KAŁUŻA
Najpierw była mała – ulubiony basen dla wróbli, które myły sobie w niej piórka. Dzieci też uwielbiały moczyć tam swoje nowe buciki, albo hulajnogą dzielić ją na dwie części…
W południe
zaszło niespodzianie słońce i zaczął padać deszcz.
- Och, nareszcie
- ucieszyła się Kałuża. - Groziło mi już wyschnięcie.
Najpierw
spadło kilka kropli, potem coraz więcej, więcej… Oberwała się jedna chmura,
druga, trzecia. Potem nikt już nie liczył – bo wszyscy się pochowali.
- Ojej,
wodospad! - jęknęła Kałuża.
Rosła,
rosła… Już nie miała brzegów. Łączyła się z innymi kałużami. Właściwie nie
wiadomo było, gdzie zaczynają się i gdzie kończą…
Spływały do
kanałów, z kanałów do rzeki, która z coraz większą prędkością płynęła na łeb na
szyję!
- Gdzie?
Dokąd? - pytały przestraszone kałuże.
- Do morza
- wysapała zmęczona już rzeka. - Odpocznę tam wreszcie. Do wielkiego morza,
które łączy się z jeszcze większym oceanem. Odpocznę tam wreszcie.
- To my też
chcemy razem z tobą - wykrzyknęły kałuże.
- Nie ma
sprawy. Tylko trzymajcie się mnie - odparła rzeka i popędziła szybciej.
Deszcz
przestał padać, bo w chmurach zabrakło już wody.
Na
horyzoncie majaczyło błękitne morze. Było coraz bliżej, bliżej.
Nagle nasza
mała Kałuża zatęskniła za wróblami i dziećmi…
- Może
wrócę tam kiedyś - westchnęła. - Do wielkiego miasta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz