7
Pękła rura
u sąsiadów na jedenastym piętrze i woda zalała mi mieszkanie, kiedy nie było
mnie w domu. Sąsiada też zresztą nie było i powódź wystąpiła aż do piątego
piętra.
- Cholera
jasna! Cholera jasna! - powtarzałem dla ulżenia, kiedy zbierałem wodę z
podłogi.
-
Przynajmniej raz będziesz miał umytą - usłyszałem jakiś wredny wewnętrzny głos.
- A moje
książki, a pamiątkowy kilim od Jadwigi? A obrazy Rafała? Kto mi to wysuszy? -
powiedziałem głośno. Akurat wszedł sąsiad z góry. U niego zalana była zapewne tylko
wykładzina.
- Pomogę,
pomogę! - zaofiarował się, zakasując rękawy.- Jestem ubezpieczony. Dostanie pan
odszkodowanie…
- W
porządku, to nie pana wina. Nie przedziurawił pan tej rury - pocieszałem go, bo
miał głupkowatą minę.
- Właściwie
my się nie znamy, mimo że widujemy się w windzie tyle lat… Paweł Szczęsny
jestem - oznajmił sąsiad.
Zatkało
mnie!
- Jak?!...
- Paweł
Szczęsny, od urodzenia…
- Ktoś pana
niedawno szukał. Jakiś gość z wąsem, w prochowcu - powiedziałem i popatrzyłem na
niego podejrzliwie.
- O, do
diabła… Przepraszam, muszę gdzieś zadzwonić…
I sąsiad
wybiegł, zostawiając mnie ze ścierką w ręku.
- Ciekawe,
nigdy nie widziałem go z czerwoną teczką. Poza tym nie jest taki mały -
pomyślałem.
Już nie
wrócił…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz