poniedziałek, 4 lipca 2016

BIAŁE KRZYŻE - opowiadanie (CAŁOŚĆ)

   - Złapałem muchę - powiedział Dębek do Knysaka, tak cicho, że ten go prawie nie słyszał.
Siedzieli w rowie, w zakurzonej trawie na kamieniach, przy asfaltowej drodze E-45, w słoneczny dzień 15 lipca. Odpoczywali. Na poboczu stały plastikowe wiadra z białą farbą.
   - Złapałem muchę - powtórzył głośniej Dębek.
   Knysak ziewnął, nie zasłaniając ust…
   - To co. Zostaw, niech se żyje - mruknął.
   - Ty jesteś jak kobieta, Knysak - mówiąc to Dębek, przełożył muchę z prawej ręki do lewej i wyrwał jej jedno skrzydło.
   - Boli ją pewnie - powiedział obojętnie Knysak. - Daj jej spokój. - Wyjął z kieszeni chleb z kiełbasą i zaczął powoli  jeść.
   - Kto ją tam wie. Boli czy nie boli… Jak kogoś uderzę, to nie czuję - Dębek się roześmiał.
   - Jakby tak tobie urwali skrzydło? - Knysak białymi od farby palcami obdzierał z kiełbasy skórę.
   - Niechby kto spróbował - Dębek znowu się roześmiał.
   - Puść ją…
   - Dobra, puszczam…
   Pstryknięta mucha poszybowała na asfalt.
   - Nie lubię jeść starego chleba - westchnął Knysak.
   - Arystokrata…
   - Żaden arystokrata, ale nie lubię jeść starego chleba…
   Przemknął koło nich czarny mercedes. Dębek pogroził mu ręką.
   - Jedzie z dwieście. Rozwali się i będziemy mieli robotę - powiedział ze złością. - No, stary, do malowania. Nikt tego za nas nie zrobi. To pod tamtym drzewem - wstał i wyszedł na drogę.
   Knysak schował niedojedzony chleb, wygramolił się z rowu i wziął do ręki wiadro. Nie śpiesząc się, poszli w stronę okazałej lipy. Kora była rozdarta na pół metra, obok leżały powyginane kawałki blachy. Dębek to pooglądał, czy nie ma czegoś wartościowego. Nie było.
   - Krew - zauważył Knysak.
   - Gdzie krew?...
   - O, tu…
   - Nieważne, maluj! – Dębek położył szablon na jezdni.
   Knysak wymieszał dużym pędzlem w wiadrze i zręcznie rozprowadził farbę.
   - Myślisz, że to pomaga? - spytał, patrząc na swoje dzieło.
   Dębek podniósł szablon. Na drodze został biały krzyż.
   - Co mnie to obchodzi! - powiedział. - Płacą, to maluję. Ja tam nie mam auta…
   - I nie będziesz  miał - dodał z naciskiem Knysak.
   - Tak jak ty…
   - Jak ja… Bo nie chcę…
   - Musiałbym zgłupieć, życie mi miłe! - Dębek splunął, trafiając w środek pnia lipy. - Śpieszą się. Niech się śpieszą. Niedługo zamalujemy wszystkie drogi na biało, a i tak będą się śpieszyć… Przez całe życie pędzą nie wiadomo dokąd, jakby nie można było siedzieć na tyłku i mieć dobrze.
   - My się nie śpieszymy - zauważył Knysak.
   - Bo nie ma do czego - powiedział Dębek i rzucił szablon obok lipy. - Co ma przyjść, samo przyjdzie… Robota zrobiona. Siadajmy… Gorąco, zdejmujemy koszule.
   - Możemy - odparł niechętnie Knysak.
   Siedli na siwej trawie, zdjęli przepocone koszule, rozkładając je obok. Dębek miał potężny, opalony tors z wytatuowaną głową kobiety z długimi włosami, Knysak był blady i chuderlawy, na plecach wystawały mu łopatki, jak skrzydła u anioła.
   - Nigdy nie mogę się opalić, co to jest? - żalił się. Latem mówił to często.
   - Masz taką skórę, niemowlaka - zaśmiał się Dębek.
   - Taka sama skóra jak inne…
   - Widocznie nie. Może jesteś albinos, he, he…
   - Jestem to jestem. Nie mam wyboru - westchnął Knysak.
   - No, nie masz… Nikt nie ma…
   Drogą przejechała ciężarówka załadowana hałasującymi kaczkami, zostawiając po sobie tumany kurzu.
   - Przydałaby nam się jedna - powiedział tęsknie Dębek.
   - Nawet dwie i po butelce piwa…
   - Może się rozbije?...
   - Jak się rozbije, to gdzieś indziej. Pozbierają inni - zauważył Knysak.
   Ziewnęli prawie równocześnie.
   - Bym pospał - powiedział Dębek.
   - Musimy jeszcze dzisiaj ukrzyżować pod Jarońcem. Zapomnałeś? Rozbił się jakiś na motorze. Student podobno, Gruby mówił - przypomniał Knysak.
   - Student poczeka - zadecydował Dębek.
   - Jak chcesz. Ty tu rządzisz. Mnie też chce się spać…
   Ułożyli się wygodniej w rowie, podkładając pod głowy koszule. Rozłożysta lipa rzucała na nich cień.
   Usłyszeli warkot motocykla. Dębek podniósł głowę.
   - Już żeśmy pospali - mruknął. - Grubas!
   Zanim pyrkający pojazd dojechał do nich, stali na jezdni przy białym krzyżu i udawali, że wyrównują brzegi.
   - Skończyliście? - krzyknął Grubas, nie wyłączając silnika, bo ciężko się zapuszczał, stary i kapryśny.
   - Chyba tak - odkrzyknął Dębek, nie patrząc na niego.
   - A Jaroniec?! - Motocykl sam nagle zamilkł.
   Nie odpowiedzieli. Grubas był jednym z szefów. Nie lubił go, bo zwalniał ludzi nawet za małe przewinienia.
   - To co leżycie? - spytał ostro Grubas.
   - Nie leżymy - burknął Dębek.
   - Szanowny Panie Dębek, o ile pamiętam nazwisko. Nie jestem ślepy. A może pan uważa, że jestem? Wy lepiej uważajcie! Nie spać mi tu. Śpi się w nocy, po robocie... No! - Gruby zdjął kask i wytarł pot z twarzy brudną chustką, wyciągniętą z tylnej kieszeni spodni. – Pośpieszyć mi się z Jarońcem! Rano rozbił się mercedes, aż pod Wróblewem, cholera. Przyjedzie po was furgonetka z Wronowskim.
   - Rano? - spytał Knysak.
   - Rano, a co?...
   - Bo przed chwilą pędził taki jeden, czarny…
   - Ten się nie rozbił… A więc tak, jak mówiłem… I nie spać po drodze, bo was przejadą! - Grubas założył kask, z trudem zapuścił motor, klnąc pod nosem i zniknął za zakrętem, zostawiając po sobie zapach źle strawionych spalin.
   - Wygląda jak małpa - Dębek splunął.
   Knysak zrobił to samo.
   - A ty, czemu gadasz, durniu, z tą małpą na kołach - krzyknął Dębek.
   - No co? Myślałem, że ten mercedes się rozbił, cośmy go wiedzieli…
   - Ten czy nie ten. Nie wszystko ci jedno?... Furgonetka z Wronowskim przyjedzie. Niech się wypcha!...
   - Wróblewo daleko, to pewnie dlatego taka łaska - powiedział cicho Knysak.
   Dębek zaklął szpetnie.
   - Bierz wiadro!
   Ruszyli obładowani sprzętem malarskim. Było południe i słońce grzało jak oszalałe. Koszule zawiązane w pasie dyndały im się po pośladkach. Po dwudziestu krokach Dębek przystanął i wytarł przedramieniem pot z czoła. Knysak zrobił to samo.
   - Dobrze im tak - mówił ze złością Dębek - niech się zabijają. Bogacze samochodowi. Mogę malować, proszę bardzo i tak im to nic nie pomoże. Kurwa!
   - Kurwa – powtórzył Knysak. – Cztery kilometry – przypomniał.
   - Wiem!...
   Znowu zaczęli iść, krok po kroku. Minęli już zakręt, za którym zniknął Grubas i mieli teraz przed sobą prostą drogę, poruszającą się od gorąca, aż po horyzont, gdzie widać już było zabudowania Jarońca.
   - I pomyśleć, że kiedyś byłem prawdziwym malarzem - westchnął Knysak.
   - Teraz jesteś jeszcze prawdziwszym, krzyżowym - zaśmiał się Dębek.
   - Specjalizowałem się w pejzażach górskich i morskich - chwalił się Knysak.
   - Sto razy już to słyszałem…
   - I może usłyszysz jeszcze! Jak się stąd wyrwę i wrócę do mojej pracowni, skąd moja mnie wyrzuciła, bo piwko sobie nieraz strzeliłem. Wielkie rzeczy… Może już jej tam nie ma, może znalazła innego? - Knysak westchnął znowu.
   - Ja bym się nie dał wyrzucić! - zapewnił Dębek.
   - Nie znasz jej. Sam byś uciekł. To straszny okaz cwanej nienawiści…
   - Ale przynajmniej uwolniłeś się od baby - pocieszył go Dębek.
   - No, uwolniłem i wpadłem w niewolę Grubasa i innych…
   Zobaczyli rowerzystę, jadącego lewą stroną.
   - Widzisz? - warknął Dębek. - Rozjadą go i znowu będziemy malować. Dostanie kopniaka.
   - Niech sobie zimą jeździ lewą stroną, kiedy nie malujemy - dodał Knysak.
   Sylwetka rowerzysty rosła.
   - Kopniesz go?...
   Na rowerze jechał chłop w czapce nasuniętej na czoło. Do kierownicy przymocowany był czerwony wiatraczek. Sto metrów przed malarzami przestępca zjechał na prawą stronę.
   - A to spryciarz! - syknął Dębek.
   Przystanęli.
   - Gospodarzu! Dostaniesz ode mnie po dupie, jak będziesz jeździł lewą stroną - Dębek wymachiwał szablonem.
   Rowerzysta szybko przemknął obok nich, bez słowa.
   - Miał pietra - ucieszył się Knysak.
   - Mogłeś go oblać farbą, by popamiętał…
   - Tak, a potem musiałbym rozrabiać nową…
   Poszli dalej. Czuli pod nogami uginający się asfalt. Cięższy Dębek zostawiał po sobie ślady na lata.
   - W południe powinna być przerwa w robocie - zauważył po długim milczeniu Knysak. - Ogłaszam strajk!
   Dębek zachichotał.
   - Trzeba to było powiedzieć Grubasowi…
   Knysak wcisnął w asfalt kamyk. Miał zamiar go kopnąć.
   Z Jarońca słychać już było sielskie porykiwanie krów.
  - Powinienem mieszkać w mieście - stwierdził Dębek. – Jak na nienawidzę wsi!
   - Tam byś się dopiero namalował. Wiesz, ile jest wypadków w miastach? Wiem, bo tam żyłem - Knysak westchnął tęsknie.
   - Robiłbym co innego…
   - Co?...
   - Sprzedawałbym na ulicy twoje widoczki z gór i z morza…
   Znowu zamilkli. Było za gorąco na kłótnię.
   Weszli wreszcie do wsi, mijając napisz: JARONIEC WITA! Dębek zapytał napotkaną staruszkę z laską:
   - Pani! Gdzie się rozbił student na motorze?
   - Co? Jaki student?...
   - Był tu wypadek. Na motorze walnął w coś i się zabił na śmierć!...
   - A! Wczoraj?...
   - Może wczoraj…
   - Koło poczty…
   Poczta znajdowała się na drugim końcu wsi. Musieli iść jeszcze jakieś pięć minut.
   - Poczta u porządnych ludzi powinna być na środku - jęknął Knysak.
   Wieś była prawie wyludniona, już zaczęły się wczesne żniwa. Za malarzami szedł znudzony chłopak, zajadając grubą kromkę chleba ze szczypiorkiem.
   Przed pocztą szybko namalowali krzyż i usiedli na ławce. Chłopak skończył jeść, wytarł dłonią usta i gapił się na biały krzyż.
   - Czasem nie nadepnij - ostrzegł Knysak
   - Co mam deptać - powiedział cicho chłopak. Odszedł powolnym krokiem, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co.
   Dębek założył ręce na piersi i zamknął oczy.
   - Grubas! - mruknął Knysak, wstał pośpiesznie  i zaczął mieszać farbę.
   Szef minął ich, ale zauważył, wrócił. Zgramolił się z motocykla, który zaraz jakby ucieszony zamilkł.
   - Odpoczywacie? - spytał, podchodząc do ławki.
   - Robota zrobiona - Knysak pokazał namalowany krzyż.
   - Czekamy na ten furgon - dodał Dębek, nie wstając.
   Grubas nie patrzył im w oczy.
   - To dobrze, że odpoczęliście. Furgonetka się zepsuła. Wronowski naprawia. I jak go znam, to będzie naprawiał do jutra. Pójdziecie niestety na piechotę…
   - Do Wróblewa?! - wrzasnął Dębek i zerwał się z ławki.
   Grubas poprawił pasek na brzuchu.
   - Samochód marki mercedes rozbił się w miejscowości Wróblewo. Gdyby na ten przykład rozbił się w Witkach Wielkich, to byście szli do Witek, a że się rozbił we Wróblewie, to szanowni panowie pójdą malować do Wróblewa. Nie musicie się śpieszyć, do wieczora zdążycie. A potem, fajrant. Jasne?
   - Bardzo jasne - bąknął Knysak.
   - No!...
   Grubas dostojnie podszedł do motocykla, z trudem go uruchomił i odjechał.
   - Chętnie bym mu namalował krzyż! - warknął Dębek.
   - Ostrożnie jeździ, ale może go w końcu ktoś rozjedzie - dodał Knysak. - Na marmoladę.
   Dębek westchnął.
   - Trzy godziny drogi w taki upał… Ale chodźmy, nie ma co gadać.
   - Mógłby nas odwieźć, po kolei…
   - Byśmy mu pochlapali dupę…
   Ruszyli obładowani, milcząc… Minęli planszę: DO WIDZENIA W JAROŃCU! Dębek splunął. Przed przejazdem kolejowym usłyszeli klakson, zeszli na pobocze. Minęło ich niebieskie BMW, podskakując na torach.
   - Ciekawe, czy jak który nas zabije, to wymalują nam krzyż - zastanawiał się Knysak.
   - Pewnie wymalują, co mają nie wymalować. Grubas ma premię od tego - odparł Dębek.
   Nie zdążyli przejść przez tory, szlaban zagrodził im drogę.
   - Fajnie! - sapnął Knysak. – Może do jutra dojdziemy.
   Rozłożyli sprzęt na poboczu i usiedli.
   Nad nimi leciał samolot do dalekich krajów, zostawiając biały ślad na bezchmurnym niebie. Nawet tam nie spojrzeli.


  



  

  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz