sobota, 2 kwietnia 2011

OSTATNIA BEZLUDNA WYSPA





SZTUKA W TRZECH CZĘŚCIACH


O s o b y :
     PIERWSZY
     DRUGI
     ZŁODZIEJ
     ROZBITEK
     ZUZANNA
     EWA
     IWONA
     KLARA
     JUDYTA
     BOGNA
     ANNA
     MICHAŚ


                                           CZĘŚĆ PIERWSZA
(Wyspa. Ta sama scenografia podczas całej sztuki. W czasie trwania akcji dochodzą elementy budowane przez aktorów. Na początku: kilka drzew, krzaków, głazy – jeden duży pośrodku; na proscenium – „brzeg morski”, „plaża”’.
Na proscenium – od strony widowni „wdrapuje się” PIERWSZY – na plecach ma duży żeglarski worek; siada, rozgląda się…)
PIERWSZY:   (do siebie) Jesteśmy w raju, Edmundzie!... Tu spędzimy resztę dni. (wstaje, patrzy w stronę widowni – „morza”) Cholera, nie chce zatonąć!... Zniknij, przepadnij!... Chyba wywierciłem za małą dziurę… (siada) Poczekamy… (wstaje) No… chyba tonie!... Tak. Nareszcie. Już nie ma odwrotu… Zaczynam nowe, czyste życie… Bez ludzi, wojen, atomów, tłoku, elektrycznych żelazek, dokumentów, podatków, samochodów… (patrzy) Jeszcze czubek masztu! Koniec!... (rozgląda się, idzie w głąb sceny… Trzeba zbudować jakiś szałas… (podnosi patyki, przymierza) Wszystkiego muszę się nauczyć… Jak dziecko… (wysypuje zawartość worka; w worku: menażka, garnek, łyżka, nóż, widelec, mała siekierka, dużo sznurków, lina i masa innych drobiazgów, niepotrzebnych) Na razie będę tego używał… Ale potem… koniec z tą resztką cywilizacji. Wyrzucę do morza! (mówi to wszystko, budując prymitywny szałas bez dachu – patyki wiąże sznurkami) Ledwo żyję!... Nie wiedziałem, że praca fizyczna tak wyczerpuje… (ziewa) Trzeba odpocząć… Tak! Będę tu tylko odpoczywał… (kładzie się w szałasie, zasypia)
(Po chwili – zza kulis ukazuje się DRUGI, „ląduje” na dziwacznym latającym wehikule: do ramion na przypięte skrzydła, przed nim śmigło napędzane ręcznie, na piersiach ma przytroczoną walizkę; rozgląda się, nie dostrzega PIERWSZEGO.)
DRUGI:       Hop-hop!... Hop-hop!... Jest tu kto?... Hop-hop!...
(PIERWSZY  nie budzi się, przewraca się tylko na drugi bok.)
 Nie ma żywej duszy!... Prawdziwa bezludna wyspa!...
(zdejmuje resztę ekwipunku „lotniczego”, rzuca wszystko pod drzewo)
Nareszcie bezludna… To już… tak… piąta, na której ląduję… Już nie mam siły… (patrzy na zegarek) Czas na obiad!... (wyjmuje z kieszeni małe pudełko, bierze pastylkę, łyka; patrzy na skrzydła leżące pod drzewem) Tak… muszę to zrobić. Koniec podróży!... (łamie skrzydła)
PIERWSZY:   (budzi się) Kto to?!... Hej, co pan robisz na mojej wyspie?
DRUGI:         A pan, co robi na mojej?!
PIERWSZY:   Byłem pierwszy!
DRUGI:         Nie było tu nikogo! Wyspa jest moja… Połamałem skrzydła, nigdzie dalej nie lecę!
PIERWSZY:   Na bezludne wyspy się płynie, mój panie, a nie… leci! Ja tutaj przypłynąłem.
DRUGI:         Tak było w siedemnastym wieku… Zacofany rozbitek!
PIERWSZY:   Tylko nie rozbitek, tylko nie rozbitek! Przypłynąłem tu na własnoręcznie zbudowanym jachcie… no, prawie własnoręcznie… Wynocha stąd, ale już! (podnosi z ziemi patyk)
DRUGI:         (bierze do ręki śmigło) No, spróbuj mnie wyrzucić!... No, czekam…
PIERWSZY:  Bruderszaftu z panem nie piłem, krów nie pasłem!
DRUGI:        Wsiadaj pan na swoją zakichaną łódkę i zmiataj stąd. Masz pan pomyślny wiaterek!
PIERWSZY:  To pan może sobie wsiadać na swoje śmigło… Inżynier z bożej łaski. Muszę szanownego pana zmartwić. Nawet gdybym nie chciał, muszę tu zostać, bo mój jacht osobiście zatopiłem.
DRUGI:         Cholera!
PIERWSZY:   Proszę mi tu nie kląć na mojej wyspie.
DRUGI:          Też tu muszę być! Rozwaliłem moją lotnię.
PIERWSZY:    No, to mam szczęście!... Więc siądź pan sobie w jakimś kąciku i nie hałasuj! (wyjmuje z szałasu linkę, przedziela nią scenę – ale nie na równe części; część po jego stronie jest wyraźnie szersza)
DRUGI:          Mogę wiedzieć, co pan robi?
PIERWSZY:   Może pan!... Wytyczam granicę… A spróbuj pan ją przekroczyć!
DRUGI:          Ej, ej… nie za dużo panu tej ziemi?
PIERWSZY:    Ja dyktuje tu prawa. Trochę panu wydzierżawię…
DRUGI:          Król się znalazł!
(podczas rozmowy buduje domek ze skrzydeł, wykorzystując także inne części swojego wehikułu)
PIERWSZY:    (kpiąco) Pożyczyć panu gwoździ?
DRUGI:           Obejdzie się. Nie takie rzeczy robiłem.
PIERWSZY:     To po co pan przyfrunął na moją wyspę?... Trzeba było siedzieć w tych cywilizowanych mrowiskach i budować elektrownie atomowe… Właśnie od takich ludzi uciekłem… Ale mam szczęście…
DRUGI:            Nie będę się przed panem spowiadał!
PIERWSZY:      Wiem. Zbudował pan most, źle obliczył i most się zawalił… Ilu ludzi zginęło?... Wysłano za panem listy gończe?
DRUGI:           Nie wytrzymam… zamorduję!
PIERWSZY:    (bierze do ręki nóż) Morderca niewinnych kobiet i dzieci.
DRUGI:           Boże mój, jak ja wytrzymam z takim facetem? (szuka czegoś w kieszeni – do siebie) Cholera, chyba zgubiłem… (patrzy na PIERWSZEGO) Ma pan zapałki?
PIERWSZY:     Mam, ale nie dam.
DRUGI:           (zdenerwowany) Zgubiłem słoneczną zapalniczkę!... Pół roku nad nią pracowałem.
PIERWSZY:      O, wynalazca! Właśnie tacy zaśmiecili naszą matkę Ziemię!
DRUGI:             Niech pan nie gada głupot… Muszę coś wymyślić… Taki człowiekowi nie pomoże… Noce mogą być zimne.
PIERWSZY:      Trzeba było siedzieć przy kaloryferze… Nie dam ani jednej zapałki! Mam tylko kilka pudełek… Potem mam zamiar zrobić krzesiwo… Dwa kawałki drewna trzeba trzeć z całej siły. To prastara metoda. Może pan spróbować pierwszy.
DRUGI:             W życiu nie rozpalisz pan tym ognia!
PIERWSZY:       Siedź sobie mądralo i marznij! (wyjmuje zapałki, „rozpala” ognisko) Och, jak przyjemnie… Zawsze fascynował mnie żywy ogień.
DRUGI:             Czekaj pan, przyjdziesz jeszcze do mnie! (siada, nagle się zrywa) Mam!... (wyjmuje z tylnej kieszeni zapalniczkę, „rozpala” ognisko)
PIERWSZY:       Jeszcze mi spali wyspę!
( wyjmuje małą konserwę, otwiera, je widelcem; DRUGI wyjmuje pudełeczko, połyka pastylkę)
Co pan tam łyka?... Lekarstwo?... Serduszko boli czy wątroba?... Tu lekarza nie ma!
DRUGI:              To jest kolacja, mój szanowny panie. Skondensowana w jednej maleńkiej pastylce… Pracowałem nad tym dwa lata. Jestem zabezpieczony do końca życia!
PIERWSZY:        Je pan… pastylki?
DRUGI:              Tak jak pan konserwy!
PIERWSZY:        (speszony) Ostatnia… Jutro zrobię sobie łuk i pójdę na polowanie.
DRUGI:               He, he… na tygrysy?
PIERWSZY:         Teraz żałuję, że zatopiłem mój jacht. Poszukałbym sobie innej bezludnej wyspy.
DRUGI:               To ostatnia bezludna wyspa na Ziemi. Obleciałem wszystkie, zapewniam pana… Dobrze, umówmy się. Niech każdy z nas siedzi na swojej części i niech się do drugiego nie wtrąca… Proszę się do mnie nie odzywać!
PIERWSZY:         Proszę bardzo! (gasi ognisko, kładzie się przed szałasem)
DRUGI:               Znakomicie! (też kładzie się przed swoim szałasem)
PIERWSZY:        Zgaś pan to słoneczne ognisko! Spalisz pan wyspę.
DRUGI:               (gasi ognisko) Miał się nie odzywać!
PIERWSZY:         Na mojej wyspie będę robił to, co będę chciał. I będę mówił, kiedy zechcę!
DRUGI:               To jakiś kretyn…
 (Przygasa światło – MUZYKA – rozjaśnienie sceny. PIERWSZY śpi w szałasie, DRUGI w swoim domku; nie widać ich. Na proscenium wdrapuje się ZŁODZIEJ, trzyma w ręku dmuchaną poduszkę, na szyi zawieszony ma woreczek; rozgląda się, kładzie poduszkę, zdejmuje z szyi woreczek, wyciska go – kilka kropel wody.)
ZŁODZIEJ:            No! Tu mnie chyba nie znajdą… (głaszcze woreczek) Przeczekamy tu kilka lat… (rozgląda się) Wolę siedzieć na wyspie niż w kiciu…(zawiesza woreczek, zdejmuje) Nie, lepiej tego nie nosić. Strzeżonego Pan Bóg strzeże! (chowa woreczek pod głazem, maskuje małymi kamykami; głaz znajduje się na „terytorium” DRUGIEGO) No! (rozgląda się zadowolony) Wyspa Skarbów!
PIERWSZY:          (budzi się;widzi, jak ZŁODZIEJ kładzie ostatni kamyk) Co pan tu robi?!
(ZŁODZIEJ sięga za pazuchę – jakby chciał wyjąć pistolet, ale nie ma go.)
Tu teren prywatny… Kamienie mi będzie zbierał!
ZŁODZIEJ:            (ostrożnie) Chwileczkę, szanowny panie. Miałem wiadomość, że to wyspa bezludna.
PIERWSZY:          A ja niby jestem duchem, co?... Kim pan jest? Dokumenty!
ZŁODZIEJ:            Zaraz, chwileczkę… Jeśli pan jest gliną, to niech pan najpierw pokaże legitymację. Znam swoje prawa.
PIERWSZY:          Nie jestem żadnym gliną, wypraszam sobie. Jestem właścicielem tego terenu.
ZŁODZIEJ:           To niech pan pokaże dokumenty własności… Wszędzie czepiają się biednego człowieka.
PIERWSZY:         Niech się pan stąd wynosi!... Na świecie tysiące wysp, musiał akurat na mojej… Wynocha!
ZŁODZIEJ:           O nie, łaskawy panie… (zerka na głaz) Nigdzie się nie ruszę! (siada na głazie) Ma pan szczęście, że nie lubię mokrej roboty.
(DRUGI budzi się, wychodzi ze swojego domku.)
DRUGI:                Co to za hałasy?... Nie dadzą się wyspać… (patrzy na PIERWSZEGO i ZŁODZIEJA) Dwoi mi się w oczach?
PIERWSZY:          Nie dwoi się panu. Mamy gościa!
DRUGI:                Pan do kogo?
ZŁODZIEJ:           Co jest? Tu tłoczniej niż na jarmarku. Ładna mi bezludna wyspa!
DRUGI:                Dlaczego on jest na moim terenie?... Już, już… (gest – „wynoś się”)
PIERWSZY:         Jazda z wyspy!
ZŁODZIEJ:           No to mnie przegońcie… (PIERWSZY i DRUGI usiłują go złapać, ZŁODZIEJ z łatwością wyrywa się) Dwóch na jednego?... Nie zmuszajcie mnie, abym wam dał po mordzie. Ćwiczyłem boks i karate… (robi kilka ruchów) Dajcie mi spokój, a ja was nie ruszę… Jestem zmęczony. Zapłacę wam za jakąś sublokatorkę… Ja zawsze na sublokatorkach, nie muszę mieć swojego… Sto, dwieście na miesiąc?... I pomogę w gospodarce. Mój dziadek był ze wsi.
PIERWSZY:         Dobrze, chodź pan do mnie… Właściwie wszystko jedno – dwóch , czy trzech.
DRUGI:               Patrzcie, jaki pazerny. Ciekawe, na co przydadzą się tu panu pieniądze?
PIERWSZY:        Nie robię tego dla pieniędzy. Żal mi rozbitka!... (do ZŁODZIEJA) Jego zmechanizowane serce jest zimne jak ten głaz.
ZŁODZIEJ:          (przestraszony) Jak głaz?
PIERWSZY:        Jak zimny głaz! Zmechanizowany docent nie ma u siebie miejsca na miłosierdzie.
DRUGI:               Nie jestem żadnym docentem, wypraszam sobie! Jestem samoukiem i nie wstydzę się tego… (do ZŁODZIEJA) Wszystko potrafię… A ten, poeta z bożej łaski… Niech pan spojrzy na jego szałas ze sznurków. Dzieciak potrafiłby zbudować lepszy… Jeszcze pan pożałuje, że poszedł do niego.
ZŁODZIEJ:          (zdezorientowany) Mogę spać byle gdzie… Z niejednego pieca chleb jadłem.
DRUGI:               Niech pan spojrzy na mój domek… Od jutra buduję werandę i prostą klimatyzację. Tu mogą być straszne upały.
PIERWSZY:        Nie słuchaj go pan! To wariat. Trzeba uważać, żeby komuś nie zrobił krzywdy… Zna pan karate, naprawdę?
ZŁODZIEJ:         Znam, ale nie używam. Mogę zabić… Przysięgałem mamie…
PIERWSZY:       Proszę pana, w obronie własnej można wszystko.
DRUGI:             Niech pan go nie słucha.
PIERWSZY:      Cicho tam!... (do ZŁODZIEJA) O, tu pod tym drzewem zrobi pan sobie legowisko. Klimat mamy łagodny. Nie trzeba klimatyzacji.
(ZŁODZIEJ siada pod drzewem, PIERWSZY siada przed szałasem; DRUGI „udoskonala” swój domek, ale nadstawia ucha.)
PIERWSZY:      Jutro z rana pójdziemy na polowanie… Lubi pan polować?
ZŁODZIEJ:        (niepewnie) Zależy na co…
DRUGI:            Na tygrysy!!
ZŁODZIEJ:       (wstaje) Tu są tygrysy?!
PIERWSZY:     Niech pan siada! Kłamie… Nie ma tu żadnych tygrysów. Studiowałem te rejony. Na wyspie powinny być kozy i króliki… Jutro będzie pan jadł potrawkę z królika.
DRUGI:            (łyka pastylkę) Potrawka z królika, proszę bardzo!
ZŁODZIEJ:       (do PIERWSZEGO) Ma pan broń?
PIERWSZY:     Zrobimy sobie łuki.
ZŁODZIEJ:       Łuki?!
PIERWSZY:     Nie marzył pan, jako młody chłopak, o polowaniu łukiem?
ZŁODZIEJ:       Nie. Takie coś kaleczy skórę. Dziadek nauczył mnie łapać zwierzaki we wnyki.
PIERWSZY:     Doskonale! A pamięta pan, jak się takie wnyki sporządza?
ZŁODZIEJ:       No pewnie. Takiego czegoś się nie zapomina. Ma pan kawałek drutu lub sznurka?
PIERWSZY:     Mam sznurek… (podaje, ZŁODZIEJ robi pętlę) Spadł mi pan z nieba. To może być lepsze od łuku.
ZŁODZIEJ:       Jasne. Nawet celować nie trzeba, samo włazi.
PIERWSZY:     Wie pan co? Chodźmy teraz…
ZŁODZIEJ:       Ojej, zmęczony jestem.
PIERWSZY:     Będziemy mieli i czas na odpoczynek… Jak panu na imię?
ZŁODZIEJ:       (niepewnie) Henryk.
PIERWSZY:     Na polowanko, panie Henryku, na polowanko. Będziemy mieli potrawkę z królika. Darzbór! Henryk na łowach!
ZŁODZIEJ:       Jak trzeba, to trzeba.
PIERWSZY:     (do DRUGIEGO) Niech pan tylko spróbuje wejść na moje terytorium!
(ZŁODZIEJ dostrzega linę, zerka na głaz, który znajduje się na terytorium DRUGIEGO, drapie się w głowę.)
ZŁODZIEJ:      Po co ten sznurek?
PIERWSZY:    To granica. Niech spróbuje ją przekroczyć!
DRUGI:          Tak, ukradnę mu zardzewiały garnek!
ZŁODZIEJ:      To niby jego ziemia?
PIERWSZY:     Wydzierżawiłem mu, tymczasowo… Chodźmy!
DRUGI:           Wydzierżawił! He, he…
PIERWSZY:     Wykurzymy go. Znudzi mu się, naprawi swój latawiec i pofrunie… Szkoda czasu. Na polowanie!
(PIERWSZY i ZŁODZIEJ znikają za drzewami.)
DRUGI:             Zobaczymy, kto kogo wykurzy.
(skrada się w stronę „granicy”, przesuwa linę, zwiększając swoje „terytorium”; słychać głos z sali…)
ROZBITEK:       Ratunku!... Pomocy!... Ratunku!...
DRUGI:             Kogo znowu diabli nadali?
ROZBITEK:       („płynie żabką” w stronę sceny) Pomocy!... Już nie mogę!
DRUGI:             Nie ma rady, muszę mu pomóc. Utopi się i będzie na mnie… (chwyta linę graniczną, rzuca w stronę ROZBITKA; ROZBITEK łapie linę, DRUGI wciąga go na scenę; ROZBITEK leży, dyszy)
ROZBITEK:       Gdzie jestem?
DRUGI:             Na bezludnej wyspie.
ROZBITEK:       Bezludnej?
DRUGI:             Kupiłem ją niedawno.
ROZBITEK:      Mnie już wszystko jedno… Powiem panu prawdę… Jestem samobójcą!
DRUGI:           Boże. Samobójcą?... Świat jest taki piękny…
ROZBITEK:     Tak, piękny!... Widzi pan ten dym?
DRUGI:           Statek?! W tych stronach?... Niebywałe.
ROZBITEK:     To jacht, którym płynąłem… z żoną!... Podróż dookoła świata, poślubna!... Luksusowy statek. Teścia, fabrykanta długopisów… I wyobraża pan sobie?... Dzisiaj budzę się z drzemki… żony nie ma w koi… Drzwi otwarte, patrzę… a ona… nie mogę, niech mnie pan trzyma, bo znowu wskoczę do wody!
DRUGI:          (nieporadnie) Życie jest piękne… Ptaki, drzewa… Niech pan spojrzy…
ROZBITEK:   Inaczej by pan mówił, gdyby pańska zupełnie nowa małżonka… zdradziła pana. I to z kim? Żeby chociaż z kapitanem… ale ona z chłopcem okrętowym!
DRUGI:         No… tak to bywa na świecie.
ROZBITEK:   Wziąłem i rzuciłem się do morza! Ale zapomniałem z tego wszystkiego, że pływam jak ryba… Byłem nawet wicemistrzem okręgu.
DRUGI:         (zrezygnowany) Co pan umie?
ROZBITEK:   Mówiłem… umiem pływać.
DRUGI:         I nic więcej?
ROZBITEK:   Byłem na utrzymaniu teściów… Miałem ich… zaraz… (liczy) dwunastu!
DRUGI:         Dwunastu?!
ROZBITEK:   (z dumą) Dwunastu teściów, znanych i bogatych, proszę pana.
DRUGI:         Nie uprawiał pan karate, albo chociaż dżudo?
ROZBITEK:   Tylko pływanie… Ale moja trzecia żona uprawiała jogę… Nauczyła mnie kilka pozycji… (usiłuje pokazać)
DRUGI:          Niech pan przestanie… (strapiony) Dobrze, może pan u mnie zostać. Przyuczę pana do czegoś.
ROZBITEK:   Mam nadzieję, że tu nie ma kobiet?
DRUGI:         Jeszcze by tego brakowało! (patrzy na niego podejrzliwie) Ale pan chyba nie jest… no, ten…
ROZBITEK:    O, nie!… Ale mam dosyć kobiet na kilka lat… Muszę odpocząć.
DRUGI:          No to pan trafił właściwie… Ale popracować też trochę trzeba…(podaje mu zwój drutu) Trzeba to zwinąć na patyk.
ROZBITEK:    Tak, proszę pana.
DRUGI:          Widocznie los chciał, abym też miał swojego Piętaszka…
ROZBITEK:   Słucham?
DRUGI:          Nic, nic… Niech pan zwija ten drucik. Przyda się, a ja nie mam cierpliwości do takiej prymitywnej pracy.
(ROZBITEK siada na ziemi i zwija drut; DRUGI pracuje przy domku; po chwili zza drzew wychodzą PIERWSZY i ZŁODZIEJ, ZŁODZIEJ niesie malutkiego królika.)
PIERWSZY:   Zwycięstwo!
DRUGI:         Duży ten tygrys!
ZŁODZIEJ:    Za małe wnyki.
PIERWSZY:  (spostrzega brak „liny granicznej”) Gdzie jest granica?!...Kto śmiał ruszyć granicę?... (spostrzega ROZBITKA) Kto to jest?!
(ROZBITEK jest przestraszony; ZŁODZIEJ dyskretnie sprawdza, czy pod głazem jest woreczek.)
DRUGI:         A co to pana obchodzi?... Na moim terenie mogę przyjmować, kogo chcę.
ROZBITEK:   Przepraszam, że się wtrącę… Ten pan mnie uratował.
PIERWSZY:   (śmieje się) Rozbitek – znakomity nabytek!... Panie Henryku, niech pan wróci na mój teren. I proszę przynieść linę. Jest nasza.
ZŁODZIEJ:   Linę?... Już się robi… (bierze linę)
DRUGI:       Tyle krzyku o kawałek sznurka!... Uratowałem nim człowieka, jeśli chce pan wiedzieć.
PIERWSZY:   Wielkie rzeczy. Sztuka uratować kogoś za pomocą liny, cudzej w dodatku… (bierze linę od ZŁODZIEJA, podaje mu koniec) Panie Henryku, wytyczymy znowu granicę.
(PIERWSZY i ZŁODZIEJ dzielą scenę; ZŁODZIEJ tak manipuluje, że jego głaz jest na terytorium PIERWSZEGO.)
DRUGI:        Przepraszam bardzo! Metr dalej, metr dalej!... Ten kamień należał do mnie.
PIERWSZY:   Nie przypominam sobie… Tu jest ślad liny.
DRUGI:         Ten kamień jest mój!
PIERWSZY:   To niech pan go sobie weźmie. On mi na nic… (chce podnieś kamień)
ZŁODZIEJ:     Nie, nie pozwolę! (broni kamienia własnym ciałem)
PIERWSZY:   Ma pan rację, panie Henryku. Kamień może nam się przydać.
DRUGI:         Złodzieje!... Panie Rozbitek, niech pan się ruszy… Musimy bronić naszej własności!
ROZBITEK:   To znaczy jak?
PIERWSZY:   Panie Henryku, zwalniam pana z przysięgi. Może pan użyć karate, w obronie własnej.
ZŁODZIEJ:     (staje przed kamieniem) Chyba że tak! Hu! (ruch karate)
DRUGI:          Udławcie się tym kamieniem!
PIERWSZY:   Granica została utrwalona bez użycia siły.
ROZBITEK:   (do PIERWSZEGO) Kim oni są?... Mówił pan, że wyspa jest bezludna.
PIERWSZY:   Przyplątali się, tak jak pan… Psiakrew, chciałem tu spokojnie  żyć… (zły) Zwijaj pan ten drut!
PIERWSZY:   Ale się zdenerwowałem… Gdzie królik?
ZŁODZIEJ:    Nie zginął!
PIERWSZY:   Umie pan przyrządzać potrawkę z królika?
ZŁODZIEJ:     Umiem. Dziadek mnie nauczył.
PIERWSZY:   Więc do dzieła, panie Henryku!... Proszę, zapałki… (podaje) Ale niech pan oszczędza.
(kładzie się przed szałasem; ZŁODZIEJ nabija królika na patyk, „rozpala ognisko”, obraca królika)
Futra pan nie zdjął?
ZŁODZIEJ:       Dziadek twierdził, że w futrze smaczniejszy.
PIERWSZY:     Zobaczymy.
ROZBITEK:      (do DRUGIEGO) Proszę pana, jestem głodny.
DRUGI:           Będę musiał pana żywić. Niestety. Diabli nadali… (podaje pastylkę) Masz pan!
ROZBITEK:    Co to?... Nie jestem chory, tylko głodny.
DRUGI:          Kotlet schabowy z ziemniakami. W pastylce. Mój wynalazek!
PIERWSZY:   (który podsłuchiwał) Słyszał pan, panie Henryku? Oni jedzą kotlety schabowe w pigułkach. I co, żałuje pan, że jest pan u mnie?
ZŁODZIEJ:    Co mam żałować… (patrzy na kamień)
DRUGI:         Pilnujcie lepiej tygrysa, bo się zwęglił?
PIERWSZY:   Może już mu wystarczy?
ZŁODZIEJ:     Jest w sam raz!... (zdejmuje królika) Gotowy.
(podaje kawałek PIERWSZEMU, próbują)
PIERWSZY:   Chyba niesłony… i trochę gorzki.
ZŁODZIEJ:     Taki ma być. Pamiętam: gorzki, niesłony. Królik na dziko.
PIERWSZY:   (zerka na DRUGIEGO) Bardzo dobry! Niebo w gębie!
ZŁODZIEJ:     Dziadek mawiał: królik w żołądeczku, wódka w kieliszeczku… Nie ma gospodarz… kropeleczki po robocie?
PIERWSZY:   Alkoholu, znaczy?... Panie Henryku, przybyłem tu, aby być z daleka od alkoholizmu, narkomanii, prostytucji, pasożytnictwa i innych patologii społecznych!
ZŁODZIEJ:     Napiłbym się tylko kropeleczkę… Jaki tam alkoholizm i prostytucja?
PIERWSZY:   Można wiedzieć, czym się pan zajmował? Tam.
ZŁODZIEJ:     (niepewnie) Znaczy… zajmowałem się ogólnie handlem… Dorywczo… Ale roboty było dużo.
PIERWSZY:   Rozumiem. I miał pan dosyć katorżniczej pracy?
ZŁODZIEJ:     O, tak. Miałem dosyć. Pomiatali człowiekiem. Człowiek nieraz nie wiedział, gdzie się schować...
(Nagle, za sceną słychać hałas: okrzyki, głosy kobiece.)
DRUGI:         (do PIERWSZEGO) Co to?
PIERWSZY:   Co to może być?
ZŁODZIEJ:     Może policja?
PIERWSZY:   Policja na bezludnej wyspie? Co pan?
ROZBITEK:    To na pewno moja żona! Szuka mnie!... (do DRUGIEGO) Niech pan mnie schowa… (chowa się w domku)
PIERWSZY:   (rozkazująco) Panie Henryku, niech pan sprawdzi!
ZŁODZIEJ:     Dlaczego ja?
(Kobiecy hałas narasta.)
DRUGI:        Myślę, że lepiej ukryć się w lesie. To mogą być dzicy.
PIERWSZY:   Niestety. Ma pan chyba rację.
(PIERWSZY wrzuca do worka rzeczy, ZŁODZIEJ chce zabrać woreczek spod kamienia, PIERWSZY popycha go)
Bierz pan królika!
(ZŁODZIEJ bierze resztkę królika, chowa go do kieszeni; PIERWSZY I ZŁODZIEJ znikają w lesie.)
DRUGI:          (zagląda do domku) Wyłaź pan! To mogą być dzikie kobiety, albo drapieżniki! Pomóż mi pan! (zbiera do walizki jakieś narzędzia, notatki itp., ROZBITEK niezdarnie pomaga)
ROZBITEK:    Po co rzucałem się do morza? Po co?
DRUGI:          Trzymaj pan!
(obciąża ROZBITKA przedmiotami, maskuje domek gałęziami; w ostatniej chwili przesuwa „linię graniczną” – kamień jest znowu na jego terytorium)
No, nie ma nas!
(DRUGI i ROZBITEK znikają za kulisami. Po chwili na scenę wbiegają kobiety – jak najmniej ubrane: EWA, KLARA, JUDYTA, ANNA, EMILIA, BOGNA; rozbiegają się – zachowują się jak dzieci wypuszczone ze szkoły; tylko BOGNA jest poważna.)

ANNA             Jak tu pięknie!
EWA:              Marzyłam o takim miejscu!
EMILIA:          Żywej duszy!
EWA:              Rozbieramy się?
JUDYTA:         Nie ma chłopów!
KLARA:           Zaraz przyjdzie Zuzanna. Lepiej uważajmy…
ANNA:            Właśnie, gdzie jest Zuzanna?
EMILIA:          Hop-hop! Panno Zuzanno!
WSZYSTKIE:   Hop-hop!
(Wchodzi ZUZANNA, zziajana – kobieta w średnik wieku, ubrana w długą suknię.)
ZUZANNA:     Jestem, jestem… Uff, jak gorąco!
EWA:              Możemy się rozebrać, panno Zuzanno?
ANNA:           Nie ma chłopów!
ZUZANNA:    Nie szkodzi… Obowiązują nas nadal zasady naszego klubu. I tak jesteście prawie gołe. Godność kobiety… (przerywa, bo spostrzega domek DRUGIEGO) Co to?!
KLARA:          Coś jakby dom…
JUDYTA:        A tu stoi szałas!
ZUZANNA:    Dziewczęta, do mnie!... Tu mogą być ludzie… Ubrać się!... (dziewczęta zbierają się wokół ZUZANNY) Anno! Pistolety gazowe!
ANNA:           Och, panno Zuzanno!... Zostały na statku. Zapomniałam zabrać… Tak się spieszyłyśmy.
ZUZANNA:    Na statku?... Przez ciebie jesteśmy bezbronne.
ANNA:           Pójdę i przyniosę.
ZUZANNA:    Nie waż się ruszać! W pobliżu mogą być mężczyźni.
JUDYTA:        (podchodzi do domku DRUGIEGO, zagląda) Pusty… Chyba dawno opuszczony. Tu mogli być rozbitkowie…
EMILIA:         (zagląda do szałasu PIERWSZEGO) Też nikogo nie ma.
ZUZANNA:    Rozbitkowie też mogą być bestiami w ludzkiej skórze!
EWA:             Racja. Taki rozbitek musi być nieźle wygłodzony…
ZUZANNA:    (rozgląda się) Boże miłosierny!... Gdzie jest Iwona?
ANNA:           Pewnie wlokła się za nami z wszystkimi swoimi szmatkami.
ZUZANNA:    Zostawiłyście ją?... Jeśli na wyspie są mężczyźni, grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo… Boże, nie chcę nawet o tym myśleć… Trudno. Wołajmy!
WSZYSTKIE: Iwona!... Iwona!
(Wchodzi IWONA z wypchaną torbą, dyszy.)
IWONA:       Statek!... Nasz statek zatonął!... Jak kamień!
ZUZANNA:  Widocznie los tak chciał!
EWA:            (zrozpaczona) Moja skrzynia!... Zostawiłam na statku skrzynię!... Cały mój majątek…
ZUZANNA:    Nie czas żałować skrzyń, kiedy lasy… w morzu!
EWA:              Ale to była moja skrzynia! Bardzo cenna.
ZUZANNA:     Przestań myśleć tylko o sobie… Stało się!... Dziewczęta… Obejmujemy tę wyspę w posiadanie… Nasze życie będzie teraz dojrzalsze, lepsze, piękniejsze… Pamiętacie, co przysięgałyście?
WSZYSTKIE:  Tak, panno Zuzanno!
ZUZANNA:     Tu będziemy żyły. Z dala od brudu moralnego, od pornografii, od zależności cielesnej… Jakie jest nasze hasło?
WSZYSTKIE:   Precz z mężczyznami!... Precz z mężczyznami!...
ZUZANNA:     Precz!

                                                   KURTYNA
                                                   (przerwa)

                                                 CZĘŚĆ DRUGA
(Scenografia ta sama co w części pierwszej, ale po kobiecemu zmodernizowana; szałas PIERWSZEGO z dachem, z dachu powiewają wstążki, przed nim palenisko z kotłem, na najbliższym drzewie wisi lusterko; domek DRUGIEGO ozdobiony kwiatkami; lina graniczna powieszona między drzewami – suszy się na niej bielizna;
MUZYKA –
Kobiety krzątają się, piorą, gotują, szyją, niektóre opalają się; BOGNA – intelektualistka pisze w zeszycie;
KONIEC MUZYKI.
Wchodzą: IWONA i KLARA – są obwieszone ubraniami, ZUZANNA podchodzi do nich…)

IWONA:         (zrzuca ubrania, KLARA też) To już wszystko… Nic już nie ma na plaży.
(Wszystkie zbiegają się wokół IWONY, KLARY i ZUZANNY, oglądają ubrania.)
ZUZANNA:     Spotkałyście kogoś?
KLARA:           Żywej duszy.
ZUZANNA:     Chwała Bogu!
(Ewa przymierza jakąś bluzkę.)
IWONA:         Zostaw, to moja.
ZUZANNA:    Paragraf dwunasty: nie kłócić się!... Pokażcie tę bluzkę… (przymierza) Za mała… Iwonko, podaruj ją Ewie. Jest prawie naga!
IWONA:        Kupiłam ją za ostatnie pieniądze!
ZUZANNA:  (ostro) Powiedziałam: podaruj Ewie!... Tutaj słowo „kupiłam” nic nie znaczy.
IWONA:       No, dobrze, dobrze…
(EWA pospiesznie zakłada bluzkę.)
ZUZANNA:   (do IWONY) O ile się orientuję, twoich rzeczy uratowało się najwięcej.
ANNA:          Dziesięć… to znaczy teraz dziewięć bluzek… osiem sukienek… sześć par spodni, nie mówiąc o drobiazgach.
ZUZANNA:   Inne prawie nic nie mają. Powinnaś się podzielić… Paragraf dwudziesty szósty mówi…
IWONA:       (wściekła) Nie dam nic więcej! Na tym pustkowiu  ciuchów nie kupię… (siada obrażona pod drzewem, podchodzi do niej EWA)
EWA:           Oddam ci jutro tę bluzkę… (ciszej) Iwonko, nie widziałaś tam gdzieś mojej skrzyni?... No, wiesz… tej z okuciami…
IWONA:      Nie widziałam żadnej skrzyni. Daj mi spokój!
EWA:           (podchodzi do ZUZANNY) Panno Zuzanno, pójdę na tamten brzeg.
ZUZANNA:  Po co?
EWA:           Może znajdę coś do gospodarstwa…
ZUZANNA:  Sama nie pójdziesz.
EWA:           Potrzebuję trochę samotności… Nic mi się nie stanie. Wyspa jest bezludna…
ZUZANNA:  No, dobrze, idź. Ale uważaj… I pamiętaj, o pierwszej obiad.
EWA:           Na pewno zdążę. (znika za kulisami)
ZUZANNA:  (podchodzi do BOGNY, zagląda do zeszytu) Co ty tam tak piszesz, kochanie?
BOGNA:      Och, panno Zuzanno!
ZUZANNA:   Moja droga, masz przede mną tajemnice?
BOGNA:       Panno Zuzanno, zgodziłam się być z wami, bo podzielam wasze ogólne zasady, ale szczegółowe chciałabym zachować dla siebie. Chyba żaden paragraf kodeksu nie głosi, że nie wolno pisać w cieniu drzewa?
ZUZANNA:   No wiesz?!... Chciałam tylko wiedzieć.
BOGNA:       Czy nie piszę powieści pornograficznej?... Nie, nie piszę powieści pornograficznej… Jeśli tak bardzo chce pani wiedzieć, to zapisuję złote myśli Henry Duponta. Mogę z czasem zapomnieć i pragnę utrwalić je na papierze.
ZUZANNA:   Henry Duponta?... To mężczyzna!
BOGNA:       Nie, panno Zuzanno. To pseudonim hinduskiej myślicielki!
ZUZANNA:   A, to co innego… Coś takiego. To ta biedna kobieta nie mogła ogłaszać swoich złotych myśli pod własnym kobiecym nazwiskiem. Dyktatura mężczyzn… Bogno, kochanie, przeczytaj dziewczętom kilka myśli tej męczennicy.
BOGNA:        Panno Zuzanno, chciałabym mieć kilka chwil dla siebie.
ZUZANNA:   Nie bądź egoistką. To będzie pouczające dla dziewcząt.
BOGNA:       No, dobrze…
ZUZANNA:   Dziewczęta! Chodźcie tutaj wszystkie!... (wszystkie zbierają się wokół BOGNY) Słuchamy!
BOGNA:       (czyta) Kobieta jest jak…
(przerywa, wpada przerażona EWA, kończy zdanie BOGNY)
EWA:            Mężczyzna!... Panno Zuzanno, widziałam mężczyznę!
ZUZANNA:   Gołego?!
EWA:            Nie wiem. Widziałam go z daleka!
ZUZANNA:   (podejrzliwie) Nie przewidziało ci się?
EWA:            Przysięgam! Jakiś zarośnięty dryblas.
ZUZANNA:    Dziewczęta! Pistolety gazowe!... Och, zapomniałam. Zostały na statku… To nic, obronimy się.
IWONA:        Ewuniu, a nie był to przypadkiem twój Michaś?
ZUZANNA:   Słucham?... Jaki Michaś?!
EWA:            Ona za długo opalała się na słońcu!... W życiu nie znałam żadnego Michasia!
IWONA:       Nie znała żadnego Michasia!... A kto zanosił potajemnie twoje listy do parku i kładł pod piątą ławką przy głównej alejce? Nie ja?
EWA:           Ty… donosicielko! Żmija…
ZUZANNA:   Ładnych rzeczy się dowiaduję!... Ewo, zgodnie z paragrafem jedenastym zawieszam cię w prawach naszego klubu za naruszenie paragrafu szesnastego… A tobie, Iwono, udzielam nagany za współudział w tym przestępstwie!... A teraz proszę o szczegółowe wyjaśnienia.
EWA:            Przecież jestem zawieszona!
ZUZANNA:  Ale jeszcze nie wykluczona. Jeszcze!
EWA:           Nic nie powiem.
ZUZANNA:  Iwono, słucham!
IWONA:      Czemu nie… Nie zwróciła pani uwagi na skrzynię, którą Ewunia zabrała ze sobą?... Nie była za duża, bo i amant mierzył metr sześćdziesiąt w kapeluszu.
EWA:          Tak? Metr sześćdziesiąt? Ale chciałaś mi go poderwać!
IWONA:     Ja?... Miałabym kogo. Do takiego krasnala musiałabym kupić mikroskop…
ZUZANNA:  Nie zniosę tych wulgarności!
(EWA zdejmuje bluzkę, rzuca ją IWONIE, robi kilka kroków w stronę lasu.)
 Gdzie idziesz, Ewo?
EWA:            Szukać mojego Michasia! Może udało mu się wydostać ze skrzyni… (wskazuje ZUZANNĘ) Słuchajcie!... To ona zatopiła statek!
ZUZANNA:   Zwariowała!... Nie chodź do lasu. Tam jest mężczyzna!
EWA:            Tak jest!... Bójcie się… Widziałam go… ogromny!... Przygotujcie się. Mężczyzna bez portek krąży w pobliżu… (znika za kulisami)
ZUZANNA:  Co my teraz zrobimy?... Co my teraz zrobimy?!
BOGNA:      Nic. Pozostało nam tylko czekać. Jak zwykle… (cytuje) „Kobieta jest jak kwiat, sama siebie nie zerwie, czeka na ogrodnika”…
ZUZANNA:  Nie pleć trzy po trzy!... Powstała groźna i niezaplanowana sytuacja. Miałyśmy żyć w wolności i czystości na bezludnej wyspie. A bezludna wyspa, nawet z jednym mężczyzną, nie jest już bezludną wyspą… Musimy się stąd wydostać! 
JUDYTA:      Ciekawe jak!  I ciekawe, kto zatopił statek.
ZUZANNA:  Kto miał zatapiać?... Rozbił się na rafie. Iwonka widziała. Prawda, Iwonko?!
IWONA:       Tak mi się wydawało… Gdzie Ewka rzuciła moją bluzkę?
ZUZANNA:   Skaranie boskie z tobą! Tobie tylko szmatki w głowie, nawet w takiej chwili.
IWONA:        (znajduje bluzkę) Jest!... Jest moja, panno Zuzanno?
ZUZANNA:   Twoja, twoja!
IWONA:        Tak, dziewczyny. Widziałam, jak nasz stateczek rozbił się o rafy podczas przypływu.
ZUZANNA:   O Boże, w głowie mi huczy… Co robić?... Może zbudujemy tratwę?... Gdzieś czytałam, że jakiś człowiek przepłynął tratwą dookoła świata.
BOGNA:        Ale to pewnie był facet.
ZUZANNA:    Nie jesteśmy gorsze! Znajdziemy sobie inną wyspę, naprawdę bezludną… (rozgląda się) Najpierw musimy ściąć drzewa… Mamy siekierę?...
(Nagle, ze wszystkich stron wyskakują: PIERWSZY, DRUGI, ZŁODZIEJ, ROZBITEK – w rękach trzymają kije.)
MĘŻCZYŹNI:  Ręce do góry!
(Pisk kobiet.)
ZUZANNA:    Nie podnosić! Nie podnosić! (zakrywa swoje piersi)
ZŁODZIEJ:      Niech nie podnoszą. I tak nie są groźne…
DRUGI:           (ogląda) Co one zrobiły z mojego domu?! (zrzuca kwiaty)
PIERWSZY:    Coś podobnego… Na linie granicznej wiszą majtki.
(PIERWSZY zrzuca bieliznę, odwiązuje linę; ZŁODZIEJ w tym czasie siada na głazie i dyskretnie sprawdza, czy jest woreczek; ROZBITEK z zachwytem ogląda kobiety.)
ZŁODZIEJ:       No co, kobietki?... Koniec balu bez chłopów!... Cieszycie się? (wstaje, podchodzi do kobiet, szczypie którąś w policzek)
ZUZANNA:     Ręce przy sobie!
ZŁODZIEJ:       Ciebie nie będę szczypał, he he… („robi oko” do BOGNY, ta odwraca się) O, nieprzystępna. Takie lubię!
ZUZANNA:      To jakiś zboczeniec!
ZŁODZIEJ:        Stara, zamknij się. Dosyć tego!
PIERWSZY:      (karcąco) Panie Henryku!
ZŁODZIEJ:        (do PIERWSZEGO) Mam już dosyć twojego Henryka, Gospodarzu!
PIERWSZY:      Słucham?!
ZŁODZIEJ:        To słuchaj. Nie jestem żaden Henryk, tylko Arkadiusz!... Niewolnika sobie znalazł… Koniec z tym!... Wszystko siad!
(Niektóre kobiety siadają, PIERWSZY i ROZBITEK też siadają, DRUGI nie.)
Co ja powiedziałem? Siadać, jak mówię!... (do PIERWSZEGO) Gospodarzu, co ja znam?... No, mówić!
PIERWSZY:     Karate i dżudo…
ZŁODZIEJ:       I boksowałem w pierwszej lidze!
ZUZANNA:     Damski bokser!
ZŁODZIEJ:      Niech mnie nie denerwuje!
DRUGI:          Chyba pan nie będzie bił kobiet?
ZŁODZIEJ:      Co ja powiedziałem?... Siadać!
(DRUGI i pozostałe kobiety siadają.)
Teraz ja tu będę rządził!...Ja!
(siada na głazie, przodem do aktorów, tyłem do widowni)
Tak… (lustruje kobiety)
Ty… (wskazuje ZUZANNĘ) będziesz nam gotowała!
ZUZANNA:      Wypraszam sobie. Nigdy w życiu takim czymś się nie zajmowałam… Nie umiem!
ZŁODZIEJ:        To się nauczysz!
EMILIA:            Proszę pana, ja mogę gotować… Lubię…
ZUZANNA:       Emilio, nie poniżaj się przed tym…
ZŁODZIEJ:        (do EMILII) Dobrze, będziesz starej pomagała. Tyle gęb do wyżywienia.
ZUZANNA:       Jak on się wyraża?
ZŁODZIEJ:        (podchodzi do ZUZANNY) Ja ci dam ON!... Jestem pan Arkadiusz!... (ściska jej rękę) Powtórz!
ZUZANNA:       (przestraszona) Jest pan… panem Arkadiuszem.
ZŁODZIEJ:         No, ładnie… Zapamiętać!... Mój dziadek mawiał: Kobiety mają długie włosy, ale krótki rozum… he, he…
ZUZANNA:       (pod nosem) Coś takiego…
ZŁODZIEJ:         Na czym skończyłem?
ROZBITEK:        Że kobiety mają krótki rozum… Znakomity dowcip… Jaki celny.
ZŁODZIEJ:         Nie lubię lizusów.
ROZBITEK:        Ja tylko tak… Przepraszam pana.
ZŁODZIEJ:         Arkadiusza.
ROZBITEK:        Pana Arkadiusza!
ZŁODZIEJ:         To że nie lubię grzecznych lizusów, nie znaczy, że są niepotrzebni… Chodź tu!... (ROZBITEK podbiega) Siadaj koło mnie… (ROZBITEK siada na ziemi) Twoje zadanie: mówić mi wszystko, o czym oni będą gadali, a nawet myśleli! Jasne?
ROZBITEK:         (niepewnie) Mogę mówić… czemu nie…
ZŁODZIEJ:          Waha się?!
ROZBITEK:         Nie, nie!
ZŁODZIEJ:          No. Za to będziesz mógł sobie wybrać kobietę. Za żonę, powiedzmy. Będę twoim teściem, he he…
ROZBITEK:         Mogę wybrać? Naprawdę?
ZŁODZIEJ:          Do wyboru do koloru! Od blondynki do szatynki!
DRUGI:               I ja takiego uratowałem!
ZŁODZIEJ:          Ktoś coś mówił niepytany?  (podchodzi do DRUGIEGO) Wstać!... (DRUGI wstaje, jest przestraszony) Wynalazcę też utemperuję!... Słuchaj… Do jutra… No, powiedzmy, do pojutrza… zrobisz mi z tego kurnika elegancki domek… (wskazuje domek DRUGIEGO) A obok postawisz chałupkę dla dam… Zrozumiano?!... Dla ciebie i Gospodarza szałas wystarczy. Jest lepszy niż był… o, kobitki zadaszyły.
ROZBITEK:          A ja? Gdzie ja będę mieszkał?... Z żoną…
ZŁODZIEJ:           Przede moim domem. Będziesz miał na wszystko oko.
ROZBITEK:          Pod gołym niebem?
ZŁODZIEJ:           Wynalazca zrobi ci jakiś daszek… No, wybrałeś sobie narzeczoną?
ROZBITEK:          (nieśmiało) Tak… (wskazuje BOGNĘ) Może być ta… Jest w moim guście.
ZŁODZIEJ:           Nie szkodzi. Wybierz sobie inną!
ROZBITEK:          (zbity z tropu) Muszę się zastanowić…
ZŁODZIEJ:           To się zastanów… Więc mówię dalej!... (wskazuje PIERWSZEGO) A Gospodarz coś umie?... Łaziłem za Gospodarzem przez tydzień, nosiłem tobołki, łapałem króliki i ani razu nie widziałem, żeby Gospodarz coś robił.
PIERWSZY:          Nie przypłynąłem tutaj, aby… coś robić! Właśnie dlatego opuściłem zgniłą cywilizację.
ZŁODZIEJ:           Słyszałem to już sto razy. Więc nic nie umiesz? Ale przyrodę lubisz, co?
PIERWSZY:        (niepewnie) Przyrodę?... Oczywiście.
ZŁODZIEJ:          Więc nauczysz się łapać króliki i kozy. Napatrzyłeś się, jak ja to robię… (do ZUZANNY) A ty będziesz jego szefem!
ZUZANNA:         Ja?!
ZŁODZIEJ:           Gdy nie będzie dostarczał królików, ile trzeba, będziesz mi składała raport. A ja mu dam wycisk!
ZUZANNA:          (niepewnie, ale jest zadowolona) A mam jakieś inne wyjście?
ZŁODZIEJ:           Nie masz.
ANNA:                 (znienacka) A ja mogę szyć, panie Arkadiuszu!
ZŁODZIEJ:            Szyć? A po co? Mamy tu dzięki Bogu tropikalny klimat.
ZUZANNA:          Chyba nie będziemy chodzić nago? Jak dzicy?
ZŁODZIEJ:            Ty nie musisz… Chcieliście raju, to będziecie mieli… Acha, Wynalazca! Najdalej za tydzień chciałbym mieć w moim domu prąd!
DRUGI:                Prąd? Jaki prąd?
ZŁODZIEJ:             No, elektryczny! Nie będę siedział po ciemku… Potrafisz?
DRUGI:                 Mogą być problemy… Ale nie takie problemy rozwiązywałem.
ZŁODZIEJ:             Problemów ma nie być. Jeszcze jedno… Oddasz mi wszystkie pastylki!... Tak, tak… te, którymi się codziennie opychasz. Będziesz jadał to, co inni.
DRUGI:                 Nie, tego nie oddam. Za żadne skarby! Mój żołądek nie trawi już innego jedzenia.
ZŁODZIEJ:             (do ROZBITKA) Pomocnik!
ROZBITEK:            (podchodzi do DRUGIEGO) Niech pan lepiej odda.
DRUGI:                  Nie dam!
ZŁODZIEJ:              No, to ja za chwilę wywrócę Wynalazcę do góry nogami.
(DRUGI oddaje pudełeczko ROZBIKOWI, ROZBITEK podaje  ZŁODZIEJOWI, ZŁODZIEJ łyka jedną pastylkę.)
Bardzo dobre… (do DRUGIEGO) Sam to zrobiłeś?
DRUGI:                  (zły) Nie. Z wujkiem!
ZŁODZIEJ:             Po cholerę taki łebski facet przypłynął na bezludną wyspę?
DRUGI:                  Przyleciałem!
ZŁODZIEJ:             Miałbyś forsy jak lodu, gdybyś chciał.
DRUGI:                  (wybucha) Nie doceniali mnie! Lekceważyli. Bo jestem samoukiem. Mówili: amator! Ale ja im jeszcze pokażę… Pracuję nad takim wynalazkiem, że padną trupem z wrażenia!
ZŁODZIEJ:            Nad jakim wynalazkiem?!
DRUGI:                Nie powiem. Możesz pan ze mnie drzeć pasy, nie powiem!
ZŁODZIEJ:           Nie powiesz?
DRUGI:                Jak przyjdzie czas!
ZŁODZIEJ:            Poczekamy. Mamy czas. Mamy bardzo dużo czasu… (łyka pastylkę) No. Musicie przyzwyczaić się do nowych porządków. Dla waszego dobra… I najważniejsze!... Tu… (wskazuje kamień, na którym siedzi) jest moje miejsce. Niech nikt nie waży się na tym siadać. Rozbitek, przypilnujesz.
ROZBITEK:            Jasne.
ZŁODZIEJ:             Gdy ktoś siądzie, dostanie taki wycisk, że już się nie pozbiera. Zrozumieli wszyscy?... Na razie skończyłem! (wstaje) Gospodarzu, na polowanie!... Dziewczyny chętnie zjedzą po króliczku. Wnyki do łapek i jazda!... (podaje wnyki PIERWSZEMU, PIERWSZY znika klnąc pod nosem) Wynalazca i Rozbitek też do roboty!
ROZBITEK:            Przecież ja...
ZŁODZIEJ:              W wolnych chwilach będziesz pomagał Wynalazcy… (do kobiet) A my… zabawimy się!
ZUZANNA:            Panie… Arkadiuszu! One są niewinne.
ZŁODZIEJ:              Wszyscy tak mówią. To się okaże… Na razie, moje panie, zatańczymy!... Nigdy nie miałem czasu na zabawę. Zawsze tylko robota i robota. Ma być wesoło!... Macie święto. Początek nowego życia!... No, taniec… Trzy – cztery!...
(ZŁODZIEJ bierze garnek, uderza w niego patykiem, tańczy nieporadnie; MUZYKA; kobiety zaczynają tańczyć; ZŁODZIEJ w środku – teraz przyklaskuje rozradowany; kobiety tańczą coraz śmielej; ZUZANNA początkowo stoi z boku, wreszcie włącza się do zabawy; DRUGI i ROZBITEK pracują przy domku.)

                                                       KURTYNA
                                                      (ew. przerwa)


                                                        CZĘŚĆ TRZECIA
(Ta sama scenografia – ale: domek DRUGIEGO odnowiony – z daszkiem przed drzwiami; obok duży szałas dla kobiet ozdobiony kwiatami; szałas PIERWSZEGO obłożony deskami znalezionymi na plaży – resztki skrzynek; przed szałasem kobiet palenisko z kotłem; obok domku DRUGIEGO stoi „rower” z drewna – dynamo, siedzi na nim PIERWSZY i z wysiłkiem pedałuje; ROZBITEK kokietuje kobiety, które krzątają się wokół gospodarstwa; BOGNA – jako jedyna – opala się; ZUZANNA stoi koło kotła, miesza w nim; ZŁODZIEJ dopinguje PIERWSZEGO.)
ZŁODZIEJ:        Szybciej! Mocniej!... (do DRUGIEGO, który zagląda do domku) Pali się?!
DRUGI:            Ledwo, ledwo!
ZŁODZIEJ:        Pociśnijcie, Gospodarzu!
PIERWSZY:      Już… nie mogę…
ZŁODZIEJ:        Złaź!
(PIERWSZY schodzi z „roweru”, dyszy, siada na ziemi.)
Rozbitek, zostaw kobiety!... Do mnie!
(ROZBITEK przybiega.)
Mówiłem ci, nie kokietuj mi kobiet jak najęty! Wybierz sobie jedną!
ROZBITEK:       Właśnie wybieram…
ZŁODZIEJ:        A teraz pokaż swoją męską siłę. Siadaj i kręć!
ROZBITEK:       Panie Arkadiuszu, ja jestem od innych prac!
ZŁODZIEJ:        Co ja powiedziałem?
ROZBITEK:       (siada, kręci) Nie umiem jeździć na rowerze.
ZŁODZIEJ:        To się nauczy… No!... (do kobiet) Ma chłop krzepę!
DRUGI:             Pali się, pali się!
ZŁODZIEJ:        (zagląda do domku) No, proszę… Zupełnie inaczej!
ZUZANNA:      (podchodzi do nich) Mogę popatrzeć?
ZŁODZIEJ:        (wspaniałomyślnie) Możesz, możesz…
ZUZANNA:       Prąd elektryczny! Prawdziwy!
ZŁODZIEJ:        (klepie DRUGIEGO) No, jakiego mamy wynalazcę!
ZUZANNA:       Panie Arkadiuszu, dziewczęta też mogą popatrzeć?
ZŁODZIEJ:         Niech popatrzą.
ZUZANNA:       Dziewczęta!
(Kobiety przybiegają, zaglądają do domku.)
ZŁODZIEJ:         Bogna, chodź, zobacz!
BOGNA:           (nie rusza się) Prądu nie widziałam…
PIERWSZY:       Wielkie rzeczy. Kazał nurkować Rozbitkowi i wykręcić żarówkę z mojego jachtu.
ZŁODZIEJ:         Proszę! Weź żarówkę i zrób prąd! No!
DRUGI:             Zazdrości mi. Jak tamci na świecie.
ZŁODZIEJ:         Bez dwóch zdań. Popisałeś się i koniec! (do PIERWSZEGO) A ty… jazda na polowanie!... Nawet nie potrafisz porządnie kręcić!
DRUGI:            Wczoraj wieczorem zrobiłem automatyczną wędkę. Zamiast łapać króliki, niech nałowi trochę ryb. Te króliki wszystkim się przejadły.
ANNA:             Fantastycznie, będziemy jadły ryby!
ZŁODZIEJ:        (do BOGNY) Zjadłabyś smażoną rybkę?
BOGNA:           (od niechcenia) Mogę zjeść…
ZŁODZIEJ:        (do PIERWSZEGO) Zostaw króliki w spokoju. I za godzinę chcę cię widzieć z rybami!
(DRUGI podaje PIERWSZEMU wędkę.)
PIERWSZY:      Pomiatają człowiekiem. A przecież ja tu byłem pierwszy!
ZŁODZIEJ:        Kto się wywyższa, będzie poniżony. Kto jest pierwszy, będzie ostatni… Tak to było, Bogna?
BOGNA:           Tak, dobrze zapamiętałeś.
ZŁODZIEJ:         No. Do roboty, do roboty!
(PIERWSZY znika z wędką, ZUZANNA idzie gotować, kobiety wracają do swoich zajęć; ZŁODZIEJ siada obok DRUGIEGO, który stoi.)
ROZBITEK:        Mam jeszcze kręcić?
ZŁODZEJ:          Kręć, kręć… Niech się dotrze!... (do DRUGIEGO) Siadaj!... (DRUGI siada) Pastyleczkę?
DRUGI:              Och, jeśli można…
ZŁODZIEJ:          (wyjmuje pudełeczko, podaje DRUGIEMU jedną pastylkę) Masz, należy ci się.
DRUGI:              (połyka pastylkę, ma szczęśliwą minę) Szaszłyk z cebulką!... Dziękuję, panie Arkadiuszu.
ZŁODZIEJ:          No, widzisz. Ja umiem wynagrodzić swoich ludzi. Trzeba mnie tylko słuchać… O, wiesz, co byś mi zrobił?... Wentylator!... Umiesz?
DRUGI:               Mogę, czemu nie?
ZŁODZIEJ:          Noce gorące, sam wiesz…
DRUGI:               A jakby tak jeszcze jedną pastyleczkę?
ZŁODZIEJ:          O, spryciura!... Nie! Mam już mało.
DRUGI:              U mnie nie gorąco… Śpię z Gospodarzem w szałasie, nieraz podwiewa. A jeszcze w dodatku Gospodarz chrapie i gada przez sen.
ZŁODZIEJ:          Co?
DRUGI:              Klnie pod nosem… Ale bełkotliwie… Mogę zbudować szałas dla siebie?
ZŁODZIEJ:         Dobrze, ale żeby nie był ładniejszy od mojego domku!
DRUGI:              Oczywiście. Będzie całkiem malutki.
ZŁODZIEJ:         A telewizor potrafiłbyś zrobić?
DRUGI:              (zaskoczony) Telewizor?!
ZŁODZIEJ:         Znudziły mi się już te tańce i śpiewy.
DRUGI:             Z tym gorzej. Nie mam kineskopu.
ZŁODZIEJ:        Może jest na jachcie Gospodarza, Rozbitek wskoczy i wyciągnie.
DRUGI:             (do ROZBITKA) Nie widziałeś na jachcie telewizora?
ROZBITEK:       (przestaje kręcić, sapie) Nie… nie widziałem… Wszystko już wyłowiłem… Przestanę, panie Arkadiuszu. Teraz jest dzień. Po co panu światło?
ZŁODZIEJ:        Nie filozofuj!... No dobrze, odpocznij trochę.
(ROZBITEK schodzi z „roweru”, odchodzi kilka kroków, zwala się na ziemię – nie zwraca uwagi na kobiety.)
DRUGI:             Coś wymyślę. Będzie pan miał telewizor. Miesiąc mi wystarczy.
ZŁODZIEJ:         Tak? Ozłocę cię… Dostaniesz… pięć pastylek.
DRUGI:              Dziesięć.
ZŁODZIEJ:          Sześć!
ROZBITEK:        Ale elektrowni słonecznej, to nie potrafi wymyśleć… Żeby człowiek tak się męczył.
DRUGI:              Zrobię, gdy przyjdzie na to czas!
ZŁODZIEJ:          Zrobi.
ZUZANNA:        Och, niech wymyśli też kuchenkę elektryczną, albo gazową. Nie będę musiała rozpalać ognia!
ZŁODZIEJ:         Wszystko po kolei. Najpierw telewizor! W nagrodę dam nieraz pooglądać…
BOGNA:            Arek, jestem głodna!
(ZŁODZEJ podchodzi do BOGNY, częstuje ją pastylką, wraca do DRUGIEGO, siada, daje mu pastylkę.)
ZŁODZIEJ:         Niech tam… Masz jeszcze jedną, na zadatek.
DRUGI:             (połyka) Dziękuję. Pstrąg w maśle. Moje najlepsze danie.
ZŁODZIEJ:        No co? Powiesz mi wreszcie o tym swoim wielkim wynalazku?
DRUGI:            Och, żartowałem. Chwaliłem się.
ZŁODZIEJ:        Sprytny jesteś. Nie chcesz powiedzieć… Dobrze, powiesz, kiedy przyjdzie czas. Szanuję cudze tajemnicę. Czemu mam nie szanować. Szanuję!
(wstaje, podchodzi do BOGNY, siada obok niej; DRUGI w tym czasie kreśli coś na ziemi)
Ty też jesteś tajemnicza jakaś… I co, złotko moje, wygodnie ci?
BOGNA:           (od niechcenia) Wygodnie.
ZŁODZIEJ:        Zawsze taka skwaszona. Nieba ci przychylam, ptasim mleczkiem karmię. Nie jest tak?
BOGNA:           Jest.
ZŁODZIEJ:         No. Tęsknisz za miastem, co? Za kinem, sklepami, tramwajami… Rozumiem. Bo ja też… (ciszej) Na razie musimy tu siedzieć… A ten wynalazca wybuduje nam, co trzeba. Telewizję nawet zrobi… i wentylator, żeby nam nie było gorąco… A kiedyś… wyniesiemy się stąd, zobaczysz. Nie będzie ci źle ze mną. Jestem bogaty, złotko… bardzo bogaty…
BOGNA:           Poczytałabym coś!
ZŁODZIEJ:        Poczytała, poczytała… Skąd ci wezmę gazetę?
BOGNA:           Książkę!
ZŁODZIEJ:        Ej, Wynalazca! Potrafisz zrobić książkę?
DRUGI:             Książkę? Jaką?
ZŁODZIEJ:        Wszystko jedno. Do czytania!
DRUGI:             To nie takie proste.
ZŁODZIEJ:         Pomyśl, pomyśl… (do BOGNY) Pomyśli!
BOGNA:           Aleś ty głupi...
ZŁODZIEJ:         Słucham?!
BOGNA:           Książek się nie robi! Książki się pisze.
ZŁODZIEJ:        No, no, mała. Nie bądź taka mądra… Chcesz iść do garów? (wraca do DRUGIEGO, jest zły, siada koło niego) Twarda sztuka!
DRUGI:             Jeśli pan chce, będzie miała książkę… To kwestia czasu, nic więcej.
ZŁODZIEJ:       Dobrze, napisz jakąś.
(Na scenę wpada PIERWSZY, zziajany – trzyma w ręku rybę; jest bez wędki.)
DRUGI:            Gdzie wędka?... Zgubił, panie Arkadiuszu, zgubił!
PIERWSZY:      Kobieta!... Kobietę widziałem!
ZŁODZIEJ:        Strachajło!... Mało mamy kobiet?
PIERWSZY:      Ale to nie była nasza kobieta!
ZŁODZIEJ:        Jak to?... A czyja?!                                  
PIERWSZY:      Nie wiem… Zupełnie obca kobieta spacerowała sobie po plaży, prawie naga. Po drugiej stronie wyspy!
BOGNA:         (spokojnie) To na pewno Ewa.
ZŁODZIEJ:      Jaka Ewa, jaka Ewa?!... Zwariować można!... Czemu ja nie wiem o kobiecie, która wałęsa się samopas?... Zuzanna, do mnie!
(podbiega ZUZANNA)
Słucham! Wytłumacz się!
ZUZANNA:    Zupełnie o niej zapomniałam, panie Arkadiuszu. Mam to czas na myślenie o przeszłości? Tylko te gary i gary!... Była taka… Złamała nasz kodeks i przegnałam ją… Erotomanka!
ROZBITEK:     Erotomanka? Ładna?
ZŁODZIEJ:      Erotomanka, nie erotomanka, trzeba ją znaleźć. Nie będzie jakaś Ewa chodziła sobie po mojej wyspie, jak gdyby nigdy nic… Powinienem ją schwytać… Bogna, co ty na to?
BOGNA:       (od niechcenia) Nie radzę…
ZŁODZIEJ:     (do DRUGIEGO) Zazdrosna… Pójdę… z Rozbitkiem.
ROZBITEK:    Chętnie.
ZŁODZIEJ:     Ty umiesz rozmawiać z kobietami… (zrzuca bieliznę ze sznura, zdejmuje go, zwija) Może się przydać!
ROZBITEK:    Dam sobie radę, panie Arkadiuszu. Nawet z erotomanką.
ZŁODZIEJ:     Idziemy!... Wynalazca, pilnuj porządku.
DRUGI:         Będę pilnował!
(ZŁODZIEJ i ROZBITEK znikają; PIERWSZY podaje rybę ZUZANNIE, podchodzi do DRUGIEGO, siada obok niego.)
PIERWSZY:   (cicho) Ale wpadliśmy, panie kolego… Ciekawe, jak długo to potrwa?
DRUGI:         (głośniej, boi się) Mnie wcale nie jest tak źle… Pracuję nad moimi pomysłami. To mi wystarczy.
PIERWSZY:   Niech kolega nie żartuje… Traktuje nas jak niewolników.
DRUGI:         (cicho) Uspokój się pan… Jakaś kobieta doniesie i będziemy mieli.
PIERWSZY:    Zachciało mi się bezludnej wyspy, cholera!
DRUGI:          No kto przypuszczał, że tak będzie?
PIERWSZY:   Musimy trzymać się razem. Pomagać sobie…
DRUGI:         Już  nie chce pan wytyczać granic?
PIERWSZY:   Och, nich pan nie żartuje. Przepraszam, jeśli panu na tym zależy… Wydaje mi się, jakby od tego czasu minęły wieki… Żeby jakiś statek tędy przepływał… Myślał pan o tym?
DRUGI:         Ja myślę teraz jak mu zrobić wentylator.
PIERWSZY:  Wentylator!... Może rozpalić ognisko po tamtej stronie wyspy. Może ktoś zobaczy i dopłynie?
DRUGI:         Tak i Arkadiusz ich powyłapuje i będzie nas więcej… Uwaga, ta Bogna nas podsłuchuje… (głośniej) Ładna pogoda, co?
PIERWSZY:   (cicho) Diabli nadali te baby… Przedtem Henryk był inny… (podchodzi do ZUZANNY) Dobra rybka?
ZUZANNA:   Dobra. Ale jedna. Pewnie zje szef.
PIERWSZY:   Ma swoje pastylki.
ZUZANNA:   To zje Bogna… Mnie tam wszystko jedno, kto zje. Ja na pewno nie… (ciszej) Naprawdę widział pan tę dziewczynę?
PIERWSZY:   Tak jak teraz panią. Tylko była bardziej rozebrana.
ZUZANNA:   To na pewno Ewa, ona zawsze chodziła prawie goła… Była sama?
PIERWSZY:   Sama.
ZUZANNA:   Szkoda…
PIERWSZY:   To znaczy, że jest jeszcze jedna na wolności?
ZUZANNA:   Nie… Jeśli była sama, to znaczy, że nie znalazła… swojego… (przerywa, patrzy przestraszona w stronę lasu)
PIERWSZY:   Co, nie znalazła?
ZUZANNA:   Niech pan stąd idzie… i nic nie mówi, na miłość boską… Szef wraca!
(Wchodzą ZŁODZIEJ i ROZBITEK; ZŁODZIEJ jest wściekły; ROZBITEK niesie wędkę, rzuca ją pod nogi PIERWSZEMU.)
ZŁODZIEJ:    Nie było żadnej kobiety!... Obszukaliśmy całą wyspę. Jest niewielka!
ROZBITEK:   Żadnej gołej erotomanki!
ZŁODZIEJ:   Ani śladu nawet!... (do PIERWSZEGO) O, jak się boi! Nie chciało ci się łowić ryb i wymyśliłeś golaskę!
PIERWSZY:   Słowo daję, widziałem ją! Była bez tego… no… stanika… Chodziła po plaży i zbierała muszelki.
ZŁODZIEJ:   (siada na głazie) Muszelki! Może kwiatuszki?
PIERWSZY:  Może kamyki?
ZŁODZIEJ:   (sprawdza, czy jest woreczek) Kamyki?... Bogna, co on robił, jak mnie nie było?
BOGNA:      Nic nie robił. Rozmawiał.
ZŁODZIEJ:   Z kim?
BOGNA:     Z Wynalazcą.
ZŁODZIEJ:  Aaa! Spiskowali!... Tylko człowiek oko z nich spuści… Wynalazca! Źle ci u mnie?... Mam cofnąć ci wszystkie przywileje?
DRUGI:      Przepraszam bardzo… Podszedł i powiedział do mnie trzy zdania… Przegoniłem go, bo pracuję nad wentylatorem!
ZŁODZIEJ:  Trzy zdania?... Jakie?!
DRUGI:       Nie pamiętam… Chyba… „ale dziś gorąco”, powiedział…
ZŁODZIEJ:  To jedno!
DRUGI:       Że zgubił wędkę, ale że ją znajdzie…
ZŁODZIEJ:  To drugie zdanie!
DRUGI:       Ale podwójne.
ZŁODZIEJ:   Ja ci dam podwójne. Umiem liczyć.
DRUGI:        I jeszcze… powiedział… że podoba mu się panna Bogna!
PIERWSZY: (przestraszony) Wcale tego nie powiedziałem, wcale tego nie powiedziałem!
ZŁODZIEJ:   (do PIERWSZEGO) Ja ci dam Bognę! Ja ci dam Ewę!... Ja ci dam erotomankę!... (szarpie go za ucho) Marsz do roweru! Będziesz kręcił przez trzy dni!
(PIERWSZY pospiesznie siada na rower, kręci pedałami.)
Szybciej!... Mocniej!... Rozbitek, będziesz mi go pilnował!
ROZBITEK:  Tak jest, panie Arkadiuszu!
ZŁODZIEJ:   Zobaczysz dziesięć gołych bab, nie jedną… (wzdycha, siada na głazie) Ale mam z wami życie!... Bez przerwy trzeba uważać… Zuzanna!
(ZUZANNA podchodzi przestraszona.)
ZUZANNA:  Wcale z nimi nie rozmawiałam!
ZŁODZIEJ:   Jak było z tą całą Ewą?
ZUZANNA:  Właściwie, to sama odeszła. Obraziła się.
ZŁODZIEJ:    Bogna, tak było?
BOGNA:       (od niechcenia) Tak było…
ZŁODZIEJ:    (do ZUZANNY) Miała jakieś jedzenie ze sobą?
ZUZANNA:   Chyba nie… (płaczliwie) Umarła pewnie, biedaczka. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
ZŁODZIEJ:     Przestań beczeć. Nie lubię tego… Trudno. Życie to nie bajka… Jeśli żyje na wyspie, to sama do nas przyjdzie. Może nawet teraz na nas patrzy z krzaków… Lubi mężczyzn? (ZUZANNA przytakuje bezgłośnie)… No. Wróci… Niech Zuzanna idzie już do kuchni.
(ZUZANNA wraca do swoich zajęć; ZŁODZIEJ wyjmuje z kieszeni pierścionek, podchodzi do BOGNY.)
ZŁODZIEJ:    Prezent dla mojego złotka… (wsuwa pierścionek na palec BOGNY) Może być zaręczynowy… Nie powiesz nawet „dziękuję”?
BOGNA:       To pierścionek Ewy.
ZŁODZIEJ:     (zły) Znalazłem go koło naszego obozu.
BOGNA:       (zdejmuje pierścionek) Daj go Iwonie. Ona lubi pierścionki…
(IWONA podchodzi.)
ZŁODZIEJ:     Nie, to nie! Jest dużo wart. (chowa pierścionek do kieszeni, wstaje, IWONA odchodzi rozczarowana) Rozbitek! Będziesz patrolował teren wokół obozu. Od zaraz!
ROZBITEK:    Tak, panie Arkadiuszu!
ZŁODZIEJ:      Jak zobaczysz coś podejrzanego… zakukasz trzy razy… Umiesz kukać?
ROZBITEK:    Kuku-kuku-kuku!
ZŁODZIEJ:     Trzy razy, pamiętaj!... Już, już!... (gest w stronę lasu, ROZBITEK znika; podchodzi do PIERWSZEGO) Możesz już nie kręcić. Daruję ci.
PIERWSZY:   (schodzi z roweru) Boli mnie serce. Zaraz umrę…
ZŁODZIEJ:     (wyjmuje pastylkę, podaje PIERWSZEMU) Masz!
PIERWSZY:   Nie chcę!
ZŁODZIEJ:     O, jaki honorowy. Bierz, jak ci dają!
(PIERWSZY połyka ostrożnie) No?... Dobre?
PIERWSZY:   Kompot? Kwaśny jak cholera…
DRUGI:         Kompot?!... W moim zestawie nie było kompotu!
PIERWSZY:   To może wino?... Tak, wyczułem smak taniego wina.
DRUGI:         (podniecony) Niemożliwe!... Wino!... Jak wyglądała ta pastylka?
PIERWSZY:  Normalnie, jak aspiryna.
ZŁODZIEJ:    Wynalazca, o co ci chodzi?
DRUGI:         Pracuję nad tym od sześciu lat… Alkohol w pigułce!
ZŁODZIEJ:    (wyjmuje pudełko  z pastylkami, połyka jedną) No, wiecie państwo?!... Fakt!... Wódka, czysta!...(połyka następną)… A, to chyba  rum!... Ale numer!...
DRUGI:         (klęka) Stało się! Stało się!... Chyba pod wpływem ciepła i czasu… Niech mnie pan poczęstuje.
ZŁODZIEJ:    Tylko jedną! (podaje pastylkę DRUGIEMU)
DRUGI:         (łyka) Słowo daję! Śliwowica. Najprawdziwsza!
ZŁODZIEJ:     Właśnie tego mi brakowało na tej cholernej wyspie… Wino, kobiety, śpiew!
(Kobiety otaczają ZŁODZIEJA, DRUGI krąży wokół grupy.)
DRUGI:          Zwycięstwo!... Zwycięstwo!...
ZŁODZIEJ:      Wasze zdrowie, moje kochane gołąbeczki… Jak Wynalazca wyprodukuje, to też dostaniecie… (łyka pastylkę, jest już podpity) Jarzębiak!... Raj, nie życie!
(Zza sceny słychać kukanie – dwa razy.)
PIERWSZY:    Rozbitek kuka! Coś zobaczył… Ale dwa razy?...
(Wszyscy patrzą w stronę lasu.)
ZŁODZIEJ:      Niech żyje Rozbitek!... Zdrowie!...
(Z lasu wychodzi MICHAŚ, z pistoletem w ręku, podchodzi do ZŁODZIEJA; za nim wchodzi EWA – ubrana w kostium z dużych liści; za nimi ROZBITEK trzymający się za czubek głowy.)
MICHAŚ:        Policja!... Pająk, jesteście aresztowani!
ZŁODZIEJ:      (pijany) Ja tu jestem policja!... (nagle trzeźwieje) Rany boskie… Pan inspektor! (wstaje, chwieje się) Wpadłem!... Trudno. Taki los biednego człowieka…  Ale ja jestem niewinny!
MICHAŚ:          Dobra, dobra, panie niewinny… (zakłada mu kajdanki)
EWA:                To jest mój Michaś… Ale nie wiedziałam, że jest policjantem. Słowo daję.
MICHAŚ:          Ale naszukałem się ciebie, Pająk!
ZŁODZIEJ:         Ja jestem na wakacjach… Z tymi panienkami…
MICHAŚ:          Ja wszystko wiem!
IWONA:           (do EWY) Jaki masz fantastyczny kostium.
EWA:                Mogę ci go dać.
ZUZANNA:      Chyba nie będziesz chodziła nago?
EWA:               O, panna Zuzanna!... Wypisuję się z pani klubu.
KOBIETY:         (równocześnie) Ja też!
ZUZANNA:      (obrażona) Och, znajdę sobie nowe dziewczęta.
MICHAŚ:         Ciszej, moje panie!... (do ZŁODZIEJA) No, gdzie masz diamenty z wystawy światowej? Mów, Pająk, po dobroci…
PIERWSZY:     Diamenty?
ZŁODZIEJ:        Diamenty?... Jakie diamenty? W życiu nie widziałem diamentów… Niech pan inspektor przeszuka całą wyspę.
(MICHAŚ rewiduje ZŁODZIEJA, znajduje w kieszeni pierścionek, ogląda.)
MICHAŚ:        Ewa, on ma twój pierścionek! (podaje EWIE, EWA zakłada na palec)
ZŁODZIEJ:      Znalazłem go w lesie, moje słowo honoru!
EWA:             Mówi prawdę. Zgubiłam go.
ZŁODZIEJ:     Słyszy pan inspektor? Ja zawsze mówię prawdę. Od dziecka!
MICHAŚ:       To gadaj, gdzie są diamenty! Bo pożałujesz. Nie wymigasz się, bo mamy nagranie z włamania.
ZŁODZIEJ:      No dobrze. Trudno… Powiem… (płacze) Utopiły się w morzu! Przysięgam na mojego dziadka!... Nie mam ani jednego… Niech pan mnie rewiduje!
MICHAŚ:       Zapłacisz za wszystko.
ZŁODZIEJ:     Zapłacę! Mam honor. Przegrałem, zapłacę w naturze.
MICHAŚ:      (wyjmuje z kieszeni długopis, przykłada go do ust) M – 5 do bazy!... M – 5 do bazy… (przykłada długopis do ucha, znowu do ust) Akcja skończona!... Pająk aresztowany!... (długopis do ucha – słucha, znowu do ust) Tak, panie komisarzu, zrozumiałem… Mam zabrać wszystkich… Skończyłem… (chowa długopis do kieszeni, do kobiet) Zbierajcie się, panie! Zaraz przypłynie operacyjna łódź podwodna… Jesteśmy umówieni po drugiej stronie… Pospieszcie się!
(Kobiety z entuzjazmem pakują swoje rzeczy, ZUZANNA ze złością przewraca kocioł.)
ZUZANNA:      Koniec z tym gotowaniem!
MICHAŚ:         A panna Zuzanna odpowie za zatopienie statku!
ZUZANNA:      Ja?!... Będę się bronić… Żądam adwokata!
MICHAŚ:         Będzie.
DRUGI:            Mogę się też zabrać, panie inspektorze?
MICHAŚ:         Proszę bardzo…
DRUGI:            Oddaj moje pigułki, ty złodzieju!
ZŁODZIEJ:       Oddam, ale panu inspektorowi! To jakiej podejrzane lekarstwa, może narkotyki?... (podaje pudełko MICHASIOWI, wyjęte w ukrytej kieszeni) Proszę…
DRUGI:            To moje!
MICHAŚ:          Sprawdzimy, zobaczymy! (chowa pudełko do kieszeni) Zbierać się!...
PIERWSZY:       Ja tu zostaję!
ZUZANNA:       Ja też! Tu jest pięknie…
MICHAŚ:          Panna Zuzanna jest aresztowana!
PIERWSZY:       Ale ja chyba nie?!
MICHAŚ:          Pan nie. Ale wszyscy są świadkami. I wszystkich zabieram.
EWA:                Zostaw go, Michasiu, to wariat!
MICHAŚ:          Ewa, prosiłem cię, żebyś nie mówiła na mnie Michaś!
EWA:                O, przepraszam, Michale.
PIERWSZY:       Jak się wyniesiecie, moja wyspa znowu będzie bezludna! Jestem wolnym człowiekiem i chcę tu zostać!
MICHAŚ:        Dobrze… Wystarczy mi świadków… Chodźmy!
(Wszyscy znikają za kulisami; PIERWSZY krąży wokół głazu – wreszcie szybkim ruchem wyjmuje woreczek, sprawdza jego zawartość.)
PIERWSZY:       Ten dureń myślał, że nie wiem… Jestem bogaty! Bajecznie bogaty. Cały świat należy do mnie!
(Po chwili słychać głosy: warkot samolotów, szum płynących statków, gwar ludzi.)
Co to?!... Wracają?! (patrzy w stronę widowni) Boże święty!... Szarańcza!... Płyną, lecą!...(biega z woreczkiem po scenie, chce go gdzieś ukryć, ale rezygnuje, wchodzi na drzewo; głosy narastają)
I tak was kupię! Jestem najbogatszy na wyspie. Na świecie!... Kupię was!
MUZYKA
(Migoczące światła; na miejscu drzew wyrastają makiety wieżowców; zostaje tylko jedno drzewo – z PIERWSZYM.)

                                                      KONIEC


                 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz