wtorek, 17 lipca 2018

"INDIOMY" - ODC. 35 (Z KSIĄŻKI)


35

   Jola zniknęła w windzie, pani Genowefa podeszła do drzwi.
   - Mogę na chwilę? - spytała.
   - Proszę…
   -  Muszę z panem porozmawiać…
   - Następna - pomyślałem.
   Wpuściłem ją do mieszkania.
   - Panna Jola była jakaś smutna - powiedziała, siadając w moim fotelu.
   Stałem.
   - No, ma zmienne nastroje - westchnąłem teatralnie.
   Cierpliwie czekałem, co pani Genowefa ma do powiedzenia.
   - Och, żeby być taką młodą jak ona. Mogłabym wszystko zaczynać od początku. Czas za szybko galopuje, panie Marku. Zobaczy pan, ani się pan nie obejrzy, a będzie leciwym staruszkiem o lasce…
   - O co jej chodzi? - pomyślałem.
   - Niech pan siądzie, bo mi się źle rozmawia…
   Usiadłem na stołku.
   - Chciałam panu coś wyznać…
   Zamilkła na chwilę.
   - Tak, słucham uważnie…
   - O moim mężu, Teodorze. Myślę o tym od czasu, kiedy przyniosłam panu do naprawy laskę, podarunek od niego. Otóż wcale nam nie było ze sobą dobrze. Wcale nie! Kłóciliśmy się prawie codziennie. Teodor wracał pijany co drugi dzień, nie przynosił mi pieniędzy. Sama musiałam pracować do nocy… Straszny czas. Specjalnie podarował mi tę laskę. Że niby jestem taka stara. A miałam wtedy jakieś sześćdziesiąt lat… Przyznam się panu, że specjalnie denerwowałam go, jak był trzeźwy oczywiście. Tak jakbym go podtruwała…
   Roześmiała się niespodziewanie. Nie odzywałem się.
   - Bo jak był pijany, to chowałam się w łazience, bałam się…
   - Co mnie to obchodzi? - pomyślałem.
   - Pana to pewnie nie obchodzi, to o czym mówię…
   Spojrzałem na nią uważnie.
   - Kurde, zna moje myśli?...
   - Nie lubię kłamstw. Chciałam pana przeprosić, że kłamałam o Teodorze. Nienawidziłam go i on pewnie mnie też…
   Wstała. Podparła się laską. Nie tą, którą naprawiałem.
   - Tak to w życiu bywa - powiedziałem bezradnie, bo co miałem powiedzieć.
   - Tu jest kartka z zakupami… Jestem panu bardzo wdzięczna, że nie muszę chodzić do sklepu. Trzydzieści lat tyrałam w spożywczaku…
   - Mogę kupić jutro?...
   - Tak, tak, to nic pilnego. Chleb i masło mam… Jeszcze raz przepraszam…
   Odprowadziłem ją do drzwi.
   - Do widzenia, panie Marku…
   - Do widzenia…
   Wyszła, kulejąc.
   Usiadłem w fotelu, zapaliłem papierosa.
   - Dziwna postać… Jest idiomem? Wie o mojej dwoistości?... Zna moje myśli?...
Szpieg? - myślałem. - Ma młode oczy! Głos nie staruszki… Można zwariować…
Do czego im jestem potrzebny? Bawią się mną?... Mają jakiś program związany ze mną. Czuję to… Ale ta potworna moja bezczynność… Jakby na coś czekali… I po co wtykają mi te pieniądze, których nie mogę wydać… Mógłbym mieszkać w pałacu, mieć najlepsze auto, mógłbym szaleć, podróżować… Ale boję się…
   Wstałem, otwarłem dwie szuflady wypełnione banknotami.
   - Rozdam je ludziom…
   Zaśmiałem się.
   Dzwonek! Szybko zasunąłem mój skarbiec.
   Za drzwiami stał ten sam kurier z paczką w ręku.
   - Paczka dla pana Marka Porosa - powiedział urzędowo.
   Odebrałem.
   - Proszę pozdrowić Jolantę - powiedziałem .
   Kurier spojrzał na mnie zdziwiony.
   - Kogo? Nie znam żadnej Jolanty, proszę pana. Musi pan mnie mylić z kimś innym. Do widzenia!
   - Do widzenia…
   Musiałem mieć głupią minę…









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz