4
Właściwie u
mnie nie działo się nic ciekawego. Marazm, po latach szaleństwa i zmieniających
się co miesiąc planach na przyszłość.
Ale pewnego dnia zauważyłem, że ktoś mnie
śledzi.
Facet w
moim wieku łaził za mną co najmniej przez godzinę, nie patrząc na mnie wcale.
Przyśpieszałem, on też; zwalniałem, on też. Nie wyglądał groźnie, ale jego
twarz była mi jakby znajoma, majaczyła z mroków dalekiej przeszłości.
- Podejść
do niego i spytać, o co mu chodzi? - zastanawiałem się. - Ale to może być
śmieszne. Albo niebezpieczne.
Więc
szliśmy tak ze sobą, jak dzieci podczas zabawy w złodziei i policjantów,
udając, że to najnormalniejsze na świecie.
- Ale co on
może mi zrobić? Nie pamiętam, żebym popełnił jakieś straszne czyny.
Przebiegłem
w myślach po ostatnich dniach, miesiącach, a nawet latach...
- Nic
złego… No, trochę narzekałem na rządzących i na podwyżki cen, ale przecież nie
żyjemy w czasach jakiejś dyktatury.
Zobaczyłem na postoju jedyną czekającą
taksówkę, wsiadłem pośpiesznie.
- Na ulicę
Zygmunta - powiedziałem spokojnie, szukając na chodniku upierdliwego szpiega. Nie
zauważyłem go.
Ruszyliśmy. Byłem bezpieczny pod blaszanym
dachem.
- Mam
nadzieję, że facet nie wie, gdzie mieszkam - pomyślałem. - Ale jeśli to był
jakiś Indiom, to wie, kurde.
Zaśmiałem się głośno, a kierowca taksówki
spojrzał na mnie dziwnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz