MARIONETKA
Nagle wydało mi się, że jestem marionetką, poruszaną za pomocą niewidzialnych sznurków przez kogoś na wysokościach.
- Protestuję! Jestem wolnym człowiekiem! –
krzyknąłem, a echo powtórzyło: człowiekiem, ekiem, ekiem…
Zachmurzyło się znienacka, zaczął padać
deszcz.
Zmoknięty brnąłem w błocie ku oświetlonej
rzęsiście chacie, bardzo dalekiej, pod lasem. Wyobraziłem sobie, że tam jest
ciepło, jasno i przytulnie. Kłody drewna palą się w wymarzonym kominku, a na
stole czeka wykwintna kolacja ze świecami, przygotowana przez zachęcająco
uśmiechniętą nieznajomą kobietę – jaką widziałem wczoraj na ulicy, gdy kupowała
lody.
Szedłem z mozołem, ale nie zbliżałem się do
chaty, ani chata nie zbliżała się do mnie.
Miałem dosyć. Wyjąłem z kieszeni małe nożyczki-talizman,
pozostałe po mojej babci Michalinie, które zawsze nosiłem przy sobie i
poprzecinałem wszystkie niewidzialne sznurki.
Niebo pojaśniało, deszcz przestał padać, ale
zniknął także obraz z kominkiem, wykwintną kolacją i wymarzoną kobietą.
Siedziałem przy stole w kuchni, jadłem
samotnie moją codzienną jajecznicę z trzech jaj na maśle…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz