Doszliśmy do jakichś wąskich drzwi z napisem - SŁUŻBOWE. Jola sprawdziła, czy nas nikt nie widzi, wystukała szyfr na klawiaturze, drzwi otworzyły się. Winda! Po kilku chwilach byliśmy na wyższym poziomie.
Wokół zupełnie pusto.
- Tu jesteśmy bezpieczni. Poczekamy na Pawła. To niezły cwaniak, on już coś wykombinuje - powiedziała Jola.
Znajdowaliśmy się w bardzo długim korytarzu, na ścianach którego wisiały rzędem obrazy; setki, tysiące.
- Wspaniała galeria! - westchnąłem. Znałem się trochę na sztuce. Mój ojciec Edward był malarzem; od dziecka wąchałem farby i oglądałem zaklęte na płótnie wizje.
- Tak, niezłe malunki... Chodź, pokażę ci jeden genialny. - Jola wzięła mnie za rękę i poprowadziła.
Po chwili stanęliśmy przed dużym olejnym obrazem w złotej ramie. Był na nim tłum nagich ludzi na wyspie, wznoszących ręce ku skłębionym chmurom.
- Patrz! - szepnęła. - To my jesteśmy. Ja jestem tu - pokazała na ciemną główkę. - Ty też tam jesteś. Znajdź siebie.
Nie mogłem znaleźć siebie, ale byłem pewien, że stamtąd patrzy na mnie moja głowa.
Milczeliśmy chwilę. Potem Jola powiedziała:
- Usiądźmy gdzieś, poczekamy na Pawła. Ach, zapomniałam, tu nie ma gdzie siedzieć...
- Pooglądajmy obrazy - zaproponowałem.
- Dobrze. Chociaż ja je znam wszystkie na pamięć. Często tu przychodzę, gdy się wkurzę. Pokażę ci najciekawsze...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz