Aż do wieczora za dzikiem Absurem szedł jakiś obcy cień. Zauważył go w samo południe, kiedy wyszedł z baru mlecznego. Przypałętał się nie wiadomo skąd i mój cień stał się obiektem bezczelnego nagabywania. Nawet mojemu to się podobało. Nie pomogło odganianie, przyspieszanie kroku, a nawet bieg. Dopiero gdy zaszło słońce za domami miasta, zniknął obcy cień. Ale także cień Absura.
- Niech sobie trochę użyje - westchnął i poszedł do domu bez swojego cienia. Znalazł go następnego dnia rano. Jakby trochę wymęczonego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz