47
Przez cały następny dzień nie wychodziłem z
domu.
Słuchałem muzyki, piłem wódkę, jadłem
kanapki z pomidorem, paliłem papierosy. Byłem jakby w letargu. Myśli snuły się
leniwie, wyciągając nitki z przeszłości, jak zawsze, ale tym razem były mniej
wyraziste, zmieszane z moją teraźniejszą sytuacją. Marek wypierał Michała.
Zderzali się boleśnie, kłócili w złości o miejsce w moim mózgu.
Dwa razy ktoś dzwonił u drzwi. Nie
otwierałem.
- Pani Genowefa? Kurier z forsą?... Chyba
nie Jola. Ma jakieś ważne zajęcie w tym całym Elwarze. Podobno… Pewnie znowu
mnie zdradza... Mam to w dupie - myślałem na rauszu.
Spadł mi pomidor z kanapki. Nie podnosiłem.
- Kandydacie na Indioma, kiedy będziesz
całym Indiomem? Może wtedy będzie ciekawiej… Mam dostać jakieś zadania. Niech
zacznie się już coś dziać ze mną, bo się zapiję na śmierć…
Zaśmiałem się głośno.
- Śmierć?... Ja już umarłem i
zmartwychwstałem… Jestem nieśmiertelny! Może nawet nigdy nie będę się starzał.
Zawsze będę miał trzydzieści trzy lata… Każdy o tym marzy, od początku
ludzkości…
Rozległ się daleki huk. Spojrzałem na
otwarte okno. Nie podszedłem.
- A co
mnie to obchodzi?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz