Do miasta dowiozła go ciężarówka z żywymi kaczkami, jadącymi w ostatnią podróż. Przez całą drogę hałasowały niemiłosiernie.
Wysiadł na Rynku, zapłacił dwadzieścia złotych i dźwigając ciężką walizkę, powoli poszedł w stronę domu. Był zły, ale spokojny.
- Głupi Okołokułak! Wymyślił, dureń! - powtarzał co jakiś czas.
Na schodach przystanął i wyjął klucze. Spojrzał na swoje drzwi. Wisiała kartka, przypięta pineską. Jak zahipnotyzowany podszedł do niej. Przeczytał:
DĘBSKI ZA CHWILĘ DOSTANIESZ ZA SWOJE!...
Odręcznie napisane, jakby znajomym charakterem pisma.
Czuł, że ktoś jest za tymi drzwiami. Zdrętwiałe nogi nie uciekały. We mgle zmęczenia ciekawe oczekiwanie pytało:
- Kto?... Za co, na miłość boską?...
Drzwi same otwierały się powoli. Ktoś za nimi śmiał się dziwnie...
- Dębski, wchodź! - usłyszał przytłumiony głos. - Pogadamy... Przypomnij sobie, co zrobiłeś siódmego lipca równo dwadzieścia lat temu... Przypomnij... Nie uciekaj, bo od tego nie uciekniesz...
Dębski nie miał zamiaru uciekać. Bo dokąd?... Szukał w pamięci. Pustka. Nie wiedział, co wydarzyło się siódmego lipca, dwadzieścia lat temu.
Pchnął drzwi i przekroczył próg. Zamknął oczy, otworzył...
Nikogo nie było!
Tylko firanka powiewała w otwartym oknie, które - był pewien - zamknął przed wyjazdem.
K O N I E C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz