41
Szedłem zakurzonymi ulicami mojego miasta.
W tym hałaśliwym kalejdoskopie było mi jakoś
mniej samotnie.
Mijałem śpieszących się ludzi, niektóre
twarze były mi znajome.
- Michała nikt nie mógł zabić - pomyślałem
nagle, kiedy mijałem człowieka, który kiedyś chodził zawsze z wilczurem. – To indiomowa
mistyfikacja. Michał Szyma żyje we mnie. Pamiętam całe jego życie, prawie dzień
po dniu. Dzieciństwo, samolot wystrugany przez ojca, żurek matki, tran w
przedszkolu, dwóje w szkole i wagary, pierwszą miłość, pierwszy wiersz,
bałaganiarskie studia, pierwszą wydaną książkę…
Zamyśliłem się, o mało nie wlazłem na
latarnię. Jakaś dziewczyna, podobna trochę do Joli, roześmiała się przyjaźnie.
- Niech pan uważa - powiedziała i poszła
dalej, nie oglądając się.
Nagle przedarła się myśl, którą chowałem jak
najgłębiej.
- Przecież jestem Indiomem! Rany boskie! Z
ciałem jakiegoś Marka, który wlazł w pamięć Michała…
Zatrzymałem się. Patrzyłem na pędzące gdzieś
auta.
- Co byłoby, gdybym się tam rzucił? Zabiłbym
dwóch facetów naraz…
W szybie jakiegoś luksusowego samochodu,
który właśnie skręcał, zobaczyłem swoją twarz. Roześmianą.
- To tylko odbicie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz