Jola wzięła mnie delikatnie za rękę, jakbym był dzieckiem i poszliśmy w stronę, gdzie niedawno zniknęła czerwona grupa.
Milczeliśmy.
- Paweł o tym wie? - spytałem po chwili.
- Tak. Powiedział, że załatwi coś bardzo ważnego i przyjdzie za nami. Właśnie od niego wiem o tym pomarańczowym poziomie...
- Nie moglibyśmy na niego poczekać?...
- Nie mam siły już czekać...
- Można Pawłowi ufać?...
- Nie wiem na pewno. Tutaj chyba nikomu nie można ufać do końca...
- Tobie też?...
- Może i mnie też. - Roześmiała się nie po swojemu.
- Wierzę ci bardziej niż Samuelowi...
- Nie oszukuję cię teraz. O tym mogę cię zapewnić...
Spotykaliśmy coraz więcej ludzi, idących w tym samym kierunku. Śpieszyli się, wyprzedzali nas.
- To pewnie chętni do zmiany - powiedziała Jola.
Z daleka zobaczyliśmy szerokie pomarańczowe ruchome schody. Zatrzymałem się.
- Boisz się? - spytała cicho.
- Boję!...
- Ja też się boję. - Ścisnęła mi mocniej rękę.
Przed nami duża grupa ludzi weszła bez wahania na schody i pojechała w górę.
- Już pusto - powiedziała Jola. - Jedziemy?
- Jedziemy!...
Jola odpięła spod swetra znaczek z księżycem i położyła go na pierwszym stopniu. Zrobiłem to samo. Pojechały, połyskując.
- Nie będą nam już potrzebne...
- Trzy cztery! - Jola postawiła nogę na stopniu.
Ja też.
- Nicość nie istnieje! - wykrzyknęła Jola.
Puściła moją rękę. Pojechaliśmy w nieznane...
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz