Nagle zaroiło się od kominiarzy w cylindrach.
Spacerowali ulicami pojedynczo, we dwójkę, trójkę, albo stali na rogach i rozmawiali ze sobą od niechcenia, obojętni wobec przechodniów, którzy łapali się za guziki na ich widok, ku ogólnej radości.
Nałapałem się szczęścia ze sto razy, kiedy jeden z kominiarzy dyskretnie kiwnął na mnie głową i poprowadził do pobliskiej bramy. Gdy nikt nas już nie widział, zdjął cylinder, westchnął i powiedział:
- Mam prośbę. Załóż to pan na głowę...
Było mi głupo, ale założyłem cylinder, trochę już sfatygowany, a kominiarz jakby pojaśniał.
- Też chcę mieć, psia mać, trochę szczęścia - wysapał.
Zauważyłem, że nie ma guzików przy swoim mundurze, same zamki błyskawiczne. Ale kominiarz chwycił jeden z moich licznych guzików, przymknął oczy i o czymś pomyślał.
- Po co ja panu? - spytałem. - Wkoło ma pan pełno kominiarzy.
- Sa fałszywi. Tylko ja jestem prawdziwy - odrzekł. Założył cylinder i poszedł dalej rozdawać ludziom szczęście.
Obudziłem się niestety z bolącą głową...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz