Absorudzik nagle i niespodziewanie znalazł się w ślepym labiryncie bez wyjścia, w dodatku ciemnym, bezsensownie długim jak poniedziałkowy dzień. Biegł spocony, bez końca, obijając się o jego boki. Bez końca...
Uratowała go jakaś ręka, szarpiąca za ramię.
- Wstawaj, czas do szkoły! Znowu się spóźnisz! - usłyszał dzikuskę Absurdzicę. Był szczęśliwy.
I tego dnia Absorudzik z niebywałą ochotą pobiegł do miejsca, którego jeszcze wczoraj serdecznie nienawidził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz