił się we Wróblewie. Jakby się rozbił we Wronowie, to byście drałowali do Wronowa, a że rozbił się we Wróblewie, do musicie do Wróblewa. Tak? Doszło?
MALARZ I: To dziesięć kilometrów stąd. Cholera!
SZEF: Nie żadna cholera, tylko zbierajcie manatki i jazda! By was podwiozła furgonetka, ale jak mówiłem, się popsuła. Macie pecha.
(Motocykl odjeżdża.)
MALARZ I: Gnojek!... Trzy godziny drogi, w taki upał.
MALARZ II: Mógłby nas podwieźć. Obróciłby dwa razy…
MALARZ I: Byśmy mu pochlapali tyłek!
MALARZ II: Nie ma rady, trzeba iść… Może wrócić…
(Idą, w tle koniki polne.)
MALARZ I: Przestań się bać grubasa! Spiorę cię kiedyś, jak będziesz z nim gaworzył…
MALARZ II: No co? Po prostu nie chcę, żeby mnie wyrzucili… Nic nie umiem oprócz malowania białych krzyży… Do miasta nie pojadę na poniewierkę, jak ty…
MALARZ I: Niewolnik grubasa!
MALARZ II: Ale świnią nie jestem… Byłbym świnią, jakbym latał do niego i skarżył, albo co…
MALARZ I: Bym cię chyba zabił!
(Słychać trąbienie i przejeżdżający samochód.)
MALARZ II: Ciekawe, czy jak nas który przejedzie, to wymalują nam krzyże?
MALARZ I: Co mają nie wymalować?
MALARZ II: Kto?
MALARZ I: Gruby przyjmie nowych! (chichocze)
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz