Do domu przyszedł zły jak osa. Pod drzwiami zastał sąsiada.
- I co, panie Kozak, sufit wysechł? - spytał i wszedł pierwszy do mieszkania, sąsiad za nim. Podłoga była już sucha.
- Wie pan, przykra sprawa. - Kozak drapał się po głowie. - Żona się piekli. Nie chce malarza, chce pieniędzy. Taka już jest...
Dębski westchnął i wyjął portfel.
- Ile?...
- Żebym to ja wiedział. Malarz wziął osiemset złotych. Żona mówi, że za sufit to będzie jakieś pięćset, trudniej malować. Tak mówiła...
- Chyba zwariowała... Masz pan tu stówkę i jesteśmy kwita. Więcej nie mam!...
- Sto złotych? No, nie wiem, czy żona się zgodzi. Zapytam...
- To dużo forsy - przerwał mu Dębski. - Za to można wymalować pięć sufitów i dwie podłogi. Ale lepiej niech pan jej nic nie daje, tylko niech pan pójdzie na dziewczynki z dobrą wódką...
- No, co pan! - oburzył się sąsiad, chowając pieniądze do kieszeni.
Drzwi nie były zamknięte i w progu stał stary listonosz z obandażowaną ręką.
- Kto tu mówi o wódce? Psi dzień, przydałaby się setka - powiedział.
- To ja nie przeszkadzam. - Sąsiad wycofał się, omijając ostrożnie mokrego listonosza.
- Znowu list? - spytał zaskoczony Dębski.
- A znowu! Ma pan jakąś narzeczną, czy co? - zaśmiał się listonosz. Podał zawilgocony list. - Cholerna pogoda. W taki deszcz ludzie nie powinni nadawać żadnych przesyłek. Do widzenia - powiedział i poszedł.
Dębski nerwowo rozdarł kopertę. Na kartce wydartej z zeszytu było napisane dużymi literami: DOSTANIESZ ZA DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ DNI - DEFINITYWNIE!...
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz