Gdy zniknął Paweł, wstałem, rozprostowałem kości. Zbyt długo siedziałem, zdrętwiały mi nogi.
- Ten poziom gdzieś musi się skończyć. Chyba nie krążę wkoło?...
Zapragnąłem czegoś nowego, mniej monotonnego. Ruszyłem powoli, myśląc o tym, o czym mówił Paweł.
- Tak, tutaj myśli płyną inaczej...
Szedłem tak, jak się idzie bez celu.
- Spacer bez celu... Cel uświęca środki. - Roześmiałem się. - Tu są inne prawidłowości...
Doszedłem do prawie wyludnionego rejonu. Słychać było daleki szum, jakby wodospadu. Nagle ukazała mi się ciemna nisza, ze stopniami.
- Schody...
Nie były ruchome, ale zwykłe, kamienne i kręte. Takie na Ziemi prowadzą na wysokie wieże kościelne albo zamkowe.
Długo stałem przed nimi.
- Wejść czy nie wejść? Oto jest pytanie! - Przypomniałem sobie Hamleta.
Zebrałem całą odwagę ze swojego życia i postawiłem prawą stopę na pierwszym stopniu...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz