46
Dochodząc do Rynku Głównego, natrafiłem na
gęstniejący tłum.
Odbywało się jakieś ważne zgromadzenie
polityczne, może rocznicowe spotkanie albo wiec przedwyborczy. Męski głos
donośnie i dobitnie coś mówił, ale było kilka głośników i echo mieszało
poszczególne wyrazy. Dotarło tylko do mnie słowo: SKANDAL… Powtarzało się kilka
razy.
Oczywiście nie wchodziłem w środek tłumu. Nigdy
nie znosiłem takich spędów. Mając wkoło ludzi, robiło mi się zawsze słabo.
Pamiętam, że jeszcze jako dziecko, zemdlałem w środku modlącego się tłumu ku
rozpaczy mojej babci Michaliny.
- Coś podobnego! Wyobraża pan sobie coś
takiego? - usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się. Za mną stał znany mi
fryzjer, u którego zgoliłem wąsy.
- Nie wyobrażam - powiedziałem dosyć głośno.
- W głowie się nie mieści…
Fryzjer wyraźnie był zdenerwowany i
podniecony.
- Też tak uważam - zgodziłem się, chociaż
nie wiedziałem na co. Guzik mnie to obchodziło.
- ZGADZACIE SIĘ? - rozległo się z głośników.
- ZGADZAMY! - powtórzył tłum.
- Zgadzamy - krzyknął za mną fryzjer.
Nawet nie zwrócił uwagi, że ja milczałem.
Powoli wycofałem się na pustą przestrzeń i
odetchnąłem z ulgą. Byłem nawet szczęśliwy, że nie wiem, o co im wszystkim
chodzi.
- Ich gówniane sprawy, nie moje…
Poszedłem w stronę domu.
W oddali słychać było szum zgromadzenia.
Przy wejściu stała pani Genowefa z laską.
- Co tam się dzieje w mieście? - spytała.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparłem.
- Pójdę zobaczyć - powiedziała. - Potem panu
opowiem.
- Nie trzeba, mam inne sprawy na głowie…
Spojrzała na mnie uważnie.
- Ma pan jakieś zmartwienie, panie
Mareczku?...
- Nie mam. Takie tam… Do widzenia!...
- Do widzenia…
Pani Genowefa poszła w stronę Rynku
Głównego, podpierając się rytmicznie laską, chyba tą od męża…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz