ŚPIEW
Ten sen przychodzi do mnie co jakiś czas. Jest zawsze taki sam.
Zaczyna się
jaskrawym wschodem słońca bez chmur, w otoczeniu absolutnej, krystalicznej
CISZY i całkowitego BEZRUCHU. Zupełnie nagle znajduję się w samym środku
BEZLUDNEJ PUSTKI… Przemieszczam się bezszelestnie i swobodnie po świecie, jaki
pamiętam: z miastami, drogami, lasami, górami, morzami – ze znajomymi krajobrazami.
Ale nigdzie nie ma ani jednego człowieka. I mam świadomość, że WSZYSTKO JEST
MOJE. Mogę wchodzić do sklepów bez sprzedawców, do banków bez kasjerów;
wszystkie samochody są moje, wszystkie pałace i ogrody. Cała Ziemia jest MOJA!
Ale tylko
na moment jestem szczęśliwy z tego bezmiernego bogactwa. Już po chwili tęsknię za ludźmi,
tęsknię za hałasem miast, świergotem ptaków, szczekaniem psów i pędzącym gdzieś
ŻYCIEM. Więc biegam wszędzie z szybkością dźwięku – którego nie ma – w
poszukiwaniu ludzi, w poszukiwaniu śladów istnienia, w poszukiwaniu żywej
teraźniejszości. I wszędzie pustka, wszędzie cisza, wszędzie martwota…
Ale nagle,
w środku jakiegoś nieznanego mi miasta, słyszę DŹWIĘK! Z okna stupiętrowego
wieżowca rozlega się wspaniały, czysty, donośny śpiew KOBIETY. Biegnę po
schodach jak oszalały, w poszukiwaniu śpiewaczki – zapewne młodej i pięknej;
otwieram wszystkie drzwi: pusto, tylko śpiew ucieka ode mnie coraz wyżej i
wyżej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz