27
Wyszedłem na ulicę, rozglądając się uważnie.
- Na razie żadna Beata mnie nie śledzi…
Moje kroki bezwiednie kierowały mnie w
stronę mojej ulicy Zygmunta.
- Stój! Koniec z tym. Jestem młodym Markiem,
a nie starym Michałem…
Było gorąco. Podwinąłem rękawy.
- O! To pan… Jak się pan czuje? -
usłyszałem.
Przede mną stał roześmiany fryzjer, który
wczoraj zgolił mi tego idiotycznego wąsa.
- Już dobrze - odparłem. - A pan nie w
pracy?
- Dzisiaj mam wolne…
- O, to tak, jak ja - wymknęło mi się.
- Trzeba się oszczędzać. Też mam
nadciśnienie. Co pan bierze?...
- Nic nie biorę. Nienawidzę lekarstw…
Fryzjer przyglądał mi się jakoś natarczywie.
- Hi, nie lubi kobiet, czy co? - pomyślałem.
- Trzeba brać lekarstwa. Mój znajomy nie
brał i dostał wylewu…
Fryzjer uśmiechnął się, nie wiedzieć czemu.
Miałem faceta dosyć.
- Muszę lecieć…
- Niech pan do nas zagląda. Ja jestem w dni
nieparzyste…
- Raczej nie skorzystam. Obcinają mnie
dziewczyny…
- Ja to na pewno zrobię lepiej…
- O, na pewno. Ale ja wolę dziewczyny -
wypaliłem.
Fryzjer się zmieszał.
- Do widzenia! Może wpadnę, jak mi znowu wyrośnie
wąs…
- To zapraszam. Do widzenia!...
Ruszyłem, szukając spożywczego sklepu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz