Deszcz padał całą noc. Dębski nie spał. Słuchał usypiającego szumu za oknami i myślał:
- Kto to może pisać? I co to znaczy "dostaniesz"?... Zbiją mnie, zabiją?... Jakiś cholerny kawalarz... Dwadzieścia dziewięć dni... Co to za dzień? Gdzie ja mam kaledarz?...
Wstał, zapalił światło i wyjął z szuflady kalendarz sprzed dwóch lat. Policzył.
- Siódmego lipca! Czwartek dwa lata temu, to w tym roku będzie sobota...
Ta data nic mu nie mówiła, chociaż wytężał pamięć. Ze zmęczoną głową wrócił do łóżka, zapalił papierosa.
- Jakiś kawał, na pewno jakiś kawał. Nie ma się czego bać...
Ale nie zasnął. Myślał o swoim życiu, niezbyt burzliwym, ale przecież z wieloma dziwnymi zdarzeniami, jakie każdy człowiek ma...
- Może to chodzi o Teresę? - pomyślał nagle. - Nie! Dawno wyjechała z miasta. Słyszałem od Steni, że ma troje dzieci i bogatego męża, hodowcę kurczaków... Leonard?... Ten mnie serdecznie nienawidził, zazdrościł sukcesów, wystaw i modelek. Zniknął mi z widoku, pewnie nie żyje, bo pił jak głupi...Boże święty, kto to może być? Kto?!... - myślał tak do czwartej.
Wstał zmiętoszony, przepalony, z huczącą głową. Ale pierwszy raz w tym tygodniu nie spóźnił się do pracy.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz