Kazano mi
przejść po linie rozpiętej między dwiema wieżami, w dodatku boso. Broniłem się
przed tym długo, ale strażnicy miejscy zmusili mnie za pomocą długich
szpikulców.
Jakimś cudem
dobrnąłem mniej więcej do połowy i spadłem. Prosto w ramiona mojego Anioła
Stróża, który czuwał na dole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz