D I A L O G I N I E T E A T R A L N E
OSOBY:
WROŃSKI – W
MICHAŁ – M
EDWARD - E
I
Michał z Wrońskim siedzą na wypłowiałej już trochę łące za miastem i rozmawiają ze sobą, milcząc; Edward gdzieś krąży…
W: Chcesz cukierka?
M: Nie chcę.
W: Dobrze, będę miał więcej!
M: To daj!
W: Krówka.
M: Nie masz innych? Wiesz, że nie lubię krówek.
W: Nie mam innych. Nie chcesz?
M No, daj…
W: Może przynajmniej poczujemy ten sam smak.
M: Jak to może, jak to może?
W: To był żart.
M: Ładne żarty… Jeśli chcesz się ode mnie odczepić, to proszę bardzo… Zostaniesz bez imienia. Teraz Michał jest najmodniejszy, każdy mnie weźmie… Proszę bardzo!
W: Siadaj! Nie chcę cię zmieniać, ale pamiętaj, że mam drugie imię.
E: Ktoś mnie wołał?!
M: Nikt cię nie wołał! Znikaj, Edziu …
E: Jeszcze się będziesz prosił, żebym przyszedł.
M: No, na pewno!
W: Nie traktuj go w ten sposób. To imię mojego ojca!
M. Twojego ojca nawet uwielbiałem, ale ten przybłęda z dowodu osobistego zawsze mnie denerwuje. Wiesz o tym doskonale.
W: Nie tylko z dowodu osobistego. Jest także na wszystkich świadectwach szkolnych i innych dokumentach.
M: Właśnie. Jakby nie starczało ci jednego imienia. Edziu-Śledziu…
W: Michał kichał, trzy dni zdychał! Nasłuchałem się w szkole… Nie pamiętasz, jak mnie przezywali?
M: Nie pamiętam, to było w zamierzchłych czasach.
W: Ja tam dobrze pamiętam… Micha-Dycha, pamiętasz?
M: Nie! Pamiętam za to – Lata Wrona bez ogona!
W: Odczep się od naszego nazwiska. Jest szlachetne i szlacheckie, herbu Kościesza!
M: Ze sto nazwisk ma Kościeszę, panie Wroński.
W: Nie szkodzi. Ale herb jest ładny.
M: Bardzo ładny! Przekreślona strzała… I po co komu teraz jakiś tam herb?
W: Fakt. Po nic. Żartuję z tym herbem… Nigdy nie wiesz, kiedy żartuję. Nigdy nie wiedziałeś. I zawsze śmiałeś się w nieodpowiednich momentach i musiałem przepraszać.
M: Moja wina, że często opowiadasz głupstwa?
W: Jestem spontaniczny.
M: Spontaniczny!
W: I bez wyrachowania. Mówię, co myślę.
M: Wiem o tym doskonale. Często mieliśmy z tego powodu kłopoty… Rumieniłem się za ciebie ze wstydu.
W: Patrzcie go. Moje imię rumieniło się ze wstydu za swoje nazwisko… W pale się nie mieści!
M: A co?… Ludzie częściej kojarzą nas z Michałem niż z Wrońskim.
W: A skąd o tym niby wiesz?
M: Kto do ciebie mówi - panie Wroński? Najczęściej mówią – Michale, albo panie Michale… Nie jest tak?
W: To bez znaczenia. Jestem z całym tłumem ludzi po imieniu. Łatwo się zaprzyjaźniam i przechodzę „na ty”…
M: No, czyli wreszcie przyznałeś, że JA jestem ważniejszy!
W: Już więcej nie dostaniesz ode mnie cukierka!
M: Obejdzie się! Tego też mogę oddać…
W: Nie pluj na łąkę!
M: Niech sobie resztę zjedzą mrówki.
W: O, cholera, chyba mi powłaziły za spodnie… Chodźmy gdzieś dalej.
M: Pospacerujmy.
W: Nogi mnie bolą.
M: Trochę ruchu dobrze ci zrobi. Nie zauważyłeś, że rośnie ci brzuszek?
W: No, dobrze, chodźmy… Ale tylko do tamtego drzewa!
M: Do tamtego. I z powrotem… Kiedyś wędrowaliśmy po całej Polsce. Pamiętasz?
W: Co mam nie pamiętać.
M: To były czasy!
W: Były. Ale się zbyły… Gdzie Edward?
M: Siedzi tam nad strumykiem.
W: Przeziębi się.
M: Co tak się o niego troszczysz?
W: Aleś ty głupi. Jak on się przeziębi, to i ty się przeziębisz. A jak wy się przeziębicie, to i ja się rozchoruję. Taka jest prawda.
M: Niby tak
W: Zrozum wreszcie, że jesteśmy jednością!... Zawołaj go.
M: Dlaczego ja?
W: Zawołaj, mówię…
M: Edward!
W: Idzie?
M: Idzie…
W: Chcesz cukierka?
E: Nie chcę. Od cukierków psują się zęby.
M: To się wypchaj… I nie siadaj na ziemi, bo nas przeziębisz!
E: Ja chcę do domu!
M: To sobie idź.
E: Doskonale wiesz, że sam nie mogę.
W: Już niedługo wrócimy… Pójdziemy tylko do tamtego drzewa.
E: Boże mój, po co wam te chodzenie?
W: To Michał uwielbia spacery.
E: Wiem. A ty mu ulegasz, jak kochanka…
M: Jak kto? Kochanka? Co ty pleciesz, Edziu?
W: Nie kłóćcie się!... Postój tu sobie, Edwardzie. Poczekaj na nas. Zaraz wrócimy i pójdziemy do domu.
E: Nareszcie. Jestem głodny.
W: Ja też.
M: A ja nie. Ja się odchudzam. Przez rok przybyło nam dziesięć kilogramów.
W: Bo mamy coraz mniej stresów. Zawsze nam przybywało na wadze, gdy omijały nas kłopoty. Nie pamiętasz?... Jest to twoje drzewo. Wracamy!
M: No dobrze. Wracajmy.
W: Dzisiaj zrobię kolacje na ciepło. Odgrzeję wczorajszy bogracz; dorobimy tylko lane kluseczki. Nie zjesz?
M: Gadasz o tym jedzeniu bez przerwy, to i mój żołądek zaczął burczeć.
W: Edwardzie, wracamy do domu!
E: Bogu dzięki!
M: Myślałby kto, jaki bogobojny.
W: Do domu!
E: Do domu.
M: Niech będzie do domu.
II
Wroński spytał Michała…
W: Gdzie jest Edward?
M: Wiadomo. Czyta w kącie prawicową gazetę… Skrajnie prawicową!
W: Niech czyta. W końcu chcę wiedzieć o wszystkich opcjach politycznych.
M: Ale ten kretyn wierzy w to wszystko, co tam jest napisane!
W: A ty nie brzęczysz mi bez przerwy o swoich lewicowych poglądach?
M: O, przepraszam… O centrolewicowych!
W: Nieraz są prawie na samym brzegu.
M: Bo jestem za sprawiedliwością społeczną!
W: Daj sobie spokój. Nie jesteś na wiecu wyborczym.
M: A ty jesteś l a w i r a n t ! Trzeba mieć okrzepłe poglądy.
W: A kto tak powiedział?
M: Ja! I kupę mądrych ludzi.
W: Nazwiska!
M: No, choćby… Miechowski, Durk, Jabłoński, profesor Czwartek…
W: To idioci, Michale. Oni właśnie, co dekadę, zmieniają swoje poglądy w zależności od wyników wyborczych i sondaży.
M: Tylko krowa nie zmienia poglądów.
W: A ja właśnie jestem krową na ludzkiej łące i patrzę na to wszystko z wysokości moich krowich oczu. Z boku!
M: Dzwoni telefon! Kto ma podnieść słuchawkę?... Może ja? Bo Edward znowu nagada głupstw.
W: Kto to może dzwonić o tej porze… Podnieś ty!
M: Słucham. Michał Wroński!... Chwileczkę!... Dzwoni ktoś sondażowo, czy jesteśmy za małżeństwami homoseksualnymi… Ja jestem!... Chwileczkę, proszę pana…
E: Ja ci dam małżeństwa homoseksualistów… Zboczeńcy!
M: Edzio, zamknij się z łaski swojej!... To co mam powiedzieć?
W: Powiedz… w zasadzie nie jesteśmy za. Aczkolwiek świat się nie zawali, jeśli ludzie o odmiennej orientacji seksualnej będą mieli jakieś dokumenty legalizacji… Jesteśmy za legalizacją, w każdej w zasadzie sprawie… Tak mu powiedz!
M: Halo! Słyszał pan? Więc powtarzam… W zasadzie nie jesteśmy za. Ale nic się porządkowi na świecie nie stanie, jeśli ludzie o odmiennej orientacji będą mieli dokumenty ułatwiające im codzienne życie. Tak proszę zapisać… Do widzenia! To znaczy, do usłyszenia!...
E: Kretyn! Popiera pedałów.
M: Ty nietolerancyjny zacofańcu!
W: Cisza! Michałku, dobrze powiedziałeś!... Zresztą to od nas i tak nie zależy. Niech nad tym głowią się prawnicy. Po to są… I dzisiaj nie odbieramy już żadnych telefonów. Nie czekam na nikogo… Chcę mieć spokój.
M: Ja też!
E: A ja nie?
W: Zamknijcie się. Ma być pokój w moim domu!
M: W naszym!
E: W naszym… Jestem traktowany jak czeczeński emigrant!
W: Mówiłem – CISZA! Bo was wyrzucę na zbity łeb…
M: Kurde, znowu dzwoni.
W: Niech któryś wyłączy ten telefon!
E: Ja mogę?
M: Możesz.
W: Wyłącz ty, Edziu. Macie być zgodni.
III
Wroński drzemie na wypłowiałym fotelu, a Michał i Edward siedzą znudzeni na dywanie i nawet się nie kłócą…
M: Śpi nasz stary niemowlak.
E: Zauważyłeś? Tak od pięciu, mniej więcej, lat zawsze drzemie po obiedzie, jakby nie było nocy.
M: Starzeje się.
E: Ale siwy jeszcze nie jest!
M: Co z tego… Wczoraj zauważyłem - nie spojrzał na dziewczynę, która szła przed nim. A była tak piękna, że oczy mi chciały wyskoczyć.
E: Ta blondynka w botkach?
M: Jaka blondynka? Blondynka szła przedwczoraj.
E: Blondynka też była wspaniała.
M: I też na nią nie spojrzał.
E: Już jest zmęczony życiem? Śpi jak zmęczony górnik.
M: Ludzie o tej porze tyrają, aż żyły im wychodzą na czole.
E: Ciekawe, co mu się śni?
M: Nigdy nie pamięta swoich snów. A jak mi chce już opowiedzieć, to zmyśla, bo mu wstyd, że własnych snów nie pamięta.
E: Mnie nawet nie opowiada zmyślonych.
M: Nic ciekawego. Jakieś gonitwy, strzelaniny i gołe baby. Przypomina sobie widocznie sceny z filmów. Kiedyś mówił, że latał przez cały sen nad Ziemią – matką naszą i okazało się, że jest PŁASKA. Ogłosił to ludzkości i spalono go na stosie…
E: Rany boskie, na stosie?
M: Na stosie, jak czarownicę. Ale nie spaliłem się – mówi – bo na szczęście się obudziłem. Taki bajarz.
E: Zawsze był bajarz.
M: Nie mamy wyboru. Mamy takiego, jakiego nam bozia dała.
E: Ano mamy… A jakby tak…
M: Nawet o tym nie myśl! I zamknij się lepiej, bo może lekko śpi i nas słyszy.
E: Ja nic nie mówiłem, ja nic nie mówiłem… E, śpi twardo.
M: To się ciesz.
E: Nawet do kina już nie chodzi.
M: I do teatru. A to dlatego, że kiedyś zawodowo pisał recenzje teatralne i aktorzy chcieli go zlinczować.
E: Pamiętam, pamiętam… Dostawał anonimy… ”Ty gnojku! Jak nie masz pojęcia o TEATRZE, to pisz recenzje z cyrku. I jeśli nie widzisz głębi w naszej sztuce i w naszym graniu, to zatrudnij się w kopani węgla kamiennego. Ty imbecylu…” i tak dalej i temu podobne…
M: To dlatego nie chodzi do teatru, a przy okazji i do kina, gdzie też grają aktorzy.
E: Fakt, był ostrym recenzentem i nie dał się przekupić… Pamiętasz, jak kiedyś dyrektor teatru imienia Norwida upił Wrońskiego do nieprzytomności po premierze „Makbeta”. Potem musiał go odwozić taksówką do domu.
M: Pamiętam. I Wroński, jak zwykle, nie miał pieniędzy i dyrektor musiał zapłacić za taksówkę.
E: Che, che… a i tak „Makbet” został schlastany niemiłosiernie.
M: Słabe przedstawienie.
E: Zgadzam się. Wyjątkowo słabe. Scenografia była niezła, ale Wroński nie pochwalił, bo znał scenografa.
M: I go nie lubił.
E: Straszna menda.
M: I pijak.
E: Ale Wroński też wtedy pił jak drwal.
M: Wszyscy wtedy pili.
E: Bo byli młodsi.
M: Byli… Piękne czasy!
E: Oj, piękne. Niezapomniane.
M: Działo się coś codziennie.
E: Oj, działo…
M: Pamiętasz Klub Artystów PIEKIEŁKO?
E: Co mam nie pamiętać. Wroński był królem!
M: A teraz nasz emerytowany osesek śpi w fotelu i śni sny, których nawet nie potrafi opowiedzieć.
E: Nudno. Misiek, może go obudzimy?
M: Sam się zaraz obudzi. Godzina minęła… I nie mów do mnie Misiek, bo cię wystawię za okno! Edziu-Śledziu!
IV
Wroński chodzi nerwowo po pokoju, za nim Edward…
W: Edwardzie, nie chodź tak za mną!
E: Chcę ci pomóc.
W: Wiem, ale nie łaź. To mnie jeszcze bardziej denerwuje.
E: Co zrobimy?
W: Nie mam pojęcia…
E: Jak długo już tam siedzi?
W: A z godzinę, albo i dłużej… Michał, wychodź!
E: Cisza, nic nie słychać… Może się utopił?
W: Gadasz głupoty. Jak można się utopić w ubikacji?
E: No tak, raczej nie można… Misiu, chce mi się siusiu!
W: Otwieraj!
E: Nic!... Może zasnął? Czytał jak zwykle nudną książkę i zasnął.
W: Przecież walę w te drzwi. Martwy by się obudził.
E: Sąsiedzi będą mieli pretensję.
W: W nosie mam sąsiadów. W sobotę była u nich taka balanga, że nie mogłem zasnąć.
E: Michałku!
W: Zostaw tę klamkę. Urwiesz i dopiero się do niego nie dostaniemy… Boże miłosierny, co mogło mu się stać? Nigdy się nie zamykał!
E: Fakt, nikt z nas się nie zamykał. Może ta zasuwka sama się zasunęła.
W: Jak masz zamiar gadać same głupstwa, to idź do kąta i mi nie przeszkadzaj!
E: Przepraszam. Już nic nie będę mówił.
W: Musiało mu się coś stać.
E: Ale co?
W: Właśnie. Co?... Michał! Co ci jest?...Powiedz.
E: Bo wyłamiemy drzwi!
W: Zamknij się, Edziu!...
E: Nie wyłamiemy, ale wyjdź… Ja już nie mogę wytrzymać.
W: To na niego nie działa…
E: Ale mnie się naprawdę chce do ubikacji, nie bujam.
W: Zrób siusiu do zlewu i nie zawracaj głowy!
E: No wiesz? Do zlewu? Nigdy nie robiłem tego do zlewu.
W: Przestań. Mnie to mówisz?
E: No może kiedyś, w zamierzchłych czasach, kiedy nasza ubikacja była na półpiętrze.
W: Cicho! Słyszę coś…
E: Co?
W: Jakby szelest…
E: Znaczy żyje.
W: A ty byś chciał, żeby nie żył?
E: Co ty wygadujesz?
W: Tak. Chciałbyś być na pierwszym miejscu… Wiem.
E: Nawet przez myśl mi nie przyszło.
W: Wybij to sobie z głowy!
E: Wolę być na uboczu. Bezpieczniej.
W: To jest pomysł… Michał! Słuchaj uważnie… Jeśli nie wyjdziesz w ciągu jednej minuty, idę od urzędu miejskiego i zamieniam drugie imię na pierwsze! Słyszysz?... Będę Edwardem Michałem Wrońskim… Nawet to lepiej brzmi.
E: O, tak… Zgadzam się.
W: Ty nie masz nic do gadania. Idź do swojego kąta i czekaj.
E: Dobrze, dobrze…
W: Michał, liczę do dziesięciu! Ostrzegam, mówię serio… Raz… dwa… trzy… cztery… pięć… sześć… siedem… osiem… dziewięć…
M: Dobra. Wychodzę.
E: Jest! Żyje!
W: Ty kretynie, idioto… O mało nie dostałem zawału serca! Chcesz mnie zabić?
M: Ależ skąd… Chciałem tylko usłyszeć, jak zareagujecie na moje zniknięcie.
W: Za karę nie będziesz się odzywał przez dwa dni!
E: Ale kara, ale kara!
M: Nie ciesz się. Nigdy nie będziesz na pierwszym miejscu!
E: Odezwał się. Odezwał!
W: Zamknijcie się obydwaj… Wychodzę może do parku, a może na wódkę! Bez was! Siedzieć mi w domu. Macie zrobić porządek na biurku. Takiego burdelu dawno nie było!
V
Wroński, Michał i Edward stoją przy oknie, ale wcale nie patrzą na świat…
W: Swędzi mnie ucho.
M: Mnie też.
E: I mnie… To dlatego, że myjemy codziennie głowy. Trzeba zmienić szampon, ten musi wywoływać alergię.
M: Które was swędzi?
W: Wiadomo. Prawe!
M: I mnie prawe.
E: Kurde, a mnie lewe.
W: Niemożliwe!
M: Jasne, że to niemożliwe.
E: No chyba umiem rozróżnić lewą stronę od prawą.
M: Nie wierzę ci. Pokaż...
E: O!
M: Rzeczywiście, pokazuje lewe ucho. Ale numer.
W: To jakaś anomalia… Moment! Teraz swędzi mnie lewe…
M: A mnie w dalszym ciągu prawe… Co jest grane?
W: Nie mam pojęcia…
E: Moment!… Teraz zaczęło mnie swędzić prawe ucho.
W: Zaraz, zaraz… To znaczy, mnie swędzi tylko lewe, a was tylko prawe?
M: Nie da się ukryć.
E: Lewe nie swędzi mnie nic a nic.
W: To brzmi jak zdrada!
M: Przesada!
E: Ale ci się rymnęło.
W: To nie żarty. Muszę się nad tym zastanowić. To nie jest bez znaczenia, moi drodzy.
M: Przestało mnie swędzić…
E: Mnie też!
W: A mnie swędzi nadal! I teraz i lewe, i prawe!
M: Trzeba kupić nowy szampon.
E: Mówiłem, że trzeba!
VI
Wroński siedzi na ławce w parku; Michał i Edward poszli pooglądać karmnik dla ptaków…
E: Słuchaj, Michale, chciałbym ci coś powiedzieć, ale musisz mi przyrzec, że nie wygadasz się za wcześnie.
M: Nic ci nie będę przyrzekał.
E: To ci nie powiem!
M: No dobrze, przyrzekam.
E: Słowo?
M: Słowo… Mów krótko i rzeczowo, bo Wroński pomyśli, ze spiskujemy.
E: Chcę kandydować w wyborach na radnego do Rady Miasta…
M: Co takiego?!
E: Chcę kandydować w najbliższych wyborach.
M: Chyba zwariowałeś! Wroński nigdy się nie zgodzi. Jest apolityczny.
E: I właśnie chcę, żebyś mnie poparł. Żebyś go przekonał.
M: O, nie! I pewnie jeszcze będziesz kandydował z ramienia tej skrajnej partii prawicowej?
E: Nie! Zwołuję niezależny komitet wyborczy.
M: Z kim?
E: Jeszcze z nikim. Ale nie chcę się wiązać z żadną partią. Ludzie teraz nie lubią polityki. A ludzi trzeba słuchać.
M: To jakaś nowa twoja polityka.
E: Słuchaj. Zrobię cię moim zastępcą.
M: Wypchaj się.
E: Skarbnikiem! I rzecznikiem. Jesteś wygadany jak mało kto.
M: Nie przekupisz mnie, mój drogi.
E: Michał! Zrobimy wiele dobrego w mieście. Patrz, jakie dziurawe chodniki, tynki się sypią na Starówce, korupcja i niekompetencja urzędników… Przekonaj Wrońskiego, proszę cię. On cię bardziej słucha niż mnie… A jak nam się uda w mieście, to za dwa lata pokandydujemy do sejmu, albo nawet do parlamentu europejskiego… Wiesz, jakie tam perspektywy?
M: Nie znamy języków obcych.
E: Nie szkodzi. Tam większość nie zna. Nauczymy się.
M: Już widzę, jak Wroński uczy się języków obcych, chi, chi…
E: Zmusimy go do działania… Spójrz na niego… Siedzi na ławce, patrzy w ziemię i gnuśnieje. Nawet wierszy już nie pisze, bo twierdzi, że wszystko co miał do napisania, to napisał… Michałku, chcesz tak dalej żyć?
M: Ja tam nie narzekam.
E: Ja w zasadzie też, ale przecież trzeba zawsze dążyć do tego, aby było lepiej…
M: To kiedy mam mu to powiedzieć?
E: Możesz teraz.
M: Może jutro?
E: Jest okazja. Dzisiaj ma dobry humor…
W: Wszystko słyszałem!... Mam dobry humor, ale mówię NIE!
M: Przecież mówiłem, że to poroniony pomysł.
E: To może na przyszłą kadencję? Nie chcecie zrobić czegoś dobrego?
W: Nie chcemy!... Może kiedyś, w przyszłym wcieleniu!... Idziemy do domu robić obiad! Moi kochani, jazda!
E: Egoizm czystej wody…
M: Co tam mruczysz?
E: Wypchaj się!
VII
Edward już spał, ale Wroński i Michał nie mogli zasnąć…
W: Może policzymy do stu?
M: Nie pomoże.
W: No to, porozmawiajmy.
M: O czym?
W: Wszystko jedno… Im będzie nudniejszy temat, tym szybciej zaśniemy.
M: Staram się nie zajmować nudnymi sprawami…
W: Wiem, mądralo.
M: Jak się będziemy kłócić, to na pewno nie zaśniemy!
W: Dobrze, nie będziemy się kłócić…
M: Tak leżymy… Noc… Wiesz, o czym pomyślałem przed chwilą?
W: A powinienem wiedzieć?
M: Nie wiem, czy powinieneś… Pomyślałem o tych bliskich dla nas kiedyś ludziach, którzy żyją gdzieś, porozrzucani po świecie. Może tam, za ciemnym horyzontem, także leżą w łóżkach i nie mogą zasnąć.
W: Może też o nas myślą?
M: Wątpię!
W: Dlaczego wątpisz?
M: Myślę, że zapomnieli o nas… A czy ty pamiętasz o wszystkich, których kochałeś?
W: Pamiętam!
M: Akurat, pamiętasz. Mnie nie oszukasz.
W: No, może o niektórych zapomniałem.
M: Rozmyły ci się twarze.
W: Lata robią swoje, przecież wiesz… Ci ludzie już nie wyglądają tak, jak ich zapisałem w pamięci.
M: Racja. Dla nas zostaną wiecznie młodzi.
W: Może dla tych, co nas odrobinę pamiętają, też jesteśmy wiecznie młodzi?
M: Tak. To pocieszająca myśl, panie W!
W: Wiesz co? Mam pomysł. Przestańmy gadać i pomyślmy o kimś, kogo jeszcze nieźle pamiętamy… Na pewno przyjdzie do nas we śnie.
M: Dobrze. Jeśli zaśniemy.
W: Teraz na pewno! Ja już wiem, kogo przywołam.
M: Ja też.
W: No to już. Cisza!
VIII
Jadą w zatoczonym pociągu, ale mieli szczęście i siedzą w przedziale, i to nawet pod oknem…
W: Daleko jeszcze?
M: Najlepiej o tym nie myśleć!
E: Dużo pomoże niemyślenie. Zachciało wam się jechać do Pawła, cholera jasna!
W: Pytałem, czy daleko jeszcze do domu!
M: A skąd ja mam wiedzieć? Z jakąś godzinę, dwie…
E: Boże Najświętszy!
M: Nie wzywaj Pana Boga nadaremno, ośle, bo jeszcze wywołasz katastrofę i wylądujemy nie w domu, ale w niebie… Albo w szpitalu.
W: Zamknijcie się z łaski swojej, głowa mnie boli!
M: W porządku. Zamykam się i niech nikt do mnie się nie odzywa.
E: Mówiłem, żeby nie sprzedawać auta. Przynajmniej można było stanąć i rozprostować kości.
W: Zapomniałeś, Edziu, jaki to był stary rzęch. Często stawaliśmy, ale dlatego, że się, za przeproszeniem, rozkraczał… Zapomniałeś, ile wydaliśmy forsy na jego reparacje. Za te pieniądze kupiłbym trzy samochody.
E: Ja go lubiłem.
M: Ja też.
E: Miałeś się nie odzywać!
M: Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
W: Cisza, bo was wyrzucę na korytarz!
E: Cholera, jaki tłok. Pewnie nawet do ubikacji nie da się przejść.
M: Może jakaś wycieczka?
W: Chyba emerytów. Sami starsi ludzie.
E: Lepiej tam nie patrzcie…
M: O co chodzi?
E: Przez cały czas gapi się na nas staruszka… Patrzcie w okno!
M: W oknie się odbija… Widzę ją!
W: Kurde, tylu młodych ludzi tu siedzi. Nikt nie wstanie…
M: Udają, że śpią.
E: To my też udajmy!
W: Nie umiem udawać. Nigdy nie umiałem udawać.
E: I dlatego tak często dostawaliśmy w tyłek, za przeproszeniem.
M: Fakt. Patrzy się tylko na nas.
E: Mówiłem. Ci tu udają, że śpią, albo naprawdę śpią. I staruszka wie, że tylko my ją widzimy.
W: Jak myślicie, ile może mieć lat?
M: No, z osiemdziesiąt…
W: Muszą ją boleć nogi.
E: W jej wieku nie powinno się podróżować.
M: Może musiała? Może musiała jechać do chorego wnuka, albo wraca z pogrzebu córki.
E: Ale wymyślił!
W: No niestety, chłopaki. Nie wytrzymamy tego spojrzenia.
E: Chyba nie myślisz, że…
W: Nie ma rady. Tak bardzo chciałeś rozprostować kości!
E: O, nie!
W: O, tak!
M: No, trudno. Mam nadzieję, że już niedaleko.
W: Ja też… Wstajemy! Trzy – cztery…
IX
Wroński, Michał i Edward idą zatłoczoną ulicą, w zasadzie bez celu…
W: Który z was mruczy hymn Związku Radzieckiego? Chcecie, żeby nas ludzie ukamienowali?
E: Na pewno nie ja!
M: Już dawno zapomniałem.
W:Chlera jasna, to chyba ja. Przepraszam.
M: Nie ma za co.
E: Nie ma sprawy. Tylko jedna nastolatka słyszała…
M: Zanuć teraz hymn amerykański!
W: Muszę sobie zakleić nos plastrem…
M: O, apteka… Wchodzimy?...
X
Wroński był raczej wściekły…
W: Który z was miał mi przypomnieć, żebym zapłacił za prąd?
E: Michał!
M: Edzio!
W: Teraz wyłączą nam światło i będziemy siedzieli przy świecach.
M: Mamy ci przypomnieć, żebyś je kupił?
W: Nie bądź bezczelny… Rozpuściłem was jak dziadowskie bicze!... Byłem pewny, że w tym miesiącu zapłaciłem. Wszystko na mojej głowie.
M: No tak, starość nie radość.
W: Młodzieniec się odezwał.
M: Oczywiście, że czuję się młodo. I staram się nie garbić, tak jak ty.
W: To już przechodzi ludzkie pojęcie. Zapominasz, że jesteś moim imieniem i nie żyjesz obok mnie, mając czterdzieści lat mniej.
E: On naprawdę w to wierzy. Mówił mi niedawno…
M: A ty się lepiej nie odzywaj… To ty nieraz wyglądasz, jakbyś miał dziewięćdziesiąt lat, jak nasz ojciec… A z prądem, to twoja wina. W tym tygodniu to ty jesteś od przypominania!
E: Ja? Żartujesz. Sprawdź na grafiku.
M: Nie ma grafiku. Gdzieś się zapodział. Na pewno zwędziłeś!
E: Nie miałem co robić, tylko zwędzać jakieś grafiki.
W: Edwardzie, za karę będziesz mi przypominał o wszystkim przez najbliższe dwa tygodnie.
M: Tak jest!
E: To nie jest sprawiedliwe.
W: A Michał, będzie ci przypominał, żebyś nie zapominał mi przypominać… Skończyłem. I dzisiaj macie mi mówić przez PAN!
M: Dobrze, panie Wroński.
E: Jaki pan, taki kram…
W: Co powiedziałeś?
E: Nic. Panie Wroński, synu Edwarda.
XI
Gdyby stół stał na środku, Wroński chodziłby wokół niego…
W: No i co wy o tym sądzicie?
M: W zasadzie się z tobą zgadzam.
E: Ja też.
W: Nie macie żadnych wątpliwości?
M: Przez moment miałem, ale po przemyśleniu, przyznałem ci rację.
E: Ja nie miałem wątpliwości nawet przez moment.
M: Bo ty odzwyczaiłeś się od myślenia!
E: Słuchaj, mądralo…
W: Cicho! Chcę znać wasze zdanie. To dla mnie trudna decyzja.
M: Wiem. Ale chyba nie mamy innego wyjścia.
E: Też tak uważam.
W: Ale ryzyko jest!
M: Nie da się ukryć, ale w życiu trzeba nieraz ryzykować. Mówiłeś nam to kiedyś z tysiąc razy.
E: Powiedzmy, że setki razy.
W: Z wiekiem człowiek nabiera ostrożności. Chyba nie można tak decydować na łapu capu.
E: Niby nie można.
M: Przecież już postanowiłeś!... No i pytasz o nasze zdanie. A nasze zdanie jest takie jak twoje.
W: Ale ja wcale nie jestem pewny, czy moje zdanie jest rozsądne.
E: No to ja już nie wiem.
M: Wroński, z tobą naprawdę można zwariować!...To zastanów się! Ja wychodzę…
E: To ja też wychodzę!
W: Gdzie wy chcecie wychodzić?
M: A choćby do przedpokoju.
E: Albo do łazienki!
XII
Michał patrzy podejrzliwie na Wrońskiego, Edward czyta gazetę…
M: Szefie, co cię tak rozpiera, że tak powiem obrazowo?
W: Dzisiaj czuję całą swoją pełnią, że ŻYCIE JEST WSPANIAŁYM WYNALAZKIEM!
E: Tak jak Księżyc?
W: Co mówiłeś, Edziu?
E: Nic, nic. Pomyślałem, że pewnie tak samo czuje Księżyc w pełni.
M: Ty lepiej czytaj swoją gazetkę i się nie wtrącaj do poważnych rozmów! Znalazł się poeta.
W: Dobrze powiedział! Czuję się szczęśliwy, jak Księżyc w pełni.
M: Podejrzewam, że nasz kochany Księżyc nie ma pojęcia, że życie jest wspaniałe.
E: Skąd wiesz?
M: Edziu!... Żeby czuć, że życie jest wspaniałe – tak jak czuje nasz szef – trzeba o tym wiedzieć. Wroński dzisiaj wie, a Księżyc NIE.
E: A skąd wiesz, że Księżyc nie wie?
M: Edwardzie, nie bądź idiotą, bardzo cię proszę!
E: Dobrze, dobrze, gadajcie sobie sami.
M: Więc kontynuując, dlaczego akurat dzisiaj czujesz swoją pełnią, że życie jest wspaniałym wynalazkiem?
W: Nie mam najmniejszego pojęcia, mój Michale!... Może dlatego, że mam WAS?
M: Żarty.
E: O, słuchajcie!... W dwutysięcznym dwunastym roku wody Oceanu Spokojnego tak się podniosą, że zaleją szereg wysp…
M: Zaludnionych?
E: Nie piszą!
W: Na pewno bezludnych. Dzisiaj mam ochotę, żeby były bezludne… Edziu, weź długopis i dopisz tam: zaleją szereg bezludnych wysp.
E: Mogę napisać na marginesie? Bo mi się nie zmieści…
M: Możesz!
XIII
Na spacerze, podczas deszczu…
W: Pomyślcie, że sześćdziesiąt pięć lat temu byliśmy w niebycie, w nicości!
M: Fakt. Jeśli ciebie nie było, to i nas nie było.
E: Ja, w jakimś sensie, BYŁEM.
M: W jakim sensie?
E: Noszę imię ojca i gdy WAS jeszcze nie było, ja już…
M: Co ty opowiadasz? Ojciec miał swojego Edwarda i nie potrzebował ciebie. Ty jesteś Edwardem NASZYM, mój drogi.
E: Dlatego powiedziałem: w jakimś sensie. Jestem pamiątką po ojcu, który dał nam życie. To znaczy współuczestniczył w dawaniu… Powinniście mnie bardziej szanować, a traktujecie mnie nieraz jak przygłupa ze sklerozą!
W: O nie! Wcale cię tak nie traktuję. Przeciwnie, bardzo szanuję twoje zdanie.
M: Ja co drugie!
W: Michał, rozmawiam teraz z Edwardem!... Poza tym, Edziu, prawdopodobnie dzięki tobie przeszły na mnie szczątkowe, co prawda, plastyczne zdolności mojego ojca. Widzieliście, jakiego wczoraj wyrzeźbiłem fajnego anioła z kory.
M: Bez nosa i oczu…
E: To jest stylizacja, gamoniu!... Zresztą, kto wie, jak naprawdę wygląda anioł?
W: Racja, zgadzam się.
M: Dobrze. Ostatni raz znalazłem dla was korę! Koniec z tym, skoro dla niektórych jestem gamoniem.
W: Michał, nie obrażaj się z byle powodów.
M: Zapominacie, że ja noszę imię po naszej babci, Michalinie. I w jakimś sensie, jak mówi Edzio, jestem z was najstarszy! O, tylko to chciałem jeszcze powiedzieć. I mogę dla was dzisiaj nie istnieć, aż do wieczora…
E: Bardzo dobrze, bardzo dobrze… A my sobie powspominamy naszego kochanego tatę.
W: A wieczorem, Michale, powspominamy babcię Michalinę!
E: O, przestało padać…
XIV
Wroński podstawił dylemat, Michał i Edward stanęli przed nim, a dylemat nie chce im pomóc…
W: To co w końcu mam robić na obiad? Decydować się!
M: Mówiłem – karczek w sosie pieczarkowym…
E: Karczek był trzy dni temu! Znowu na pewno będzie tłusty. W naszym wieku nie wolno nam jeść tłuszczu. Zapomniałeś?
M: Był wyjątkowo pyszny i ja chcę karczek. A tłuszcz, Edziu, możesz sobie odkroić, jeśli już bardzo boisz się sklerozy, którą i tak masz w nadmiarze.
E: Nie będę jadł karczku. Ostrzegam!... Proponuję potrawkę z kurczaka, z buraczkami na dodatek. Oczywiście zamiast ziemniorów powinna być kasza jaglana.
M: O, na pewno nie! Obiad bez ziemniaków nie jest obiadem. Gdybyś trochę poczytał, to byś wiedział, że ziemniaki są zdrowe. Są pomocne w trawieniu.
E: Właśnie czytałem! Kasza jaglana jest dla człowieka najzdrowsza. Twoje ziemniaki są najlepsze dla świnek, które trzeba utuczyć przed zjedzeniem… Stąd się bierze właśnie tłusty karczek!
M: Koniec dyskusji. Powiedziałem – karczek w sosie pieczarkowym, może być też ogórek kiszony…
E: Boże, ogórek!
M: A jeśli chodzi o zupę, to poproszę o pomidorową z ryżem…
E: Ja chcę koperkową. Najzdrowsza!
W: Wiecie co?... Mam was w nosie. Nic dzisiaj nie gotuję… Idziemy do „Baru Teatralnego” na pierogi ze szpinakiem!
M i E: O, nie!
XV
Wroński siedzi przy biurku zamyślony, umiarkowanie…
W: Może wy wiecie, dlaczego nie dostaję listów?
M: Bo prawie nikt już listów nie pisze.
E: Esemesy i maile! One zabiły świat epistolarny.
W: Ale esemesów i maili też nie dostaję!
M: Prawdopodobnie twoi umiejący pisać znajomi wymarli.
E: Albo zajęci są walką o lepsze przetrwanie.
W: Czas umierać, moi drodzy. Napiszę ostatni list do WSZYSTKICH i adieu.
M: Nie żartuj z takich rzeczy.
E: Zgadzam się, nie żartuj… Pukam w niemalowane!
W: Bo co to za czasy nastały? Ludzie nawet nie wiedzą, gdzie postawić przecinek, a gdzie kropkę. Koniec mojego świata!
M: Mam pomysł…
E: No? Ciekawe…
M: My będziemy pisali do ciebie, chcesz? Kiedyś pisałem doskonałe listy, chyba przyznasz, szefie?
W: Już nie pamiętam.
E: Ja też będę pisał, czemu nie.
M: Możemy codziennie. Prawda, Edwardzie?
E: Jasne. Wieczorem, po dzienniku telewizyjnym.
M: Trzeba tylko znaleźć w biurku papier listowy.
E: Kopert chyba nie trzeba?
W: Kopert mam trzy paczki, są w szufladzie.
M: No. Nasze listy w kopertach będą wyglądały jak prawdziwe. Zaadresujemy – Pan Michał Edward Wroński, w miejscu!
XVI
Wroński nie wiedział…
W: Która godzina?
M: Ósma pięćdziesiąt pięć.
E: Za pięć ósma!
W: To właściwie która?
M: No, mówię – za pięć dziewiąta!
E: Za pięć ósma! Michałek nie ogląda telewizji, tylko słucha radia z muzyką poważną. Dzisiaj w nocy przestawiono czas na czas zimowy.
M: Boże, znowu przestawili?
E: Będziesz mógł dłużej spać.
M: Nie potrzebuję dłużej spać. Przez te zmiany tylko mętlik w głowie.
W: Zgadzam się z Michałem. To ingerencja w mój rytm… Ale trudno, trzeba się do wszystkich przystosować. Przestawiamy zegarki.
E: Mamy tylko dwa.
M: Wystarczy, po co ci więcej?
W: Michał przestawia jeden, Edward drugi!
M: Do tyłu?
E: Do tyłu!
W: Jutro Wszystkich Świętych. Przynajmniej mieszkańcom grobów wszystko jedno, jaki mają czas jeszczeżyjący.
E: W dzienniku telewizyjnym mówili, że z krajów rozwiniętych tylko Japonia i Islandia nie zmieniają w ciągu roku czasu. Podobno nie chcą kołować w głowach zwierzętom hodowlanym.
M: Mają rację. My też nie będziemy wiedzieli, kiedy mamy jeść obiad.
W: Trudno. Musimy przyzwyczaić się do nowego.
E: Dwa, trzy dni…
M: Ja tam nie mogę się połapać przez tydzień.
E: Jak poprosisz, będę ci mówił co godzinę, która godzina.
M: Obejdzie się. Bardzo rzadko używam zegarka.
W: To przez ciebie bez przerwy się spóźniam?
E: Pewnie, że przez niego. Zawsze był niepozbierany.
W: Powiem wam. Dla mnie lepiej, gdyby ktoś w ogóle ukradł wskazówki z obydwu naszych zegarów.
M: Poproś mnie.
E: A ja zaraz kupię nowy!
M: Jasne, nie wiedziałbyś, kiedy zaczyna się dziennik telewizyjny.
XVII
Wroński, Michał i Edward zostali przywiezieni do jesiennego lasu przez miejski autobus nr 5, nie wiadomo po co, albo wiadomo…
W: Patrzcie, jaka piękna jesień!
M: Mogę zaznaczyć, że to już nasza sześćdziesiąta i piąta. Ja się już przyzwyczaiłem do widoku pięknej jesieni.
E: A ja tam wolę wiosnę!
M: Ameryki nie odkryłeś. Wszyscy wolimy wiosnę.
W: Każda pora roku ma swoje uroki.
M: Szef odkrył drugą Amerykę.
W: Coś dzisiaj taki agresywny?
E: Odkrycie trzeciej Ameryki. Michał jest zawsze agresywny!
M: Co to za agresja? To że wyśmiewam wasze banały?
W: Świat składa się z samych banałów i niech będzie to dla ciebie czwarta Ameryka…
E: Jak dojdziecie do piątej, to powiedzcie. Ja na razie odpocznę na pieńku.
W: Dobrze. My z Michałem idziemy tą ścieżką. Dogonisz nas.
E: Ale idźcie powoli!
W: Nigdzie nam się nie spieszy…
M: Byliśmy kiedyś na tej ścieżce, pamiętasz?
W:Pewnie, że pamiętam. Jeszcze jak pamiętam!
M: A, to dlatego przyjechaliśmy dzisiaj do tego lasu? Jakaś rocznica?... Która?
W: Mam ci przypominać?
M: Zaraz, muszę pomyśleć… Dziewiąta?... Dziesiąta!
W: Dziesiąta!
M: Jezu, to było tak dawno?
W: Niestety…
M: Tak. Poznaję to drzewo… Tych krzaków chyba nie było?
W: Były mniejsze.
M: Tak… O, patrz, w tym miejscu rośnie grzyb!
W: Jest piękny.
M: Ale chyba trujący?
W: Wszystko jedno. Zostawimy go… Niech sobie rośnie.
M: Długo nie porośnie. Zima za pasem.
W: Na każdego przychodzi czas…
M: Piąta Ameryka!
W: Chyba słyszę echo Edzia.
E: Hop-hop! Gdzie jesteście?!
M: To nie Edzio. Drzewa szumią. Chodźmy dalej… Poszukajmy innych miejsc… Przecież było ich wiele. Nie pamiętasz?
W: Co mam nie pamiętać.
E: Hop-hop!... Michał!... Wroński!...
W: To nie Edward?
M: Las szumi!
W: Coraz mniej liści na drzewach.
M: Coraz więcej na ziemi.
W: Uwielbiam poszurać sobie wśród liści.
M: Ja też.
W: Poszurajmy…
E: Hop-hop! Hop-hop! Gdzie jesteście?... Boże święty, chyba zabłądziłem?... Boże najświętszy…
M: Pobiegnijmy do tamtej polany!
W: O, potrafię jeszcze biegać… To jest prawdziwe szuranie. Nie to co w miejskim parku!
M: Nie tak szybko… Brakuje mi tchu.
W: Taki ruch dobrze nam zrobi.
E: Hop-hop!... Hop-hop!... Nigdzie ich nie ma!... Chyba pomyliłem ścieżki! Co ja teraz zrobię sam w tym cholernym lesie?
W: No, odpoczniemy trochę. Gdzie może być Edward?
M: Dogoni nas.
E: Gdzie oni mogą być? Chyba mi nie uciekli?... Hop-hop! Hop-hop!...
XVIII
Wroński, Michał i Edward nie wiedzą, gdzie są…
W: Gdzie my jesteśmy?
M: To ty powinieneś wiedzieć.
E: Oczywiście. Ty jesteś naszym szefem.
W: Tak, teraz to jestem szefem! Nie wiem, gdzie jestem. Nigdy tu nie byliśmy.
M: Może to sen?
E: Jaki sen?! Wszystko jest realne. Dotknij tego kamienia…
W: Fakt. Strasznie dużo kamieni.
E: Chodźmy dalej… Może coś rozpoznamy.
M: Jakieś straszne pustkowie.
E: Ani jednego człowieka. Tylko my.
W: Niech każdy wytęży pamięć. Może tu kiedyś byliśmy?
M: Nigdy.
E: Też tak uważam.
W: To wzgórze jakby trochę znajome.
E: Wszystkie wzgórza są do siebie podobne.
W: Ale to jest zupełnie gołe… Coś mi świta.
M: Edziu, szefowi przypominają się jakieś gołe piersi.
W: Nie żartuj! Musimy wiedzieć, gdzie jesteśmy, żeby wrócić do siebie.
M: Chodźmy dalej.
E: Chodźmy.
M: O, to chyba jaskinia!
W: Jaskinia?
M: A co to może być, jak nie jaskinia?
W: W naszej okolicy nie ma żadnych jaskiń!
M: Podejdźmy bliżej.
E: Macie jakąś latarkę?
W: Nie mamy.
M: Ja mam zapałki.
W: Zapałki? Po co ci zapałki? Chyba nie palisz po kryjomu?... Rzuciliśmy palenie dwadzieścia lat temu!
M: Zapomniałeś. Kupiłeś do zapalania zniczy na Wszystkich Świętych…
W: A, tak…
M: No to chodźcie już do tej jaskini!
W: Chodźmy… Ciemno… Chyba pusta. Michał zapal zapałkę!
E: Ja nie wchodzę!
M: Tam w głębi widzę jakieś światełka!
W: Przewidziało ci się.
E: Musimy tam wchodzić?
W: No, w zasadzie nie musimy.
M: Gdyby spadł deszcz, w takiej jaskini można by się schować.
E: Ale nie ma deszczu!
W: Jeszcze deszczu brakowało!... Nigdy w życiu nie byliśmy na takim kompletnym pustkowiu!
M: Nie byliśmy.
E: Nie byliśmy.
M: A może przeniosło nas w czasie?
E: Nie gadaj głupstw.
M: Może to jest miejsce naszego miasta. A tam gdzie jaskinia, stoi nasz wieżowiec?
W: Czytałem, że na terenie naszego miasta w zamierzchłych czasach szumiała puszcza. A tu nie ma centymetra zieleni!
M: Zamierzchłe czasy też mogą mieć zamierzchłe czasy!
E: Boże święty! Żeby to nie była prawda…
W: Ja w takie rzeczy nie wierzę. Musi być jakieś realne, rzeczywiste i oczywiste wytłumaczenie naszej sytuacji… Tylko skupmy się, wytężmy rozum i postarajmy się uruchomić naszą pamięć.
M: Mogę nawet uruchomić pamięć zbiorową.
E: Boże najświętszy…
M: Przestań z tym Bogiem. Bóg nie ma nic innego do roboty, tylko ciebie wysłuchiwać!
W: Przestańcie się kłócić w takiej chwili!... Skupcie się!
M: Wiem! To może być sen. Z tych realnych, które rzadko, bo rzadko, ale miewamy… Uszczypnijmy się nawzajem!
W: No, dobrze… Michał mnie i Edwarda, Edward mnie i Michała. Ja Michała i Edwarda!... Trzy-cztery!
M: No i nie mówiłem?... Nic nie czujemy! To jest sen. Zaraz się obudzimy i wrócimy do rzeczywistości.
E: Chwała Bogu!
W: Chwała!
XIX
Wrońskiego boli głowa i ma chandrę…
W: Niech dzisiaj nikt mnie nie denerwuje, bo oberwie!
M: Co się dzieje?
W: Nic się nie dzieje, mam chandrę. Nie widzicie?
M: Może właśnie dlatego masz chandrę, bo nic się nie dzieje.
E: Fakt. Nudno jak na twoich imieninach.
W: Nie denerwujcie mnie!
M: Nie denerwujemy ciebie, tylko proponujemy, żebyś sprawił jakieś dzianie!
E: Nic więcej.
W: Co chcecie, żeby się działo? Co chcecie? Nie mamy osiemnastu lat, ani nawet czterdziestu. To co się miało u nas dziać, to już się działo!... Nie będę dla waszej przyjemności udawał młodzieniaszka w poszukiwaniu adrenaliny… Może chcecie wybrać się w daleką podróż! Do Afryki? Na Kamczatkę?
E: O, nie!
W: A może dookoła świata na tratwie z belek sosnowych?... Albo Michał poskakałby na spadochronie, a Edzio polatał na lotni?
M: Tylko nie na spadochronie.
E: Mam lęk wysokości, każdej…
W: No to, może wielka balanga z młodymi dziewczynami? O, to by się wam podobało. Wiem!
M: O!
E: O!
W: Ale nie ma pieniędzy! Trzeba kupić buty na zimę i kurtkę, bo w starej wstyd chodzić.
M: Fakt, wstyd.
W: Jak macie jakieś zaskórniaki, to proszę bardzo. Jestem nawet za! Macie?
M: Ja nie mam.
E: Ja mam odłożone na czarną godzinę i nic nie dam.
W: No to sprawa załatwiona. Siądźcie cicho w kącie i poczekajcie do jutra. Jak znam siebie, to jutro mi to wszystko przejdzie.
M: Miejmy nadzieję.
E: Miejmy!
XX
Wroński, Michał i Edward zbierali się już do wyjścia na świat…
M: Czy coś by istniało, gdyby tego nie nazwać?
E: Michał, musisz zadawać takie pytania, kiedy wychodzimy?
W: A gdybyśmy nie mieli nazwiska, istnielibyśmy w społeczeństwie?
M: Można żyć na bezludnej wyspie!
W: Można. Ale zawsze może wylądować Piętaszek…
M: Fakt. I już nie będzie bezludną wyspą. Zostanie nazwana i zaznaczona na mapie świata… Zawsze może wylądować na niej jakiś Edzio – Śledzio…
E: Albo Michałek – Koszałek!
W: Przezywanie. Nazywanie… Pamiętacie?!...
Nazywanie znudziło się kiedyś ciszą wszechświata i chichocząc wszystkimi językami, jakie były, są i będą, przydzieliło je grupom, grupkom i grupeczkom ludzi…
M: No i teraz z milionami słów w głowach nazywamy to, co jest nie do nazwania…
E: A nawet opluwamy się i zabijamy w imię Wielkiego Nazywania…
W: A przecież wszystko jest w jednym SŁOWIE, które nosimy zawsze w sobie, o tym nie wiedząc!...
M: Pamiętałem.
E: Ja też.
W: Zawsze mi się wydaje, że na Ziemię spada deszcz myśli, które ludzie zamieniają na słowa…
M: To co, nie wychodzimy?
W: Może potem. Muszę przejrzeć ten tekst.
K O N I E C
(22 X - 2 XI 2010)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz