SĄD
Przyszła już wiosna, zieleniły się drzewa, śpiewały ptaki, ludzie pootwierali okna, ciesząc się słonecznym ciepłem.
A ja zostałem niespodziewanie aresztowany
przez strażników miejskich z halabardami i doprowadzony do sądu, znajdującego
się w małym, odrapanym, parterowym domku.
Strażnicy odstawili do kąta halabardy i
zaprowadzili mnie do obskurnego pokoiku, gdzie za stołem pokrytym zielonym
suknem siedział sędzia w nowej todze.
- O, Wroński Michał, syn Edwarda! -
stwierdził, ziewając.
- Tak. Ale o co chodzi? - spytałem
zdenerwowany.
- Wysoki sądzie!...
- O co chodzi, wysoki sądzie? - poprawiłem
się.
- Numer pesel! - zażądał sędzia.
- Nie pamiętam…
- No to, popamięta!...
Sędzia wstał, spojrzał na złoty zegarek i
skazał mnie na NIEISTNIENIE.
Ale ja wymigałem się im wszystkim, uciekając
przez otwarte wiosennie okno, w którym nie było jeszcze krat i obudziłem się do
codziennego istnienia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz