niedziela, 8 lipca 2018

"INDIOMY" - ODC. 27 (Z KSIĄŻKI)


27

   Wyszedłem na ulicę, rozglądając się uważnie.
   - Na razie żadna Beata mnie nie śledzi…
   Moje kroki bezwiednie kierowały mnie w stronę mojej ulicy Zygmunta.
   - Stój! Koniec z tym. Jestem młodym Markiem, a nie starym Michałem…
   Było gorąco. Podwinąłem rękawy.
   - O! To pan… Jak się pan czuje? - usłyszałem.
   Przede mną stał roześmiany fryzjer, który wczoraj zgolił mi tego idiotycznego wąsa.
   - Już dobrze - odparłem. - A pan nie w pracy?
   - Dzisiaj mam wolne…
   - O, to tak, jak ja - wymknęło mi się.
   - Trzeba się oszczędzać. Też mam nadciśnienie. Co pan bierze?...
   - Nic nie biorę. Nienawidzę lekarstw…
   Fryzjer przyglądał mi się jakoś natarczywie.
   - Hi, nie lubi kobiet, czy co? - pomyślałem.
   - Trzeba brać lekarstwa. Mój znajomy nie brał i dostał wylewu…
   Fryzjer uśmiechnął się, nie wiedzieć czemu.
   Miałem faceta dosyć.
   - Muszę lecieć…
   - Niech pan do nas zagląda. Ja jestem w dni nieparzyste…
   - Raczej nie skorzystam. Obcinają mnie dziewczyny…
   - Ja to na pewno zrobię lepiej…
   - O, na pewno. Ale ja wolę dziewczyny - wypaliłem.
   Fryzjer się zmieszał. 
   - Do widzenia! Może wpadnę, jak mi znowu wyrośnie wąs…
   - To zapraszam. Do widzenia!...
   Ruszyłem, szukając spożywczego sklepu...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz