RATUSZ
Bajgór namówił Bajdołę na podróż pożyczonymi rowerami do sąsiedniego miasteczka, w którym nigdy nie byli.
- Co tam ciekawego? - pytała Bajdoła.
- Nie wiem. Na pewno coś znajdziesz, jak cię znam - odparł Bajgór.
Pedałowali przeszło dwadzieścia kilometrów. Zziajani dojechali do rozległego zabetonowanego Rynku z ratuszem pośrodku.
- No, ratusz ładny - wysapała Bajdoła. - Ale chyba widziałam go na fotografii.
Ludzie jak ludzie, tacy sami jak w ich mieście, biegali gdzieś, nie zwracając na nich uwagi. Nawet na nogi Bajdoły i interesującą głowę Bajgóra.
- Wypijmy jakąś kawę, albo co - zaproponowała Bajdoła. - Nogi mnie bolą.
Bajgór porozglądał się po Rynku.
- Są dwie kawiarnie, którą wybierasz?...
- Lewą…
Postawili rowery w kozioł i weszli do kawiarni. Nazywała się SZCZĘŚCIE.
Kawa była nawet niezła, ale gdy wyszli, okazało się, że ktoś ukradł im wypożyczone rowery – tak się zagadali.
- Jasna cholera, co teraz? - zdenerwowała się Bajdoła. - Musimy te rowery odkupić. Tyle forsy. No, ładna podróż!
- Mam zaskórniaka za ostatnią bajkę - powiedział skruszony Bajgór. - Zapłacę.
- I jak wrócimy?!... Może autostopem?
Bajgór naprawdę czuł się winny.
- Postawię nam taksówkę. Nie ma sprawy...
Bajdoła machnęła ręką w stronę ratusza.
- To wracajmy. Nie mam ochoty na zwiedzanie złodziejskiego miasta…
Na postoju czekał sznur taksówek. Bajdoła wybrała mercedesa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz