Z mozołem, na piechotę, forsując liczne dopływy i miasta, szedłem w górę rzeki z zamiarem dotarcia do źródeł. Chciałem koniecznie dowiedzieć się, gdzie rodzi się ta ogromna woda, płynąca nieprzerwanie. Jak czas...
Jednocześnie moje drugie JA, beztroskie i zawsze ułatwiające sobie codzienność, płynęło na motorowej łodzi z biegiem rzeki do ujścia, do szerokiego morza. Minęliśmy się mniej więcej w połowie jej długości. Pomachałem mu z brzegu, on krzyknął: ahoj...
I tyle się widzieliśmy.
Nie wiem, czy dotarłem do żródeł i czy moje drugie JA wypłynęło w morze, bo czas snu się skończył.
Może jutro się dowiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz