KOWAL
Bez terminowania i żadnego dyplomu zostałem kowalem własnego losu.
Kułem, póki gorące, w niewielkiej kuźni, którą zbudowałem własnoręcznie na skraju bukowego lasu. Stamtąd od rana do wieczora, a nieraz nawet w nocy, rozlegał się po okolicy dźwięczny metaliczny stukot, rodzący się między młotem i kowadłem.
Co jakiś czas nawiedzali mnie różni ludzie; jedni, aby mnie uciszyć, ale większość z prośbą, abym im podkuł brykające losy. Niestety, odmawiałem. Według jakiejś niepisanej umowy, mogłem kuć tylko własny los.
W końcu wyklepałem go tak cienko, że mogłem oglądać przez niego pod światło meandry mojego życia.
Oglądałem je niekiedy z Aniołem Stróżem do samego rana przy wielkiej świecy, popijając brandy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz