Czekaliśmy na przystanku, kiedy tramwaj potrącił mojego Cienia. W środku było tłoczno, więc milczał, ale gdy wysiedliśmy, zaczęło się...
- Gdyby to ciebie przejechał tramwaj, znajdowałbyś się teraz w szpitalu, albo jeszcze gorzej. Nawet się nie odsunąłeś - drwił mój pobladły towarzysz.
- Na nas ludzi bez przerwy czyhają wypadki i katastrofy - odrzekłem. - Krąży nad nami tajemnica miejsca i czasu, życia i śmierci. Człowiek nigdy nie wie, w której sekundzie ma przekroczyć próg swojego domu, aby wrócić do niego cało i zdrowo. A ty się módl, żeby mnie nigdy nie potrącił tramwaj. Chyba zdajesz sobie sprawę, co by się jednocześnie stało z tobą? - spytałem, ale w tym momencie słońce zniknęło za mgłą i zniknął także mój Cień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz