Wreszcie Samuel zatrzymał się przy jednym ze skrzyżowań, wyglądającym tak samo jak inne i powiedział uroczyście:
- Michale, rozstajemy się. Nie wiem, czy cię kiedyś jeszcze ujrzę. Prawdopodobnie już nie. Nie mówię więc - do widzenia, ale też nie mówię - żegnam. Bowiem tutaj nigdy nie wiadomo na pewno, co się wydarzy i kogo spotkamy. Ja na ciebie czekałem dosyć długo, przyznam...
Wzruszyłem się, naprawdę. Mimo woli objąłem pradziadka; czułem, jak kilka łez spływa mi po policzkach.
- Nie smuć się. - Samuel podał mi swoje składane krzesło. - Masz, ode mnie, na pamiątkę spotkania. Solidne. Przyda ci się w wędrówce przez nieskończenie długie korytarze. Bywaj!...
Odwrócił się szybkim ruchem, zachichotał niespodziewanie i usłyszałem:
- Śmiej się jak najczęściej. Może znajdziesz dużo powodów, aby się śmiać, zobaczysz.
Mój dziwnie ubrany pradziadek Samuel zniknął za skrzyżowaniem, z którego - tak mi się wydawało - słychać było głośniejszy syk. Stałem ze składanym płóciennym stołkiem i myślałem:
- Dlaczego nie chciał, żebym szedł dalej z nim? Gdzie zmierza?
Już miałem skręcić za moim pradziadkiem, ale coś popchnęło mnie prosto, przed siebie. Roześmałem się niespodziewanie, wytarłem łzy i trzymając pradziadkowe krzesło, ruszyłem w stronę maleńkiego kwadratu na końcu korytarza. Na końcu?
Moje kroki, które stawiałem w tamtą stronę, nie zwiększały go, ani nie zmniejszały.
C.D.N.
Moje kroki, które stawiałem w tamtą stronę, nie zwiększały go, ani nie zmniejszały.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz