Zacząłem liczyć, ale po setce przestałem. Schody były kręte, bez poręczy. Zakręciło mi się głowie. Dyszałem, bolały mnie uda i plecy.
- Może wrócić?...
Przestraszyłem się.
- A jeśli to schody do nieskończoności?...
Stanąłem, opierając się o zimną ścianę. Słuchałem oddechu, dochodził do siebie.
- Muszę iść dalej. Przecież nie będę tu stał do końca świata...
Na tę myśl, roześmiałem się.
- Koniec jednego świata podczas końca następnego... Idę!...
Wreszcie usłyszałem wyraźniejszy szum. Ucieszyłem się tak, że chciałem bić brawo. Już było widać na górze jaśniejsze światło.
- Zwycięstwo!...
Byłem na nowym, wyższym poziomie. Ktoś zasłaniał wylot schodów.
- Paweł? Nie Paweł...
Serce zabiło mi mocniej.
- Jola?...
Tak, to była ona. Słyszałem jej śmiech.
- Wiedziałaś, że będę szedł po tych schodach? - spytałem.
- Nie wiedziałam. Przypuszczałam. Byłam pewna. Może to ja przywołałam cię tu swoim chceniem. Kto tam wie... Podejdź bliżej, przytul mnie, póki ktoś się nie napatoczy - powiedziała i przyciągnęła mnie do siebie szybkim ruchem.
Ktoś szedł po schodach, słychać było kroki. Jola poczochrała mnie po włosach.
- Nie ma tu warunków na miłość. Na razie musi nam wystarczyć... Lecę...
- Gdzie lecisz? - spytałem rozczarowany.
- Mam takie małe sprawy. Znajdę cię, nie bój się...
Odwróciła się i pobiegła jak chłopak.
- Przepraszam - usłyszałem za mną.
Jakiś gruby facet, dysząc, minął mnie i wygramolił się na szeroki korytarz nowego poziomu z rozjaśnioną twarzą. Zasłonił mi widok na znikającą Jolę...
C.D.N.