Sala numer sto pięć, w której miał odbyć się bal, była dosyć daleko. Paweł wiedział, gdzie jest, więc prowadził. Szliśmy za ludźmi poprzebieranymi w różnorodne, dziwaczne niekiedy stroje. Paweł kroczył dumnie w trochę za dużej todze, podtrzymując ją ręką. Ja za nim w bieli. Czułem się idiotycznie.
- Nie garb się. Jesteś wyższy ode mnie, ale znowu nie taki wielki - powiedział Paweł i dał mi kuksańca.
- Kołnierzyk koszuli za mały, ściska mnie w szyję - odparłem.
- Wytrzymasz. Musisz być elegancki...
Doszliśmy wreszcie do rzęsiście oświetlonego wnętrza. Słychać było rytmiczną muzykę. Na ogromnym parkiecie wszyscy tańczyli, nie dotykając się. Jedni wpadali w rytm, inni podrygiwali bez sensu. Szukałem Joli.
- Nie ma jej - powiedziałem do ucha Pawła. Trudno było pokonać muzyczny hałas.
- Daję głowę, że jest - krzyknął Paweł. - Chodźmy tam, w stronę tego skupiska. Jest na pewno w środku, otaczają ją wkoło. Tak jest zawsze. Ona odstawia taniec brzucha. Mówię ci, rewelacja!
Z trudem przedarliśmy się w stronę zwartej grupy, która podrygiwała wokół prawie gołej Joli-odaliski. Zobaczyła nas, pomachała ręką w bransoletach.
- Chodźcie do mnie! - zawołała, ale ledwie ją było słychać. Podbiegła tanecznym krokiem i wciągnęła mnie do środka. Paweł stanął z boku i przytupywał roześmiany.
- Co mam robić?! - krzyknąłem.
- Tańcz! Poczuj rytm... To jest życie! - odkrzyknęła mi do ucha. - To jest życie! To jest życie!!!
Nie wiem, co się stało, ale poczułem ten rytm w całym ciele, od czubka głowy po stopy w białych butach. Zacząłem tańczyć, tak jak chciała Jola. Po chwili byliśmy już harmonią, całością.
A Paweł klaskał nam w rytm szaleńczej muzyki...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz