środa, 17 grudnia 2014

SNY NIEDOBUDZONE (58)

   Nagle wydało mi się, że jestem marionetką, poruszaną za pomocą niewidzialnych sznurków przez kogoś na wysokościach.
   - Protestuję! Jestem wolnym człowiekiem - krzyknąłem, a echo powtórzyło: człowiekiem, ekiem, ekiem...
   Zachmurzyło się znienacka. Zaczął padać deszcz.
   Zmoknięty brnąłem w błocie ku oświetlonej rzęsiście chacie, bardzo dalekiej, pod lasem. Wyobraziłem sobie, że tam jest ciepło, jasno i przytulnie. Kłody drewna palą się w wymarzonym kominku, a na stole czeka wykwintna kolacja ze świecami, przygotowana przez zachęcająco uśmiechniętą nieznajomą kobietę - jaką widziałem wczoraj na ulicy, gdy kupowała lody.
   Szedłem z mozołem, ale nie zbliżałem się do chaty, ani chata nie zbliżała się do mnie.
   Miałem dosyć. Wyjąłem z kieszeni małe nożyczki-talizman, pozostałe po mojej babci Michalinie, które zawsze nosiłem przy sobie i poprzecinałem wszystkie niewidzialne sznurki.
   Niebo pojaśniało, deszcz przestał padać, ale zniknął także obraz z kominkiem, wykwintną kolacją i wymarzoną kobietą.
   Siedziałem przy stole w kuchni, jadłem samotnie moją codzienną jajecznicę z trzech jaj na maśle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz