49
Zacząłem dusić się w domu, mimo że otwarte
były wszystkie okna. Wyszedłem na spacer, jak
zwykle bez celu i od razu zauważyłem coś dziwnego.
Miasto było prawie opustoszałe. Ulicami
przemykali nieliczni przechodnie, gdzieś bardzo się śpiesząc, kilka aut pędziło
na łeb na szyję.
- Co, u diabła? - pomyślałem. - Jakaś
transmisja ważnego meczu? Pogrzeb ważnej osobistości? Orędzie Narodów Zjednoczonych?
Nie wiadomo dlaczego w domu nie miałem
telewizora i radia, tylko odtwarzacz muzyki. Tak naprawdę nie wiedziałem, co
się dzieje w ludzkim świecie.
Jak zwykle poszedłem w stronę parku. Na
chodnikach było coraz mniej ludzi. W końcu, gdy się obejrzałem, nie widziałem
już nikogo.
Pustka absolutna.
Ale nie. W otwartej na oścież bramie parku
stał jakiś przygarbiony człowiek, patrzył w moją stronę.
Zatrzymałem się.
Serce zabiło mi mocniej. Poznałem go!
To był Michał Szyma. Siedemdziesięciotrzyletni
– ja.
Słońce zaszło za chmury, zrobiło się szaro.
Gdzieś daleko po niebie leciał samolot…
A my staliśmy nieruchomo, patrząc na siebie.
I tak do końca. A może do jakiegoś początku!
Proj. okładki - Bożena Kuszilek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz