Pawełek wstał i zaczął przeciskać się w stronę kuchni.
- Ciekawe, skąd on to wszystko bierze? Zegary, meble, miseczki, szabelki. Może być z tego jakieś nieszczęście - powiedział nie wiadomo do kogo.
- Dziadku! - odezwał się Duduś ostrzegawczo.
- Będzie nieszczęście, jak za karę nie dostaniesz pieczeni po hindusku! - Dziadek uderzył w kilka czarnych klawiszy pianina. - Ja cały czas czekam na twoją solidną relację ze świata.
- Na świecie wybuchły cztery nowe wojny. Ale lokalne - powiedział Pawełek zrezygnowany, siadając z powrotem na krześle.
- Znalazłam miseczkę - odezwała się Terenia z kuchni.
- No, u mnie nic nie ginie - ucieszył się Dziadek. - Pieczeń będzie z rodzynkami i majerankiem.
- Mam mówić? - spytał Pawełek.
- Mów... Co jest dzisiaj?...
- Środa. Słońce wzeszło piąta pięćdzisiąt pięć, zaszło szesnasta czterdzieści dziewięć. Imieniny obchodzą Ludwik i Dionizy - odczytał Pawełek z notesu.
- Znałem jednego Dionizego, dawno - przypomniał sobie Dziadek.
- Ale kłamie, dzisiaj sobota - mruknął Duduś i głośniej: - To ja lepiej pójdę po ten parasol, może nikt go jeszcze nie podwędził.
- Tak, idź! Im więcej parasoli w domu, tym lepiej. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać - powiedział Dziadek.
- Idę!
Duduś wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Ktoś przyszedł? - spytała Terenia z kuchni.
- Nie. Tylko Duduś sobie poszedł po parasol, który znalazłem na skwerku Zgody. Cham jeden, trzaska drzwiami - wyjaśnił Pawełek.
- Zgoda buduje, niezgoda rujnuje! Pamiętajcie - powiedział Dziadek i podniosł wskazujący palec w stronę niemalowanego od dawna suftu. - Czy jakoś tak...
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz