11
Siedziałem
sobie, jak zwykle, na mojej ulubionej ławce w parku i podziwiałem zwinność
wiewiórki, kiedy usłyszałem:
- Zostaw to
wszystko, leć ze mną za niebo, w kosmos…
Porozglądałem się, ale oczywiście nikogo nie było w pobliżu. W oddali
bawiła się na trawniku samotna dziewczynka pod niedbałym okiem matki, która
rozmawiała przez telefon, gestykulując wolną ręką.
- Indiom,
prowokator - pomyślałem wcale nie zdziwiony.
- Nie mam
po co lecieć. Kosmos jest wszędzie: we mnie, w tej ławce, w trawie, w zwinnej
wiewiórce, w telefonie, w samotnej dziewczynce i w jej matce - powiedziałem
głośno, mimo świadomości, że jestem śmieszny. - Sam o tym doskonale wiesz, a
jeśli nie wiesz, to zapisz się do jakiegoś ludzkiego liceum, gdzie to wszystko ci
wytłumaczą…
Zaśmiałem
się szyderczo, nieswoim głosem, strasząc wiewiórkę, która czmychnęła na wysokie
drzewo.
I w tym
momencie z jasnego nieba spadł niespodziewanie ulewny deszcz, doszczętnie
mocząc mnie, ławkę, wiewiórkę, telefon, dziewczynkę i jej matkę, nerwowo szukającą
w torebce parasolki.
Czarne
chmury przypłynęły potem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz