sobota, 19 listopada 2011

"MYŚLI PO MYŚLACH CZYLI MOJE PUSTKI" (1)

                                                                        TYMONOWI WNUKOWI


1

   Pustka, jedna z moich pustek...
   Ale po chwili przestała być pustką, bo zapełniła się mglistym wizerunkiem ogromnego ptaka. Żywego?... Strusia? Wróbla-olbrzyma? Jaskółki-olbrzymki? A może jurajskiego pterodaktyla?... Usiadłem na brzegu, nogi dyndały mi na zewnątrz, niby obojętnie, ale gotowe do ucieczki. Do ucieczki w stronę innej pustki, zupełnie jeszcze pustej pustki. Mam ich bez liku... Strusiowróblojaskółczopterodaktyl popatrzył na mnie jakby obojętnie, ale być może miał na mnie chętkę; przyleciał zapewne z daleka i musiał być głodny, tym głodem stworów przybyłych nie wiadomo skąd i zdążających nie wiadomo dokąd. Siedziałem nieruchomo, gotowy do skoku, ale ptakopodobny też trwał nieruchomo, pośrodku tej pustki, która niedawno była moją i tylko moją, Mościł się! Może nie był głodny? Może przed chwilą upolował w jakiejś obcej mi pustce smakowity obiekt i starczy mi na dłuższy czas. Dłuższy? Jak dłuższy? Czas w pustce biegnie bardzo nieregularnie i kapryśnie: raz galopuje, jakby chciał dogonić początek, a za chwilę snuje się leniwie zakochany w nudzie... Coś trzeba postanowić, pomyślałem. Zagadnąłbym do niego, żeby wyczuć jego zamiary, ale w jakim języku? Nie, lepiej będę milczał i siedział nieruchomo. Może pomyśli, że jestem częścią pustki, wystającym elementem konstrukcji, rzeźbą zdobiącą pustkę... Właśnie. A jeśli to tylko wizerunek, jak pomyślałem na początku, a nie żywy, wielki drapieżny ptakopodobny? A nawet jeśli on jest żywy, z krwi, piór i kości, to może jest łagodny i roślinożerny, wcielenie wegetarianina z ulicy Krupniczej, którego spotkałem kilka miesięcy temu we wiosennej pustce? Och, żeby wiedzieć, jaki jest naprawdę... Dotknę go! Tak mimochodem, jakby niechcący, jakbym go niby nie widział... Spróbuję... Nie, boję się. Na pewno mnie dziobnie. A ma dziób na dwa metry. Może zrobić ze mnie masakrę. I dopiero wpadnę w pustkę, tą ostateczną, wielką, w którą nikt nie chce wierzyć, a która JEST! Ja już tam prawie byłem, kiedy spadałem z wysokiej góry i uratowałem się w ostatniej chwili, zawisając na linie ratunkowej mojego przyjaciela... Więc co postanawiasz - spytałem siebie bezgłośnie, żeby ptakopodobny nie poznał moich myśli; a nuż zna mój język mówiony? Zdrętwiałem. Boże święty! A jeśli taki stwór dziwaczny potrafi czytać cudze myśli? Wszystko możliwe. Nie myśleć! Pustka w pustce! Ale ta pustka nie jest już pustką. Nie da się w niej nie myśleć. Muszę myśleć, chcę czy nie chcę... Co robić? Co tu robić? Pomyślę o fiołkach na łące, przy brzegu strumyka... Tu nie ma żadnej łąki, żadnego strumyka... Trochę wyobraźni, kretynie. Przypomnij sobie, jak wygląda łąka i strumyk i jak wyglądają fiołki... Łąka - pamiętam, strumyk - pamiętam; ale za Boga nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądają fiołki... To niech będą róże! Wiesz, jak wyglądają róże? Wiem. To jazda. Myśl o tym!... Róże na łące?... To są polne róże... Dobrze. Myślę... Widzę łąkę, widzę strumyk, coś się czerwieni; to pewnie te róże polne, łąkowe... O, wzdłuż strumyka idzie dziewczyna. Jest w krótkiej spódniczce, ma długie, piękne nogi. Patrz, uśmiecha się do mnie... No, no, jesteś już za stary na młode dziewczyny... Ale na takim pustkowiu, gdzie nie ma konkurencji, też?... Też! Zaraz zza drzewa wyjdzie jej chłopak kulturysta i  da ci po pysku... No, trudno, przestała się do mnie uśmiechać. Zerwała jedną różę. Oj, chyba się ukłuła. Wyrzuca kwiat do strumyka i idzie dalej, nie patrząc już na mnie. Ale nie idzie za mnią żaden kulturysta. Nikt za nią nie idzie. Mogę ja iść?... Nie! Pomyśli, że jesteś jakimś zboczeńcem. Przestraszysz biedactwo... No dobrze, siądę sobie na łące i niech kleszcz wbija mi się w skórę. Boże, ale ona miała nogi; takie nogi nie mogą być pod płaskim tyłeczkiem... Ty stary świntuchu! Zamknij się. Jeśli ten ptakopodobny potrafi czytać w myślach, to wyjdziemy na ostatnich idiotów... On chyba zasnął? Albo udaje, że śpi. Może udaje, że go w ogóle nie ma. Że jest wypchany?... Poruszył się. Nie obrażaj go, bo cię zadziobie... Jest bardzo ładny. I jest doskonalszy od ludzi. Wykształcił się miliony lat przed człowiekiem. Potrafi latać. Trafia bezbłędnie do swojego gniazda, nawet po ciemku... Tak, jest wspaniały. Spójrz na jego dziób, doskonała broń... A oczy widzą dookoła, a z góry wytropią małą myszkę. Niesamowite. Potrafisz latać?... Leciałem kiedyś samolotem i o mało się nie rozbiliśmy przy awaryjnym lądowaniu... No, ptaki nie muszą nigdy lądować awaryjnie. Po prostu lecą sobie, lecą i siadają, gdzie chcą. Cud natury! Sama doskonałość... Może on myśli, że to jest jego pustka, a nie twoja? Nie mógłbyś mu odstąpić? Pożyczyć? Masz inne, może trochę mniejsze, ale zawsze można je rozszerzyć... No dobrze. Daję mu ją! Za darmo, ofiarowuję. To idę! Do następnej mojej pustki daleka droga, droga przez gąszcz spraw codziennych i odświętnych, przez labirynt ambitnych planów, przez zawiłości społecznego życia, przez wyboje i dołki wykopane przez bliźnich; droga przez góry i doliny wiadomości dobrych i złych...
   Do widzenia, jaskółczy pterodaktylu, rozgość się w mojej pustce. A właściwie, żegnam!...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz