Dębski siedział na balkonie i podziwiał zachód słońca, kiedy zabrzmiał dzwonek. Na nikogo nie czekał, ale za progiem stał listonosz.
- Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór... List do pana, panie Dębski. Skrzynki na dole porozwalane, to przyniosłem osobiście...
- Co tak późno?...
Zauważył, że listonosz ma zabandażowaną rękę.
- Co się stało? - spytał Dębski, udając zainteresowanego.
- Aż wstyd mówić... W południe jakiś pijany kretyn mnie najechał. Cały mój rower w drobny mak. Zanim przyjechała policja, zanim opatrzyli mi rękę na pogotowiu, zleciało do wieczora. A listy muszą być dostarczone, nie ma ratunku... No, muszę iść. Do wiedzenia!
Listonosz zamknął drzwi i poszedł.
- Co za świat! - pomyślał Dębski, rozdarł kopertę i wyjął kartkę wyrwaną z zesztytu w kratkę. Przeczytał i zaklął. Podarł list na drobne kawałki i wrzucił do kosza na śmieci.
Wyszedł na balkon. Słońce schowało się już za szarą kamienicą. Stał tam aż do zmierzchu.
W nocy śniło mu się, że przyszedł do niego stary listonosz i powiedział:
- Panie Dębski, wstyd mówić. List panu przynoszę o tak głupiej treści, że się czerwienię. W południe jakiś pijany kretyn najechał na mnie, mój ulubiony rower w drobny mak. Listy pogubiłem, tylko ten pański uratowałem. Nie wiem, po co... Przeczytam panu, bo pan zgubił wczoraj okulary. Otóż tu jest napisane... "DOSTANIESZ ZA TRZYDZIEŚCI DNI, ZA SWOJE!"... Bez podpisu...
Spadł z łóżka i obudził się na mokrej podłodze.
- Woda! - syknął. - Utopili mnie.
Dopiero teraz usłyszał szum deszczu. Zapomniał zamknąć drzwi na balkon i kałuża doszła aż pod łóżko. Zaspany zapalił światło. Długo szukał ścierki i jeszcze dłużej wycierał wodę z podłogi. Zmienił piżamę i kiedy chciał zgasić światło, elektrownia wyłączyła prąd. Gdzieś blisko uderzył piorun.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz