- Złapałem muchę - powiedział Dębek do
Knysaka, tak cicho, że ten go prawie nie słyszał.
Siedzieli w rowie,
w zakurzonej trawie na kamieniach, przy asfaltowej drodze E-45, w słoneczny
dzień 15 lipca. Odpoczywali. Na poboczu stały plastikowe wiadra z białą farbą.
- Złapałem muchę - powtórzył głośniej Dębek.
Knysak ziewnął, nie zasłaniając ust…
- To co. Zostaw, niech se żyje - mruknął.
- Ty jesteś jak kobieta, Knysak - mówiąc to
Dębek, przełożył muchę z prawej ręki do lewej i wyrwał jej jedno skrzydło.
- Boli ją pewnie - powiedział obojętnie Knysak.
- Daj jej spokój. - Wyjął z kieszeni chleb z kiełbasą i zaczął powoli jeść.
- Kto ją tam wie. Boli czy nie boli… Jak
kogoś uderzę, to nie czuję - Dębek się roześmiał.
- Jakby tak tobie urwali skrzydło? - Knysak
białymi od farby palcami obdzierał z kiełbasy skórę.
- Niechby kto spróbował - Dębek znowu się
roześmiał.
- Puść ją…
- Dobra, puszczam…
Pstryknięta mucha poszybowała na asfalt.
- Nie lubię jeść starego chleba - westchnął
Knysak.
- Arystokrata…
- Żaden arystokrata, ale nie lubię jeść
starego chleba…
Przemknął koło nich czarny mercedes. Dębek
pogroził mu ręką.
- Jedzie z dwieście. Rozwali się i będziemy
mieli robotę - powiedział ze złością. - No, stary, do malowania. Nikt tego za
nas nie zrobi. To pod tamtym drzewem - wstał i wyszedł na drogę.
Knysak schował niedojedzony chleb, wygramolił
się z rowu i wziął do ręki wiadro. Nie śpiesząc się, poszli w stronę okazałej
lipy. Kora była rozdarta na pół metra, obok leżały powyginane kawałki blachy.
Dębek to pooglądał, czy nie ma czegoś wartościowego. Nie było.
- Krew - zauważył Knysak.
- Gdzie krew?...
- O, tu…
- Nieważne, maluj! – Dębek położył szablon
na jezdni.
Knysak wymieszał dużym pędzlem w wiadrze i
zręcznie rozprowadził farbę.
- Myślisz, że to pomaga? - spytał, patrząc
na swoje dzieło.
Dębek podniósł szablon. Na drodze został
biały krzyż.
- Co mnie to obchodzi! - powiedział. -
Płacą, to maluję. Ja tam nie mam auta…
- I nie będziesz miał - dodał z naciskiem Knysak.
- Tak jak ty…
- Jak ja… Bo nie chcę…
- Musiałbym zgłupieć, życie mi miłe! - Dębek
splunął, trafiając w środek pnia lipy. - Śpieszą się. Niech się śpieszą.
Niedługo zamalujemy wszystkie drogi na biało, a i tak będą się śpieszyć… Przez
całe życie pędzą nie wiadomo dokąd, jakby nie można było siedzieć na tyłku i
mieć dobrze.
- My się nie śpieszymy - zauważył Knysak.
- Bo nie ma do czego - powiedział Dębek i
rzucił szablon obok lipy. - Co ma przyjść, samo przyjdzie… Robota zrobiona.
Siadajmy… Gorąco, zdejmujemy koszule.
- Możemy - odparł niechętnie Knysak.
Siedli na siwej trawie, zdjęli przepocone
koszule, rozkładając je obok. Dębek miał potężny, opalony tors z wytatuowaną
głową kobiety z długimi włosami, Knysak był blady i chuderlawy, na plecach
wystawały mu łopatki, jak skrzydła u anioła.
- Nigdy nie mogę się opalić, co to jest? -
żalił się. Latem mówił to często.
- Masz taką skórę, niemowlaka - zaśmiał się
Dębek.
- Taka sama skóra jak inne…
- Widocznie nie. Może jesteś albinos, he,
he…
- Jestem to jestem. Nie mam wyboru -
westchnął Knysak.
- No, nie masz… Nikt nie ma…
Drogą przejechała ciężarówka załadowana hałasującymi
kaczkami, zostawiając po sobie tumany kurzu.
- Przydałaby nam się jedna - powiedział tęsknie
Dębek.
- Nawet dwie i po butelce piwa…
- Może się rozbije?...
- Jak się rozbije, to gdzieś indziej. Pozbierają
inni - zauważył Knysak.
Ziewnęli prawie równocześnie.
- Bym pospał - powiedział Dębek.
- Musimy jeszcze dzisiaj ukrzyżować pod
Jarońcem. Zapomnałeś? Rozbił się jakiś na motorze. Student podobno, Gruby mówił
- przypomniał Knysak.
- Student poczeka - zadecydował Dębek.
- Jak chcesz. Ty tu rządzisz. Mnie też chce
się spać…
Ułożyli się wygodniej w rowie, podkładając
pod głowy koszule. Rozłożysta lipa rzucała na nich cień.
Usłyszeli warkot motocykla. Dębek podniósł
głowę.
- Już żeśmy pospali - mruknął. - Grubas!
Zanim pyrkający pojazd dojechał do nich,
stali na jezdni przy białym krzyżu i udawali, że wyrównują brzegi.
- Skończyliście? - krzyknął Grubas, nie
wyłączając silnika, bo ciężko się zapuszczał, stary i kapryśny.
- Chyba tak - odkrzyknął Dębek, nie patrząc
na niego.
- A Jaroniec?! - Motocykl sam nagle zamilkł.
Nie
odpowiedzieli. Grubas był jednym z szefów. Nie lubił go, bo zwalniał ludzi
nawet za małe przewinienia.
- To co leżycie? - spytał ostro Grubas.
- Nie leżymy - burknął Dębek.
- Szanowny Panie Dębek, o ile pamiętam
nazwisko. Nie jestem ślepy. A może pan uważa, że jestem? Wy lepiej uważajcie!
Nie spać mi tu. Śpi się w nocy, po robocie... No! - Gruby zdjął kask i wytarł
pot z twarzy brudną chustką, wyciągniętą z tylnej kieszeni spodni. – Pośpieszyć
mi się z Jarońcem! Rano rozbił się mercedes, aż pod Wróblewem, cholera. Przyjedzie
po was furgonetka z Wronowskim.
- Rano? - spytał Knysak.
- Rano, a co?...
- Bo przed chwilą pędził taki jeden, czarny…
- Ten się nie rozbił… A więc tak, jak
mówiłem… I nie spać po drodze, bo was przejadą! - Grubas założył kask, z trudem
zapuścił motor, klnąc pod nosem i zniknął za zakrętem, zostawiając po sobie
zapach źle strawionych spalin.
- Wygląda jak małpa - Dębek splunął.
Knysak zrobił to samo.
- A ty, czemu gadasz, durniu, z tą małpą na
kołach - krzyknął Dębek.
- No co? Myślałem, że ten mercedes się
rozbił, cośmy go wiedzieli…
- Ten czy nie ten. Nie wszystko ci jedno?...
Furgonetka z Wronowskim przyjedzie. Niech się wypcha!...
-
Wróblewo daleko, to pewnie dlatego taka łaska - powiedział cicho Knysak.
Dębek zaklął szpetnie.
- Bierz wiadro!
Ruszyli obładowani sprzętem malarskim. Było
południe i słońce grzało jak oszalałe. Koszule zawiązane w pasie dyndały im się
po pośladkach. Po dwudziestu krokach Dębek przystanął i wytarł przedramieniem
pot z czoła. Knysak zrobił to samo.
- Dobrze im tak - mówił ze złością Dębek -
niech się zabijają. Bogacze samochodowi. Mogę malować, proszę bardzo i tak im
to nic nie pomoże. Kurwa!
- Kurwa – powtórzył Knysak. – Cztery
kilometry – przypomniał.
- Wiem!...
Znowu zaczęli iść, krok po kroku. Minęli już
zakręt, za którym zniknął Grubas i mieli teraz przed sobą prostą drogę,
poruszającą się od gorąca, aż po horyzont, gdzie widać już było zabudowania
Jarońca.
- I pomyśleć, że kiedyś byłem prawdziwym
malarzem - westchnął Knysak.
- Teraz jesteś jeszcze prawdziwszym,
krzyżowym - zaśmiał się Dębek.
- Specjalizowałem się w pejzażach górskich i
morskich - chwalił się Knysak.
- Sto razy już to słyszałem…
- I może usłyszysz jeszcze! Jak się stąd
wyrwę i wrócę do mojej pracowni, skąd moja mnie wyrzuciła, bo piwko sobie
nieraz strzeliłem. Wielkie rzeczy… Może już jej tam nie ma, może znalazła
innego? - Knysak westchnął znowu.
- Ja bym się nie dał wyrzucić! - zapewnił
Dębek.
- Nie znasz jej. Sam byś uciekł. To straszny
okaz cwanej nienawiści…
- Ale przynajmniej uwolniłeś się od baby -
pocieszył go Dębek.
- No, uwolniłem i wpadłem w niewolę Grubasa
i innych…
Zobaczyli rowerzystę, jadącego lewą stroną.
- Widzisz? - warknął Dębek. - Rozjadą go i
znowu będziemy malować. Dostanie kopniaka.
- Niech sobie zimą jeździ lewą stroną, kiedy
nie malujemy - dodał Knysak.
Sylwetka rowerzysty rosła.
- Kopniesz go?...
Na rowerze jechał chłop w czapce nasuniętej
na czoło. Do kierownicy przymocowany był czerwony wiatraczek. Sto metrów przed
malarzami przestępca zjechał na prawą stronę.
- A to spryciarz! - syknął Dębek.
Przystanęli.
- Gospodarzu! Dostaniesz ode mnie po dupie,
jak będziesz jeździł lewą stroną - Dębek wymachiwał szablonem.
Rowerzysta szybko przemknął obok nich, bez
słowa.
- Miał pietra - ucieszył się Knysak.
- Mogłeś go oblać farbą, by popamiętał…
- Tak, a potem musiałbym rozrabiać nową…
Poszli dalej. Czuli pod nogami uginający się
asfalt. Cięższy Dębek zostawiał po sobie ślady na lata.
- W południe powinna być przerwa w robocie -
zauważył po długim milczeniu Knysak. - Ogłaszam strajk!
Dębek zachichotał.
- Trzeba to było powiedzieć Grubasowi…
Knysak wcisnął w asfalt kamyk. Miał zamiar
go kopnąć.
Z Jarońca słychać już było sielskie
porykiwanie krów.
- Powinienem mieszkać w mieście - stwierdził
Dębek. – Jak na nienawidzę wsi!
- Tam byś się dopiero namalował. Wiesz, ile jest
wypadków w miastach? Wiem, bo tam żyłem - Knysak westchnął tęsknie.
- Robiłbym co innego…
- Co?...
- Sprzedawałbym na ulicy twoje widoczki z
gór i z morza…
Znowu zamilkli. Było za gorąco na kłótnię.
Weszli wreszcie do wsi, mijając napisz:
JARONIEC WITA! Dębek zapytał napotkaną staruszkę z laską:
- Pani! Gdzie się rozbił student na motorze?
- Co? Jaki student?...
- Był tu wypadek. Na motorze walnął w coś i
się zabił na śmierć!...
- A! Wczoraj?...
- Może wczoraj…
- Koło poczty…
Poczta znajdowała się na drugim końcu wsi.
Musieli iść jeszcze jakieś pięć minut.
- Poczta u porządnych ludzi powinna być na
środku - jęknął Knysak.
Wieś była prawie wyludniona, już zaczęły się
wczesne żniwa. Za malarzami szedł znudzony chłopak, zajadając grubą kromkę
chleba ze szczypiorkiem.
Przed pocztą szybko namalowali krzyż i
usiedli na ławce. Chłopak skończył jeść, wytarł dłonią usta i gapił się na
biały krzyż.
- Czasem nie nadepnij - ostrzegł Knysak
- Co mam deptać - powiedział cicho chłopak.
Odszedł powolnym krokiem, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co.
Dębek założył ręce na piersi i zamknął oczy.
- Grubas! - mruknął Knysak, wstał
pośpiesznie i zaczął mieszać farbę.
Szef
minął ich, ale zauważył, wrócił. Zgramolił się z motocykla, który zaraz jakby
ucieszony zamilkł.
- Odpoczywacie? - spytał, podchodząc do
ławki.
- Robota zrobiona - Knysak pokazał
namalowany krzyż.
- Czekamy na ten furgon - dodał Dębek, nie
wstając.
Grubas nie patrzył im w oczy.
- To dobrze, że odpoczęliście. Furgonetka
się zepsuła. Wronowski naprawia. I jak go znam, to będzie naprawiał do jutra.
Pójdziecie niestety na piechotę…
- Do Wróblewa?! - wrzasnął Dębek i zerwał
się z ławki.
Grubas poprawił pasek na brzuchu.
- Samochód marki mercedes rozbił się w
miejscowości Wróblewo. Gdyby na ten przykład rozbił się w Witkach Wielkich, to
byście szli do Witek, a że się rozbił we Wróblewie, to szanowni panowie pójdą
malować do Wróblewa. Nie musicie się śpieszyć, do wieczora zdążycie. A potem,
fajrant. Jasne?
- Bardzo jasne - bąknął Knysak.
- No!...
Grubas dostojnie podszedł do motocykla, z
trudem go uruchomił i odjechał.
- Chętnie bym mu namalował krzyż! - warknął
Dębek.
- Ostrożnie jeździ, ale może go w końcu ktoś
rozjedzie - dodał Knysak. - Na marmoladę.
Dębek westchnął.
- Trzy godziny drogi w taki upał… Ale
chodźmy, nie ma co gadać.
- Mógłby nas odwieźć, po kolei…
- Byśmy mu pochlapali dupę…
Ruszyli obładowani, milcząc… Minęli planszę:
DO WIDZENIA W JAROŃCU! Dębek splunął. Przed przejazdem kolejowym usłyszeli
klakson, zeszli na pobocze. Minęło ich niebieskie BMW, podskakując na torach.
- Ciekawe, czy jak który nas zabije, to
wymalują nam krzyż - zastanawiał się Knysak.
- Pewnie wymalują, co mają nie wymalować.
Grubas ma premię od tego - odparł Dębek.
Nie zdążyli przejść przez tory, szlaban
zagrodził im drogę.
- Fajnie! - sapnął Knysak. – Może do jutra
dojdziemy.
Rozłożyli sprzęt na poboczu i usiedli.
Nad nimi leciał samolot do dalekich krajów,
zostawiając biały ślad na bezchmurnym niebie. Nawet tam nie spojrzeli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz